Gdy jesteś blisko projektu, nie widzisz rozwiązania.

Bez kategorii

Przez ostatnie czas, doświadczyliśmy znacznej rotacji pracowników. Zapętliliśmy się w tym co mogliśmy zaoferować i na co było nas stać, a co było możliwe do realizacji. W efekcie, trzeba przyznać, że pracownicy produkcyjni nie mieli warunków do rozwoju, o których marzyliśmy my jak i oni. Po prostu, tam gdzie jest zbyt mała liczba osób na brygadzie, trudno wymagać od przełożonego, aby znalazł czas na szkolenie swojego zespołu.

To spowodowało narastającą frustrację

zarówno pracowników, jak i naszą. Jedni mieli dość i się zwalniali. Inni pracowali, ale traktowali firmę jako miejsce do przeczekania aż znajdzie się kolejny pracodawca. Jeszcze inni natomiast, dawali z siebie wszystko, biorąc odpowiedzialność i chcąc wyprowadzić sytuację na prostą. 

W takiej sytuacji,

gdzie dodatkowo na rynku brakuje ludzi, a pracodawca nie jest w stanie spełnić oczekiwań kandydatów, trudno było zatrudnić kolejnych. Doszliśmy do ściany, której standardowymi metodami nie dało się przebić. Głowy bolały od walenia nimi w mur, a poprawy na horyzoncie nie było. Do czasu. Aż wpadło nam rozwiązanie do głowy. Aby stworzyć wewnętrznych trenerów, którzy będą szkolić pracowników w trakcie ich godzin pracy. Różnica polegała na tym, że trener nie był członkiem brygady, więc obowiązki zmianowe nie należały do niego. Mógł w pełni poświęcić się indywidualnemu pracownikowi. Przezbroić z nim maszynę czy nauczyć rozpoznawania i obsługi narzędzi obróbczych. Jednym słowem trener był prawdziwym wsparciem szkoleniowym dla pracownika. Od tego momentu zmieniło się wiele.

Skończyły się pretensje operatorów w tym zakresie.

Uzasadnione pretensje, żeby było jasne. Trzeba przyznać, że byliśmy rozczarowaniem niejednego pracownika i nie ma co ukrywać. Natomiast nasi ludzie zauważyli, że składane obietnice w trakcie rekrutacji zaczynają być realizowane. Od pewnego czasu każdy ma swoją ścieżkę rozwoju i nią podąża. Są prowadzone zapisy na bieżąco przez trenerów, aby nie było wątpliwości ile godzin i z jakiego zakresu zostało poświęconych na szkoleniu.

Ludzie nie muszą przychodzić na szkolenie w dodatkowym czasie poza godzinami pracy. Uczą się w trakcie pracy. Ma to dobre strony, bo nie rodzi frustracji poświęcania wolnego czasu na szkolenie, który później trzeba odebrać nie zawsze w momencie, który najlepiej odpowiada.

My widzimy już pierwsze efekty takiego działania, bo dobrze wyszkolony pracownik, to ktoś, kto jest w stanie dać więcej od siebie. Gdy wie jak przestawić maszynę, jest ogromnym wsparciem pozostałych.

To dopiero początek zmian,

które wprowadzamy. Jednak przyznam się szczerze, że temat, który spędzał mi sen z powiem, wreszcie zaczyna być rozwiązywanym, co ma ogromne znaczenie dla rozwoju firmy.

Ktoś by powiedział, to co ty kobieto robiłaś ze swoim zespołem przez tak długi czas zanim to wymyśliliście? Czemu tak późno? Odpowiem szczerze i rozbrajająco: Nie widzieliśmy możliwości rozwiązania. Dopiero po przeprowadzeniu reorganizacji, zauważyliśmy takie możliwości. Czasami po prostu jesteś zbyt blisko projektu, żeby złapać szerszy ogląd. I nie ma co, wreszcie idzie ku lepszemu według tego co potrzebują nasi pracownicy jak i firma.

O innych błędach i zmianach opowiem Wam kolejnym razem. Może będziecie w stanie wyciągnąć wnioski również istotne dla Was

Małgorzata Bieniaszewska

Słowa mają moc.

