Rób wszystko sam i ogromnie się poświęcaj.

Bez kategorii

To uczucie, gdy padasz na twarz z wycieńczenia, ale masz satysfakcję, że wykonałeś zadanie. Ugasiłeś pożar. Czujesz się potrzebnym ogniwem w organizacji. Bez Ciebie nic nie miałoby sensu. W końcu pracujesz tam od rana do nocy. Jesteś liderem, a to zobowiązuje! Nie możesz odpuścić, bo wszyscy na Ciebie patrzą. Światła reflektorów skierowane na Ciebie, a ty błyszczysz swoim poświęceniem, samodzielnością, samowystarczalnym podejściem do pracy.

Nikt nie będzie Ci mówić jak ma być! Ty jesteś kapitanem tego okrętu i Ty zrobisz najlepiej! Coś Ci to przypomina? Kojarzysz choć trochę? Ja bardzo.

Przez wiele lat

właśnie tak podchodziłam do prowadzenia firmy. Ja kapitan, generał, przywódca! Niezastąpiony, decyzyjny i niepowtarzalny. Bierzcie i korzystajcie z mej obecności. Ja nieomylna i …wykończona, ale spełniona. Naprawdę tak myślałam. Aż któregoś dnia, w trakcie wyjazdu integracyjnego z zespołem menedżerów ode mnie z firmy, usłyszałam druzgocące dla mnie opinie. Że nie umiem delegować. Że mówię, że jestem otwarta na ich decyzje, a tak naprawdę wciąż je podważam, bądź nie pozwalam podejmować. Że nawet nie daję się im wykazać, bo z każdym rozwiązaniem muszę przybiegać do mnie na konsultacje czy aby na pewno dobrze chcą zrobić. I na koniec, najważniejsze. Że to blokuje rozwój organizacji, bo cała decyzyjność jest w moich rękach.

Nie wierzyłam w to co słyszę.

Ja, która się poświęcałam każdego dnia, aby utrzymać tę organizację, dostałam po uszach za moją pracę i wycieńczenie. Paranoja! To była moja pierwsza myśl. Niewdzięcznicy! Druga, która mi przyszła do głowy.

Chcecie? To wam pokażę jak będziecie się topić w meandrach niewykonalności i mylnej decyzyjności Waszych światłych umysłów!!!

Zacięłam się w sobie. Podjęłam bardzo poważną decyzję. Po powrocie do firmy wszystko robicie sami! Od A do Z! Nie ma mnie! Traktujcie jakbym zginęła! Umarła! Padła trupem! Zwał jak zwał, obyście poczuli ten ból osamotnienia.

Jakież było moje zdziwienie,

gdy okazało się, że zespół nie miał z tym problemu. Mało tego. Zaczęli działać sprawnie i konsekwentnie. Nikt się nie topił, ani organizacja nie upadała. Powiem więcej, zaczęli być samodzielni, decyzyjni i …pełni optymizmu. Oczekiwałam innych reakcji. Myślałam, że po kilku dniach samodzielności wrócą z podkulonymi ogonami. Natomiast tą osobą, która najbardziej cierpiała byłam ja sama. Niepotrzebna, pominięta, zbędna, niedecyzyjna, niechciana…. ☹ Takie było moje podejście. Jak bardzo mylne dowiedziałam się później. Po latach rozwoju firmy dostrzegłam, że bardzo istotnym jest umieć oddelegować zadania zespołowi. Zaufać tym, których nominowałam na stanowiska menedżerskie. To ludzie, którzy chcą decydować. Ci, którzy nie podejmują decyzji na wariata tylko dlatego, że mogą. Czujący odpowiedzialność za swoje poczynania, zanim cokolwiek zrobią, analizują.

Obawiałam się nie tego,

że pomylą się w decyzjach. Ale tego, że stanę się zbędna, bo nikt nie będzie już potrzebował moich rad. Okazało się zupełnie inaczej. Doceniłam to, że mam czas dla siebie. Że gdy jadę na urlop, to nie biegam na plaży z telefonem przy uchu.  Nie noszę komputera przy sobie, ani nie kupują kolejnego tableta, aby zmieścił się do podręcznego bagażu, gdy będę potrzebna mojemu zespołowi. Doceniłam te uczucie, gdy wstaję rano i wiem, że wszystko jest pod kontrolą odpowiedzialnego zespołu. Odzyskałam spokój i poczucie bezpieczeństwa. Nie oznacza to, że teraz nic nie robię, nie monitoruję. A i owszem, nadzoruję, analizuję raporty, ale nie mam już potrzeby brania udziału w zakupie przysłowiowego papieru toaletowego, wyborze koloru długopisów dla pracowników i tym podobnych decyzji.

Dlatego, rekomenduję każdemu

liderowi nauczyć się delegować i odpuścić. Jesteście niesamowici, niepowtarzalni i jedyni w swoim rodzaju. Jednak, uwierzcie mi, że Wasza organizacja wejdzie na wyższy poziom, jeśli pozwolicie decydować również Waszemu zespołowi. Gdy będziecie słuchać ich rad. Pozwolicie im popełniać błędy i poczuć odpowiedzialność za to co robią. Wtedy dojrzeją, będą bardziej decyzyjni i samodzielni. A czy nie o to właśnie nam, liderom chodzi? Abyśmy mogli działać niezależnie, mając czas na własne analizy. Według teorii przywództwa Maxwella, lider ma pięć poziomów przywództwa do pokonania. A już na trzecim musi zrozumieć, że oddanie kontroli, decyzyjności i wspieranie własnego zespołu w ich codziennych działaniach, to klucz do sukcesu jego i organizacji, dla której pracuje. I tego właśnie wam życzę!

Małgorzata Bieniaszewska

Podejmuj decyzje instynktownie i pod wpływem emocji.

Bez kategorii

Moje życiowe motto „Lepsza jakakolwiek decyzja niż żadna” legło w gruzach, gdy poznałam pewną panią menedżerkę, która powtarzała, że niektóre problemy rozwiązują się same, więc warto poczekać, przemyśleć i rozważyć. Jak rozwiązują się same?! Jak czekać?! Na co się pytam?! Nie dawałam wiary takiemu podejściu, do czasu…

Nigdy, nie miałam problemu

z podejmowaniem decyzji. Nie twierdzę, że wszystkie słuszne, ale zawsze podjęte. Wyzwanie polegało na tym, że wielokrotnie podejmowane w emocjach bądź instynktownie. I faktem jest, ze czasami instynkt podpowiada nam dobre rozwiązania, jednak emocje już mniej. Ktoś mnie zirytował, chciałam wrzeszczeć. Ktoś obraził, chciałam odpłacić tym samym. Ktoś zarzucał mi kłamstwo, chciałam udowodnić niesłuszność. Ktoś … i tak bez końca. Po czasie, wraz ze zdobytym doświadczeniem, zaczęłam zadawać pytanie: po co? Po co mam podejmować decyzję tu i teraz, gdy jestem w emocjach? Dlaczego nie dać sobie czasu na przemyślenie, opadnięcie z nich, złapanie dystansu? Mój ojciec mawiał: „Wszelkie ważne decyzje prześpij.” Na początku myślałam, ze chodzi mu o realne przespanie tak, aby ktoś inny je podjął. Dopiero później zrozumiałam, że chodzi o to, aby dać sobie czas. Jak kłóciłam się z tym podejściem, wiem tylko ja! 😉 Latami próbowałam udowodnić, ze ojciec był w błędzie. Że w obecnym świecie nie warto czekać, bo przetrwają ci co są zwinni. Nie ci, którzy analizują latami zanim podejmą jedyną, słuszną decyzję.

Jednak jest zasadnicza różnica

między podejmowaniem zwinnym, a emocjonalnym decyzji. Usprawiedliwiałam się, że muszę działać szybko, bo takie są czasy. Dlatego czasami nie dawałam sobie chwili na jakiekolwiek głębsze analizy. Biegłam, bo tak trzeba było. Gubiłam wagoniki mojego pociągu, które odczepiały się nie nadążając za lokomotywą. Ta zmieniała co chwilę tor pod wpływem kolejnych emocjonalnych decyzji. Podkreślam, że wszystkie w moim mniemaniu były z początku słuszne.

Z biegiem czasu nauczyłam się, że decyzje trzeba podejmować sprawnie, ale jeśli nie potrafimy ich oddzielić od emocji, to najczęściej pozbawiamy się pierwiastka analitycznego, który jest bardzo ważny.

Dziś nadal mam w sobie wiele emocji.

Nadal jestem ekstrawertyczną kulą emocjonalną, która przeżywa i odczuwa wiele. Nie uspokoiłam się w swoim odczuwaniu. Nabrałam jednak dystansu do tego co dzieje się wokół mnie. Zauważyłam, że mogę podejmować decyzje równie zwinnie, ale po przemyśleniu, bez emocji. Jednym z moich sprawdzonych sposobów na ich trafność, jest pytanie. Lubię pytać innych o zdanie. Zebrać zespół i przedyskutować poglądy na dany temat. Nawet jeśli nie zgodzę się z ich poglądami, to da mi to szerszy obraz. Jednocześnie zmusi mnie do odczekania na spotkanie z nimi i przedyskutowanie. To czas potrzebny mi na zatrzymanie się i wyzbycie emocji. Nie zrozumie ten, kto jest perfekcjonistą i każdą decyzję przeanalizuje na wskroś na spokojnie. Ten, który tak jak ja odczuwa ciągły pęd i nacisk czasu, odnalazł się zapewne w mojej opowieści.

Drugim sposobem na opanowanie emocji

przed podjęciem decyzji, jest przeanalizowanie co zrobię, jeśli nic się nie uda z tego co chcę. Jeśli nie podejmę trafnej decyzji. Taka analiza sprowadza mnie na odpowiednie tory. Wybija z rytmu emocjonalnego. Nie jest to prosta metoda dla początkujących, bo jak się zmusić do myślenia, gdy emocje nami szarpią? Jednak dla wytrwałych, którzy chcą zawalczyć o spokój, to dobry krok. Daje czas, który najczęściej jest podstawą do oparcia się pokusie „tu i teraz muszę!” Pamiętaj, nie musisz tu i teraz podejmować decyzji. Zawsze masz prawo ją przemyśleć, złapać dystans zanim cokolwiek zrobisz. Warto, aby nie puścić życia z nurtem emocji.

Małgorzata Bieniaszewska

Bądź skromny i niewidzialny.

Bez kategorii

Jak ciebie wychowano?! Nikt ci nie powiedział, że człowiek musi być skromny i nie wychylać się przed szereg?! Że ten twój szpan i pewność siebie na pokaz są nie do zniesienia!!!

– Yyyy nie. Tata zawsze mi mówił, że ten, który jest cichy i uległy, niczego w życiu nie osiągnie. Nie zdoła przebić się przez tłum. Mówił też, że konformizm to cecha słabych i tych, którzy boją się mieć własne zdanie.

I tak mi zostało do dziś.

Kulturowo jesteśmy uwarunkowani w ten sposób, że kobieta powinna stać za swoim mężem, wspierać go, dbać o rodzinę i ognisko domowe. A ja wyrwałam się przed szereg i „bryluję na salonach” (jak to mówią złośliwi). Mało tego, że prowadzę firmę w branży, która jest typowo męska, to jeszcze odnosimy sukcesy. Ale za mało mi było! Uznałam, że mogę zbudować własną markę osobistą i dzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem z innymi. Motywować kobiety do tego, aby się odważyły, aby uwierzyły, że mogą. Pokazywać prezesom, że wszystkie blokady są w naszych głowach. Że strach jest naturalną reakcją na trudne sytuacje, wyzwania czy decyzje. Ale można go pokonać, przepracować i zwyciężyć. Tego właśnie uczę innych. Takie doświadczenie im przekazuję.