Bez kategorii

Nie zdawałam sobie sprawy, jak ważny jest głos, dopóki go nie straciłam. Od dwóch tygodni nie mówię. Jeszcze na początku chrypiałam. Dzięki temu byłam w stanie się komunikować. Od soboty głos zanikł mi totalnie. Zero dźwięków. Nie piszę tego po to, aby uzyskać poradę zdrowotną. Ale po to, aby uzmysłowić Wam, jak ważna jest zdolność komunikacji, już nie tylko lidera, ale po prostu, członka zespołu, człowieka.

Okazuje się,

że większość problemów pojawiających się w pracy, wiąże się z nieumiejętną komunikacją. Ludzie mówią, ale nie są rozumiani. Sama należę do tej grupy, która stara się być odpowiedzialna za zrozumienie komunikatu, ale później się okazuje, że jednak mi nie wyszło. Cóż, życie pisze różne scenariusze, ale przyznaję, że ten mnie mocno frustruje.

Jak jedno zdanie może mieć wpływ na wiele,

przekonałam się już nie raz. Zaprosiłam pracowników na integracyjny wyjazd. Podkreśliłam, że zależy mi na ich obecności, nie dlatego, że szukam kompanów do zabawy, ale dlatego, że odczuwam potrzebę wspólnego spędzenia czasu po tak długim okresie braku jakiejkolwiek integracji. Oczywiście, że zabawa była w tle. Jednak nie o to głównie chodziło. I jakież było moje pozytywne zdziwienie, gdy zgłosiło się tyle chętnych do wspólnego biesiadowania. Dawniej zapraszałam do zabawy. Tym razem było inaczej i jakże skutecznie. To jeden z przykładów istoty komunikacji dobrze dobranej. Ludzie nie chcieli imprezować. Chcieli spędzać czas na integracji równocześnie z dala od stałego miejsca pracy. To była naprawdę dobra integracja budująca wspólne doświadczenia i przeżycia. Mogliśmy się poznać z nowymi i przypomnieć jak to jest usiąść bez nacisku czasu i po prostu pogadać.

Niedawno zastanawialiśmy się z zarządem

jak zachęcić do ciekawego i wartościowego warsztatu nasz zespół. Szkolenie, które bardzo dużo wniesie do naszej organizacji. Nie tylko na papierze, ale głównie w praktyce. Dotychczasowo po prostu wychodziłam i mówiłam, ze jest szkolenie obowiązkowe, które odbędzie się w danym dniu  w godzinach i już. Tym razem komunikat oparł się na realnych korzyściach dla chętnych. I wiecie co się stało? Zgłosili się WSZYSCY! Nie było przymusu, lojalek, obowiązku. Komunikat brzmiał: Będzie nam bardzo miło jeśli dołączycie do warsztatu dot…..

Niesamowite, jaką moc mają słowa i sposób ich wypowiedzenia!

A jeszcze bardziej niesamowite jest to jak zmieniają się relacje ze współpracownikami, gdy zaczynamy skupiać się na komunikacji, na tym co i jak chcemy przekazać. Moje lekcja z ostatnich zdarzeń jest następująca:

Zanim cokolwiek powiesz, zastanów się kilkukrotnie i opracuj komunikat, który najbardziej odzwierciedli twoje zamiary. Nie chodzi o to, aby wypowiedzieć się szybko, ale po zastanowieniu. Słowa mają moc!

Małgorzata Bieniaszewska

Praca w trybie home office.

Bez kategorii

Koszmar dnia wczorajszego! Jak mi jeszcze ktoś powie, że praca z domu jest łatwa, miła i przyjemna, to oficjalnie oświadczam, że ZAPRZECZĘ! Przebywam w domu od tego tygodnia. Jestem chora. I doświadczam tego, co przechodziłam na początku pandemii.

Poustawiałam sobie spotkania online

i praktycznie, bez żadnej przerwy, od rana do nocy. Do tego stopnia, z nie byłam w stanie wyjść z pokoju mojej córki, gdzie zorganizowałam sobie biuro na czas jej pobytu w szkole, aby zrobić sobie herbatę. Tak bardzo zaangażowałam się w pracę, że wszystko inne przestało istnieć.