Jestem ekstrawertyczką,

więc ludziom się wydaje, że kocham być widzialna. Na pierwszych stronach gazet, na piedestale, głośno wykrzykując swoje zasługi. A przecież w życiu chodzi o to, żeby być skromnym, mówili. Nie wychylać się z własnymi opiniami, bo po co szczuć innych sobą. Nie mówić, że się nie zgadzasz z tym czy tamtym, bo można innych obrazić. Stać w kącie i dać mówić innym potakując głową nawet wtedy, gdy masz inne zdanie. Taki szef to skarb! Pracownik może rozwinąć skrzydła, wyrazić własne zdanie, a nawet pouczyć szefa i zwrócić mu uwagę, gdy ten zdobędzie się na odwagę i wreszcie coś wydusi pod nosem.

Poważnie?

Na tym polega rola lidera, aby zamiast pociągnąć ludzi za swoimi wizjami, czekać aż oni je zdobędą i wyrażą? Gdy wchodziłam w życie zawodowe, to miałam tysiące kompleksów związanych z brakiem kompetencji inżyniera. Wtedy było oczywistym, że szef zarządzający firmą produkcyjną, w której tworzone są patenty wyrobów, a następnie produkowane, musi być inżynierem. No bo jak ma zarządzać inżynierami sam nim nie będąc? Żyłam w ciągłym przerażeniu, że nigdy nie dorównam współpracownikom. Że zagną mnie swoją wiedzą w każdym momencie. A ja, kobietka, słaba i głupiutka, nie będę w stanie się obronić. Najpierw byłam zatem cicha. Później byłam tyranem. A dziś jestem sobą. Czasami siedzę cicho. Choć wciąż dużo mnie to kosztuje. 😊 Ja kocham gadać! Czasami wyrażam swoje zdanie na tyle zdecydowanie, że zabieram odwagę innym do mówienia. A czasami wymieniam poglądy, prowadzę dialog i staram się dostosować do mojego rozmówcy, tak, aby czuł się swobodnie w dyskusji. Dla tych, którzy chcą jestem mentorem. Ale to ci odważni, którzy nie boją się mieć własnego zdania. Ci, którzy zrozumieli, że takich poszukuję w zespole. To oni napędzają mnie do zmiany i dalszego rozwoju. Nie pozwalają rozkwitać mojemu ekstrawertyzmowi na tyle, aby przysłonić ich. To też ci, z którymi uwielbiam wymieniać zdanie, bo pokazują mi zjawisko, problem, rozwiązanie z innej perspektywy.

Ostatnio taki jeden właśnie się ujawnił.

Nowy, tak go nazwę na potrzeby tej wypowiedzi, w gąszczu cichych osób, w trakcie mojego długiego rozemocjonowanego monologu, odezwał się. Tak! Odezwał się i od razu zdobył mój szacunek. Inni milczeli, a on wpakował swoje pięć mądrych groszy w wypowiedź, nadając sytuacji nowego spojrzenia. Zdobył moje uznanie. I tak naprawdę nieważne czy jego wypowiedź byłaby sensowna, w tym przypadku była. Ale o to, że miał odwagę dyskutować, wymienić zdania i podpowiedzieć rozwiązanie. Takiego podejścia oczekuję!!! Tego chcę!!! I to dzięki takim ludziom czuję, że mamy szansę się rozwijać, bo oni zakwestionują status quo. Będą podważać moje zdanie, ale nie głupio i na opak, dla zasady. Tylko konkretnie, podając argumenty i  wychodząc przed szereg.

Dlatego moja rekomendacja brzmi,

abyś nie był skromny i niewidzialny. Wtedy cię zmiażdżą ci, którzy czasami nie mają nic do powiedzenia, ale biją pianę o nic. Bądź sobą. Jeśli jesteś cichy i spokojny, to się nie napinaj próbując wystąpić na forum z odkrywczym stwierdzeniem. Odezwiesz się, gdy będziesz na to gotowy. Jednak ważne jest to, abyś pamiętał, że skromność to nie zawsze cnota. A bycie niewidzialnym w zespole może powodować pominięcie twoich cennych spostrzeżeń. Nie służy zatem ani tobie, ani zespołowi. Ty się niejednokrotnie dusisz, a zespół biegnie dalej zostawiając ciebie samotnego w tyle. Życie to ciągłe wyzwania, którym trzeba stawić czoła. Każdy robi tak jak uważa za słuszne. Jednak, drogi liderze, to ty decydujesz czy chcesz być niewidzialnym czy przywódcą. To ty wyznaczasz kierunki bądź skromnie i cicho podążasz za tłumem. I nie. Nie chodzi o to, aby zawsze być w pierwszym rzędzie i głośno wykrzykiwać swoje zdanie. Jednak o to, aby zachowując siebie, mieć odwagę do nieskromności, zauważenia i docenienie własnych i zespołu osiągnięć.

Ja jestem bardzo dumna, bo odwaliłam kawał dobrej roboty wraz z zespołem w życiu! Dlatego właśnie głośno o tym mówię. Może innych, dzięki temu, zmobilizuję do działania? Zobaczymy…

Małgorzata Bieniaszewska

Wypaliłam się.

Bez kategorii

Odpoczęłam.

Niesamowicie odpoczęłam i nabrałam siły do dalszych działań. Przez kilka miesięcy podróżowałam, czytałam książki i skupiłam się bardziej na sobie niż na pracy zawodowej. Dlaczego? Bo czułam, że się wypaliłam. Wyczerpanie emocjonalne, cynizm, frustracja – takie odczucia towarzyszyły mi przez ostatni czas. Bałam się, że już nie wrócę na dobre tory działania. Ludzie doprowadzali mnie do wściekłości, zniechęcenia, a później już do rozpaczy. Współpracownicy budzili we mnie głównie złość. Miałam poczucie, że nic się nie zmienia. Że stoimy w miejscu i czekamy, nie wiem na co. Jednak zmieniło się! Wreszcie się zmieniło. Choć nie zawsze jest cudownie, ale jest znacznie lepiej. Znowu mi się chce i widzę sens działania!

Ostatnie półtora roku

odbiło się ogromnym piętnem na moim samopoczuciu. Brak urlopu, wyjazdów zagranicznych, chwil odpoczynku i lenistwa spowodowały rozdrażnienie. Niemożność odwiedzania klientów, spotykania się ze znajomymi zablokowały moją motywację. To zjawisko narastało każdego dnia przygniatane niepowodzeniami w pracy. Obserwowałam współpracowników i wydawało mi się, że już nic dobrego z nas nie będzie. Moje obawy skupiały się wokół kilku kwestii:

Jako dobry lider

szukałam motywacji do napędzenia do pracy mojego zespołu. Siedziałam godzinami z zarządem i rozważałam, co jeszcze możemy wymyślić, aby im się chciało chcieć. Premia regulaminowa. Dodatkowa opieka medyczna. Rozmowy, w których przedstawiałam swoje wizje. Podwyżki. Miałam wrażenie, że cokolwiek nie robię i tak nie przynosi to efektu na wszystkich. Zapomniałam o jednym. Najważniejszym, które bardzo dosadnie określiła Oprah Winfrey:

„Twoim dziedzictwem jest każde życie, na które miałeś wpływ. Lubimy myśleć, że to te wspaniałe, filantropijne momenty są tymi, które odciskają swoje piętno albo w widoczny sposób zmieniają świat, ale tak naprawdę chodzi o to, co robisz każdego dnia. O to, jak swoim życiem rozświetlasz życie innych”.

Zapomniałam,

że nie jestem w stanie rozświetlać każdego dnia zespołowi, gdy czuję, że sama nie mam na nic wpływu. Życie toczyło się swoim szybkim rytmem. Ja walczyłam, abyśmy utrzymali się na powierzchni, ale ta walka była skupiona na przetrwaniu. Aż wreszcie stała się celem samym w sobie, który spowodował pominięcie pozostałych celów. Powiecie, zdarza się. Tak. Jasne. Jednak u mnie trwało to za długo.

Teraz już wiem, że ważne jest, aby lider miał poczucie sensu. Ja dopracowałam się wyuczonej bezradności. Czyli uznałam, że na nic nie mam wpływu, więc nie będę walczyć. Życie płynie obok, a ja się jemu przyglądam. Nawet nie bacznie. Tak po prostu. Obserwuję, co się dzieje i nie reaguję. Chciałam przeczekać, aż stanie się lepiej. W efekcie doprowadziłam do momentu, w którym zespół również zaczął działać według mojego schematu. Coś robimy, ale nie dajemy z siebie wszystkiego, skoro sam lider nie sprawia takiego wrażenia.

Unikałam spotkań.

Krytykowałam wiele działań, które uważałam, że zrobiłabym lepiej … gdyby tylko mi się chciało. A, że się nie chciało, to już nie była moja wina. Tak myślałam. Nie chciałam brać odpowiedzialności za swoje działania. Gdy nie wychodziło, to w większości przypadków uważałam, że winę ponosi ktoś inny nie ja. Dlaczego? Bo przecież nie wtrącam się do działania innych, więc jak się im nie udaje, to ich wina.

Czasami próbowałam pomóc, ale wtedy nie radziłam sobie z postawą niektórych pracowników. Tych, którym się nie chciało. Frustracja narastała we mnie. U nich też nic dobrego z tego nie wynikało.

Frustrowało mnie to, że z wieloma członkami zespołu nie mogłam prowadzić dialogu. Dlaczego? Bo gdy pytałam, odbierali to jako podważanie ich zdania. Zaczynali się bronić. To znowu mnie irytowało. Doszłam do wniosku, że bycie liderem jest do niczego. Nie masz prawa pytać, oczekiwać, wymagać, monitorować, bo na końcu zawsze znajdzie się ktoś, kto uzna, że jesteś złym liderem. To przygniatało jeszcze bardziej. Demotywowało mnie tak, że wreszcie jedynym rozwiązaniem było odpocząć. Nie na weekend, kilka dni, ale na dłużej.

Większość wakacji spędziłam w rozjazdach.

Dobrze mi było z tym. Jeszcze jeden przede mną. Nabrałam dystansu. Zauważyłam wiele przyczyn problemów. Zaplanowałam kilka decyzji, ale chciałam jeszcze wyczekać, aby się z nimi oswoić, przeanalizować ponownie. Okazało się, że życie rozwiązało również te wątpliwości we mnie. Zabrało ze mnie stres i spowodowało, że obie strony są zadowolone.

Teraz stoję pewnie. Jestem spokojniejsza. Wreszcie mi się chce! Znowu zaczęłam planować działania, mieć wizje, cele, wyzwania, które chcę podejmować. Znowu czuję, że mogę i potrafię! Mam określone kolejne kroki i wiem, że ich dokonam.

Z tych zdarzeń wyciągam lekcje.

Bardzo ważny jest balans między życiem zawodowym a osobistym. Okazuje się, że nawet szef, który walczy o swoją własną firmę, potrzebuje od niej odpocząć z korzyścią dla siebie, ale również dla zespołu. Nie ma sensu walczyć z każdym dniem, gdy czujesz, że opadasz z sił. Zamiast się dołować i dochodzić do kolejnej ściany, przez którą nie możesz przeskoczyć, złap dystans. Oderwij się od tego, co przygnębia i frustruje. A dopiero później zacznij myśleć. Wtedy już nie czekaj na motywację, tylko działaj! A ona przyjdzie w tego konsekwencji.

Małgorzata Bieniaszewska

Od przybytku głowa nie boli, a jednak…

Bez kategorii

W tamtym roku narzekaliśmy, że walczymy o przetrwanie. Brak, bądź zmniejszone zamówienia, zakłócane przepływy, obniżane pensje by utrzymać wszystkich pracowników. Świat stanął w poprzek. Mieliśmy mieć więcej czasu, a okazało się, że work-life balance zniknął w czeluściach ciągłego zabiegania.

Dzisiaj sytuacja jest znowu dramatyczna.

Tym razem stajemy w obliczu popytu przewyższającego podaż. Nie pamiętam takich miesięcy jak pierwszy kwartał tego roku, gdzie z dnia na dzień domykaliśmy kolejne plany produkcyjne. Gdyby były to warunki odnoszące się tylko do nas, to powiedziałabym, że jesteśmy wyjątkiem. Ponieważ jednak cały rynek szaleje (za wyjątkiem branży, które zostały dotknięte pandemią), a nasi klienci próbują nadgonić z zamówieniami od stycznia, stwierdzam, że nie tylko my walczymy,  ale cały świat zwariował!

Co w takiej sytuacji ma robić lider?

  1. Siadasz wygodnie w przysłowiowym fotelu i podziwiasz rezultaty „swoich” działań. Rynek się napędził. Zamówienia samoczynnie spływają, a ty obserwujesz i napawasz się optymistyczną wizją początku rynkowego szaleństwa. Odbierasz gratulacje od kolegów z branży.  Nie masz co podnosić się z fotela, bo po co? Siedź i napawaj się twoimi osiągnięciami. Pomijam, ze na końcu tej historii w większości przypadków stoi zwinny zespół, który potrafi skutecznie skorygować część błędnych decyzji czy zaniechań swojego  lidera. Ale splendor spada i tak na niego osobiście. Chwilo trwaj!
  2. Podejmujesz wyzwanie i rozwijasz biznes. Problem polega na tym, ze nie wiesz czy lepiej inwestować, czy może jednak lepiej powstrzymać się od „zakupowego szaleństwa”? Czy te wzrosty będą długotrwałe? Czy są tylko chwilowym odbiciem rynku w konsekwencji zeszłorocznych spadków? W tej opcji problemem nie jest gwałtowny wzrost zamówień tylko nieprzewidywalny koniec. Czy odkładać na tzw. czarną godzinę? Czy lepiej inwestować ile wlezie póki są ku temu możliwości? Szukasz wsparcia doradców finansowych. Analizujesz trendy gospodarki światowej. Zamiast siedzieć wygodnie w fotelu, działasz!
  3. Zamartwiasz się niestabilnością tej chwili. W końcu każdy dobrobyt ma swój koniec. Zamiast inwestować kumulujesz oszczędności. Jak to mówią: Trzeba się nachapać póki można. Przewidzieć nieprzewidywalne i oszczędzać maksymalnie póki jest możliwość. Budujesz poduszkę finansową, której będą ci pozazdrościć najwięksi, gdy tylko znowu nastąpi kryzys. I nieważne, że nikt nie wie kiedy! Ważne, że ty będziesz wyjątkowo dobrze przygotowany.

Wybór jest.

Bądź liderem na miarę swoich możliwości. Możesz wybrać jedną z powyższych opcji, bądź połączyć niektóre. Moje osobiste przemyślenie brzmi: Traktuj dzisiaj jako przystanek w drodze do jutra.

Nie skupiam się na tym co jest, bo to już przeszłość. Analizuję dotychczasowe doświadczenia, ale nie opieram swoich decyzji tylko na nich. Zbyt szybko zmienia się rzeczywistość w świecie VUCA. Nie oszczędzam bez inwestowania. Nie inwestuję bez oszczędzania. Jedno natomiast jest pewne. Nie lubię siedzieć w przysłowiowym fotelu i napawać się efektami mojej pracy. Wolę aktywnie działać. To przynosi mi więcej satysfakcji i kolejne efekty pracy mojej i zespołu.

A jak ty postrzegasz dzisiaj swoją rolę?

Małgorzata Bieniaszewska

Dziwne jest to państwo, dziwne w nim przepisy

Bez kategorii

Chcieliśmy wprowadzić premie w naszej firmie. Dla wszystkich. Uzależnione od kilku czynników, konkretnie określonych w regulaminie. Każdy dział wiedziałby za co i ile premii może dostać. Jasne zasady i warunki jej przyznawania oznaczają premię regulaminową. Kto prowadzi firmę ten wie, że jest jeszcze uznaniowa premia, której przyznawanie wynika tylko i wyłącznie z „widzimisię” pracodawcy. Ta, którą my chcieliśmy wprowadzić miała być przyznawana regulaminowo jeśli spełnione zostaną warunki. Wtedy jest wszystko jasne dla wszystkich.

Po co te premie?

Po całym ubiegłym roku ciężkiej walki stwierdziliśmy, że będzie dobrze podziękować i zmotywować ludzi do działania w taki sposób, by mieli wpływ na to, ile dodatkowo wpłynie im na konto w zależności od wkładu pracy. Jasne i przejrzyste zasady miały wyeliminować dyskusje i wątpliwości co do wyliczeń. Nie trzeba nikomu nic udowadniać. Ani pracownik pracodawcy, ani pracodawca pracownikowi. Czysty, jasny i przejrzysty system. I wiecie co się wydarzyło?

Przeanalizowaliśmy prawo pracy

i doszliśmy do wniosku, że wprowadzając takie rozwiązanie, samodzielnie zawiązujemy sobie pętlę na szyi. By pracodawca mógł zmienić warunki i zasady przyznawania premii, musi zawrzeć to w aneksie do umowy. Przykład: jeśli znów dojdzie do tąpnięcia na rynku, a kondycja firmy pogorszy się z dnia na dzień, to – aby cofnąć premię lub ją zmniejszyć dostosowując do panujących warunków finansowych w organizacji – potrzebne jest do tego porozumienie stron. Lub wypowiedzenie warunków płacy. Czyli – pracodawco, nagradzasz, jak chcesz, jeśli możesz i chcesz poprawić warunki pracownikowi. Jeśli z przyczyn niezależnych będziesz chciał wycofać się z tej decyzji (bo np. pojawi się kolejna epidemia), to nic z tego! Tak prosto się nie da. Z każdym rozmowa indywidualna. Uzgodnienia.

Oczywiście szanuję przepisy.

Wiem, że bez determinacji pracowników trudno byłoby przejść przez kryzys 2020. Zastanawiam się jednak, czy dziś prawo pracy w Polsce nie powinno być bardziej elastyczne, tak jak było podejście firm do nowych warunków. Jestem za tym, żeby prawo było propracownicze. Wciąż jest wielu pracodawców, którzy nie przestrzegają podstawowych zapisów Kodeksu Pracy. Zastanawiam się jednak, na ile ma sens wprowadzenie obostrzeń przy regulaminowych premiach, które równocześnie zniechęcają pracodawców do ich wprowadzania?

Wychodzi na to,

że jak chcesz – pracodawco – polepszyć warunki pracownikom, to lepiej stosuj premię od „widzimisię”. Wtedy zachowasz płynność, gdy przyjdzie kryzys. Dzielisz jak chcesz, ile chcesz i kiedy chcesz. Wszystko w twoich rękach. Tylko ludzie nie wiedzą, czego mogą się spodziewać, a to wpływa na morale. Jeśli chcesz, aby twój zespół wiedział na jakiej podstawie został doceniony, to możesz mieć kłopoty. Narażasz się na kontrolę rozliczeń i brak możliwości płynnej reakcji na prawdziwe kryzysy.

Pod koniec tych analiz

doszliśmy do wniosku, że mimo wszystko warto. Chcemy podziękować naszym ludziom za ich postawę w roku 2020, ale nie tak po prostu, wszystkim po równo. Chcemy też zmotywować załogę do podnoszenia poprzeczki w realizowaniu celów i potwierdzić, że to się po prostu wszystkim opłaca. Przeszliśmy wspólnie przez bardzo trudny rok. Przed nami kolejny, a tak naprawdę już jeden miesiąc minął. Większość zespołu się sprawdziła. Warto spowodować, aby wszystkim się chciało.

Kwestię czynników motywacji

pozafinansowej pomijam, bo uważam, że w tym jesteśmy całkiem nieźli. Zawsze byłam przeciwna premiom regulaminowym. Po latach podejmuję próbę i wyzwanie. Mam nadzieję, że nie popełniam błędu. A jeśli tak, to mam nadzieję, że nie będzie on wyjątkowo bolesny. Trzymajcie kciuki, aby wszyscy byli zadowoleni za rok. 😊

Małgorzata Bieniaszewska

Jak planować w niepewnych czasach?

Bez kategorii

Ostatni rok pokazał, że choć potrafimy działać w świecie VUCA, mamy jeszcze wiele do przepracowania. Co prawda nasza organizacja okazała się zwinna na tyle, że potrafiliśmy szybko zmienić podejście do wielu kwestii biznesowych, ale zawsze trzeba było jeszcze nad czymś popracować. Poniżej kilka kwestii, które wdrożyliśmy.

Po pierwsze,

zmieniliśmy model biznesowy. Cotygodniowe spotkania z menedżerami nadal się odbywają w formie odprawy i krótkiego omówienia gdzie jesteśmy w danym projekcie. Równocześnie jednak zauważyliśmy, że potrzebujemy spotkań operacyjnych w mniejszych grupach roboczych, w zależności od projektu.

Wprowadziliśmy komunikację online,

która dotychczasowo wydawała się wręcz niemożliwa. Teraz zarówno spotkania firmowe jak i z klientami odbywają się tą drogą. Ma to swoje plusy, bo nie trzeba jeździć po świecie. Jest jednak jedno założenie, którego należy pilnować, że pracujemy w godzinach 7-15, a czas po pracy jest przestrzenią prywatną pracownika, a nie pracodawcy.

Szybciej podejmujemy decyzje,

bo nie ma oczekiwania na pojedyncze procesowanie i analizowanie. Spotykamy się w gronie decydentów i omawiamy wszystkie za i przeciw. Następnie podejmujemy decyzję w myśl zasady, że brak decyzji jest również decyzją.

Obsługa klienta stała się bardziej ustrukturyzowana

i szybsza. Wystarczy kontakt online i uzgodnienia tą drogą. Na początku było to trudne. Teraz już powoli wszyscy się przyzwyczaili, że inaczej się nie da. Koszty podróży spadły do zera, co akurat nas cieszy niezmiernie przy założeniu, że skuteczność wzrosła bądź przynajmniej została zachowana na tym samym poziomie.

Po drugie,

zmieniliśmy podejście do decyzyjności menedżerów. Wielu uwolniło się do samodzielnego działania. Z jednej strony ograniczyło to czas spotkań, z czego akurat nie jestem zadowolona, bo lubię rozmawiać z ludźmi. Z drugiej – dało przestrzeń do podejmowania decyzji w tematach bieżących i nie wymagających ciągłego nadzoru. Mam wrażenie, że to pozwoliło ludziom na myślenie o sobie w kategorii większej samodzielności i odpowiedzialności.

Kolejna zmiana to optymalizacja kosztów.

Ludzie zaangażowali się. Wielu zaproponowało rozwiązania, które obniżyły wydatki. Dotychczasowo scentralizowana decyzyjność w każdym zakresie miała swoje plusy, ale też wiele minusów. Dzisiaj wygląda to trochę sprawniej, bo każdy dział decyduje o swoim obszarze i proszony o aktualizację sytuacji jest w stanie stwierdzić jak wyglądają finanse właśnie u nich. To też sprowadziło się do dużej zmiany jaką był outsourcing usług księgowych. Zyskaliśmy dobrego dyrektora finansowego, a równocześnie spokój w analizowaniu danych finansowych i podejmowaniu decyzji. W efekcie końcowym wyszliśmy na prostą nawet w tak trudnym roku jakim był 2020.

Patrząc z perspektywy roku muszę powiedzieć, że jestem zadowolona.

Pokazał on wiele obszarów do doskonalenia, ale równocześnie wypracowaliśmy wiele rozwiązań, które pozwoliły nam na kontynuowanie działalności w miarę stabilnym wydaniu.

Małgorzata Bieniaszewska

Pomagaj dla samego siebie

Bez kategorii

Czy warto być człowiekiem gdy jest się szefem? Ten spór toczy się  nieustannie we mnie od lat. Zastanawiasz się czy lepiej patrzeć na wskaźniki biznesowe i mieć za nic problemy członków twojego zespołu? Czy może lepiej, dla własnego, dobrego samopoczucia, okazać zrozumienie, pomoc, wsparcie dla tych, którzy tego potrzebują? Ja wciąż jestem przekonana, że lepiej pomagać tym, którzy tego potrzebują i liczyć się z góry z tym, że nie zawsze otrzymasz coś w zamian.

Mam już kilka przykładów

na koncie gdzie osobiście czy jako firma pomogłam w prywatnych (najczęściej zdrowotnych) problemach moich pracowników. Ta satysfakcja, wewnętrzne zadowolenie z siebie, gdy czujesz, że to co zrobiłeś miało sens. Gdy obserwujesz jak twój pracownik walczący o życie wraca do zdrowia. Gdy zadajesz pytanie jak się czuje i słyszysz, że choroba się cofnęła, daje mi niepodważalną radość. Albo, gdy polecasz dobrego lekarza, bo dziecko twojego współpracownika trafiło do szpitala i nie potrafią mu pomóc. Albo, gdy ktoś uległ wypadkowi przez niestosowanie się do zasad BHP, a jego żona w tym czasie jest w zaawansowanej ciąży i pomagasz jak możesz, aby nie narażać jej na jakiekolwiek stresujące skutki. Równocześnie wozisz pracownika po szpitalach. Nie musisz, ale czujesz, że po prostu tak trzeba. To nie jest kwestia działania na pokaz. Nie raz to wsparcie jest ukryte, w tajemnicy, bo przecież nie wszyscy chcą się chwalić swoimi problemami. Nie każdy oczekuje oficjalnej pomocy. Moja zasada jest taka, że pytam. Może to jest to przekleństwo? Pytam czy mogę jakoś pomóc, bo myślę, że na tym polega człowieczeństwo.

Jakby się głębiej nad tym zastanowić,

robię to dla siebie. Bo gdy pomyślę czy byłabym w stanie patrzeć na ludzką walkę o życie i przejść obok tego obojętnie, to w głowie mi się nie mieści. Jak spojrzeć rodzinie pracownika w oczy, gdy wiesz, że mogłaś dla niego zrobić więcej? Jak zwolnić go tylko dlatego, że przebywał w szpitalu a później na zwolnieniu przez kilka miesięcy? Nie chcę mierzyć się z takimi rozterkami emocjonalnymi, ani dziś, ani jutro, ani za rok czy dwa! Chcę mieć przekonanie, że to co zrobiłam było ludzkie. Pokazało, że lider jest człowiekiem wrażliwym na problemy innych. A to, że na koniec nie odpłacą ci? Cóż, nikt nie powiedział, że to zawsze droga usłana różami. Daję sobie prawo do tego, aby mieć własne zdanie w tym przypadku. Obserwować radość ludzi z wygranego życia, ale nie mierzyć się z ich negatywnymi emocjami. Każdy żyje własnym życiem. Podejmuje własne decyzje i wybory. Uważam, ze dobrze wybrałam i dobrze robię. Gdyby po raz kolejny pojawiło się takie nieszczęście w życiu pracownika, pomogłabym znowu. Nawet wtedy gdyby jego zachowanie nie byłoby fair. Pomogłabym nie dla niego. Dla siebie. Aby móc patrzeć w lustro i czuć się wrażliwym człowiekiem.

Moja rada:

liderzy – pomagajcie nawet wtedy, gdy ktoś później wam nie podziękuje, bądź nie doceni swoim postępowaniem.

Pomagajcie nawet wtedy, gdy ludziom się wydaje, że im się to należy. Pomagajcie wtedy, gdy to wydaje się irracjonalne, bo pozytywnych efektów finansowych z tego nie ma. Wiecie jak dobrze jest wstać o poranku i pomyśleć, że to nie ty byłeś świnią, która zachowała się nieodpowiednio? Chodzisz wtedy dumnie po ziemi. Wiesz, że kolejny raz zrobiłbyś tak samo, mimo tego, że ktoś nie potraktował cię z wzajemnością w takiej samej sytuacji. Cóż, podobno jesteśmy egoistami. Jak widać o różnym natężeniu tej cechy.

red heart shape in family member’s hand holding
Małgorzata Bieniaszewska

Samoocena: masz na nią wpływ

Bez kategorii

[et_pb_section fb_built=”1″ _builder_version=”4.7.7″ _module_preset=”default” custom_padding=”4px|||||”][et_pb_row _builder_version=”4.7.7″ _module_preset=”default”][et_pb_column _builder_version=”4.7.7″ _module_preset=”default” type=”4_4″][et_pb_text _builder_version=”4.7.7″ _module_preset=”default” text_text_color=”#000000″ text_font_size=”16px” text_orientation=”justified” hover_enabled=”0″ sticky_enabled=”0″]

Myślałeś kiedyś o sobie tak źle, że już gorzej się nie dało? Obwiniałeś się o wszystko, traktując siebie jak nieudacznika? A może myślałeś, że jesteś tak fantastyczny, że nikt tobie nie jest w stanie dorównać? Cóż, nie ty jeden walczysz z poczuciem własnej wartości.

Zacznijmy od samooceny. Czym ona jest? To postawa, ogólny sposób, w jaki postrzegamy samych siebie. Wartościowanie jest tu niezmiernie istotne. To od niego zależy czy postrzegamy siebie jako osobę godną szacunku i akceptacji, zdolną do podejmowania samodzielnych decyzji. Czy może jako osobę, która nie jest warta zachodu. Samoocena to postawa w stosunku do samego siebie. Wypływa na nastrój, nasze osobiste i społeczne zachowania. Mierzy się ją w dwóch wymiarach – wysokości i pewności. Więc możesz mieć albo zawyżoną i pewną, albo zawyżoną i niepewną. Albo zaniżoną i pewną. Bądź zaniżoną i niepewną.

A teraz przejdźmy z teorii do praktyki. Zastanówmy się skąd bierze się nasza samoocena? Dam wam kilka przykładów.

Po pierwsze – od opinii naszych rodziców. Gdy byłam małym dzieckiem, często słyszałam że jestem ambitna, świetnie układam klocki. Czułam, że moi rodzice są ze mnie dumni. Dopiero w szkole od rówieśników dowiedziałam się, że rude i piegowate są gorsze. Rówieśnicy potrafią być bardzo bezpośredni i dotkliwi. A to rzutuje na nasze poczucie własnej wartości. Skoro wszyscy mówią, że jesteśmy gorsi, to zaczynamy w to wierzyć. To drugie źródło kształtowania naszej samooceny. Po trzecie – media społecznościowe otworzyły możliwość wylewania hejtu, często anonimowego, pod naszym adresem. To nie sprzyja dobremu samopoczuciu ani wysokiej samoocenie. Czujemy się zaszczuci i atakowani. A w konsekwencji czujemy, że nie mamy na nic wpływu. Często nie sposób wyciągnąć konsekwencji w stosunku do hejterów, którzy nas opluwają w sieci. Skoro więc nie mamy wpływu na otaczający nasz świat, to możemy dojść do wniosku, że nie jesteśmy wartościowym jego elementem. Takie myślenie bardzo często prowadzi do depresji, pogłębiającego się stanu niskiego poczucia własnej wartości.

Tak oto stajemy się nieasertywni, bezwartościowi we własnej samoocenie, niepewni i bardzo wrażliwi na krytykę. Nie wierzymy we własne możliwości i kompetencje. A wszystko zaczyna się w naszej głowie. I to od Ciebie zależy, czy będziesz miał stabilną samoocenę, czy dasz światu wejść sobie na głowę, tracąc wiele potencjalnych możliwości.

Trzymam za Ciebie kciuki, abyś zwracał uwagę na swoje dokonania i odkrył jak wielką wartość masz w sobie.

[/et_pb_text][/et_pb_column][/et_pb_row][/et_pb_section]

Małgorzata Bieniaszewska

Noworoczne postanowienia

Bez kategorii

Nowy rok się zaczął więc czas na tradycyjne planowania. W mediach społecznościowych, na forach internetowych, w serwisach, gazetach czy periodykach wszędzie porady dotyczące wyzwań, celów, zadań w nowym roku. Wszyscy jesteśmy ekspertami w tej dziedzinie! Czytając i słuchając tych wywodów można nabrać przekonania, że Polska dobrym planowaniem stoi. Tymczasem mam wrażenie, że niekoniecznie jest to zgodne z prawdą.

Zastanawiam się

dlaczego właśnie w tym czasie zaczynamy rozważać cele do osiągnięcia na kolejne 12 miesięcy? I dlaczego akurat na 12? Podejrzewam, że w myśl zasady nowy rok nowi my. Wierzymy bardziej w to, że wchodząc z impetem w kolejny okres, ściśle określony, nabędziemy większej motywacji do działania. Tymczasem z góry dajemy sobie ciche przyzwolenie do zaniechania realizacji już po kilku dniach od powziętych postanowień. Nie skupiamy się na tym dlaczego zaniechaliśmy działania, nie pytamy o to samych siebie tylko z miejsca przechodzimy do porządku dziennego. Któż chciałby się skupiać na porażkach?

Ten wspólne planowanie i wspólne zaniechanie działania już po kilku dniach nadal mnie zadziwia. Tym bardziej, że tysiące „ekspertów” doradza nam jak utrzymać motywację już chwilkę po tym, gdy zdefiniujemy wyzwania. Skoro co rok podejmujemy noworoczne postanowienia w podobny sposób jak zwykle, a za chwilę je porzucamy, to dlaczego dziwimy się, że efekt znów jest ten sam? Efekt, czyli porażka. To tak jakbyśmy lubili siebie zawodzić i czerpali z tego satysfakcję.

Ja preferuję jedną zasadę,

która sprawdza się od lat. Planuj, realizuj i monitoruj w sposób ciągły. Przez cały rok. Nie uzależniaj swoich decyzji i planów od nowego roku. Bo po co? Nie będziesz wtedy czuł presji związanej z tak zwanym owczym pędem całego społeczeństwa do planowania. Równocześnie pamiętaj o tym, aby oprzeć się prokrastynacji, czyli odkładaniu do ostatniej chwili realizacji zadania. Gdy wyznaczamy sobie cele z długofalowym terminem realizacji dość łatwo jest nam odraczać początek działania na ostatnią chwilę. W końcu mamy cały rok na podjęcie wyzwania, więc chwila zwlekania nie stanowi problemu. To zgubne podejście. Przekonujemy się o tym zwykle pod koniec roku, czyli stanowczo za późno, by podjąć kroki naprawcze przed jego zakończeniem. Efekt jest taki, że nie osiągamy zamierzonych rezultatów, co wprawia nas w poczucie winy i w kolejne negatywne emocje. Dlatego też bardzo skrupulatnie pilnuję, aby zabrać się do pracy chwilę po tym, gdy ją zaplanuję. Jednocześnie nie wyznaczam sobie zbyt wielu celów do osiągnięcia na raz, zdając sobie sprawę, że może być to trudne do osiągnięcia.

To co pisze nie jest odkrywczym

i innowacyjnym podejściem. Mam jednak nadzieję, że zachęcę Was do tego, aby nie ulegać przymusowi planowania z początkiem każdego roku z góry skazując się na porażkę.

Kochani – życie nie zaczyna się 1 stycznia! Życie toczy się każdego dnia.

To od nas zależy czy będziemy w procesie ciągłym realizować kolejne zadania i monitorować postępy. Czy skażemy się na frustrację i poczucie przymusu wyznaczania celów z początkiem każdego roku. Życzę wam wszystkiego dobrego w nowym roku i trzymam kciuki za dobre wybory!

Małgorzata Bieniaszewska