Do czasu…

O 13 przypomniałam sobie, że miałam wziąć leki o 9. Ale jak wyrwać się ze spotkania, gdy włączone kamery? Aż żałowałam, że nie zapoznałam się dotychczasowo z tymi apkami, które dają usprawiedliwienie nagłemu przerwaniu rozmowy. Włączasz apkę, wybierasz odpowiedni efekt dźwiękowy, a następnie informujesz rozmówców, że niestety ze względu na remont u sąsiada, płaczące dziecko, szczekającego psa (tu wpisz swoją opcję rozpraszacza), jesteś zmuszona przerwać rozmowę. Nie mam apki, a jeszcze bardziej, nie mam chęci oszukiwania rozmówcy, wiec grzecznie poczekała do końca spotkania. Po czym spóźniłam się na kolejne, bo gdzieś te trzy minuty na połknięcie tabletki musiałam wcisnąć. O 15, zaraz po skończonym spotkaniu z pracownikami, skonstatowałam, że rodzina wraca za pół godziny do domu, a obiadu brak. Dobrze, ze w zamrażarce zawsze jest coś na tzw. czarną godzinę, a spaghetti bolognese robi się w 20 min max. Akurat zdążyłam dokładnie w punkt. Upocona i zmęczona jak po maratonie. Jednak choroba daje się we znaki.

Później były maile,

oferty, kolejne rozmowy, że kompletnie zapomniałam o napisaniu bloga. Jak usiadłam o 20, to zabrakło sił na cokolwiek. A wymówek nie było, wiec jeszcze dokończyłam pisanie rozdziału książki. O 22 znowu odkryłam, że trzeba wziąć leki. No przecież nie na czczo! Kolacja w nocy raczej mi nie służy, ale tym razem zaryzykowałam. Jeszcze gorsze przewinienie było takie, że zamiast skupić się na jedzeniu, uzupełniałam kalendarz o kolejne zadania na dziś. Nie pamiętam, kiedy zjadłam tak byłam zaangażowana.

Gdy o 23.30 przeczołgałam się przez łazienkę

i dopełzłam do łóżka, to przegląd prasy w telefonie zajął mi… No właśnie nie wiem ile, bo zasnęłam, a o 3 obudziłam się w ciężkim szoku, że śpię przy zaświeconej lampce nocnej. Cóż, życie w trybie home office stanowczo nie jest dla mnie! Jestem pełna podziwu dla osób, które potrafią się zorganizować do pracy, życia rodzinnego, obowiązków domowych, a nawet czasu na odpoczynek. Ja, po wczorajszym dniu, czuję się kompletnie wykończona. Oczywiście, że choroba wzmaga ten stan, ale jeszcze nigdy nie poszło mi tak źle rozplanowanie dnia!

Dzisiaj kalendarz wygląda całkiem inaczej.

Jest przerwa na śniadanie, czas na zrobienie obiadu, a nawet chwila na odpoczynek. Jakby nie było, jestem przecież chora i dlatego zostałam w domu.

Jednak, na koniec, muszę wyrazić pełen szacunek dla osób, które potrafią być efektywne w takim trybie pracy.

Małgorzata Bieniaszewska

Jak radzisz sobie z porażką?

Bez kategorii

Zaplanowałam, że ten czas będzie dobry. Wyznaczyłam konkretne cele. Mierzalne, realne, ale ambitne i określone w czasie. Rozpisałam je następnie na zadania. Wszystko było naprawdę dobrze przygotowane. Zabrałam się do realizacji! I od samego początku świat sprzysiągł się przeciwko mnie.

Najpierw pojawiły się czynniki nieprzewidywalne.

No skąd ja mogłam wiedzieć, że będzie Covid, lockdown czy inna katastrofa, która zniwelowała/zmieniła moje plany?! Nikt tego nie wiedział, a jednak się stało. Następnie, gdy już życie wróciło do momentu, w którym mogłam ponownie rozważać realizację założonych wcześniej celów, okazało się, że straciłam zapał wykończona codziennością. Walka o zdrowie i życie. Ciągły strach przed pandemią i jej zdrowotnymi jak również zawodowymi konsekwencjami, spowodowały, że straciłam napęd, motywację. Po prostu odechciało mi chęci. Później okazało się, że gdy znowu mi się zachciało, to cel wcześniej wyznaczony, nie miał już dla nikogo znaczenia. Dla mnie mógł nie istnieć, a dla mojej rodziny czy współpracowników, nawet nie zyskał na wartości. Nie było sensu go realizować, bo stał się zbędny. Znasz skądś tę opowieść? Przypomina twoje doświadczenie? Czytasz i myślisz: No jakby o mnie! Wygląda na to, że w tej historii nie jesteś wyjątkowy. I choć tak mi się wydawało na początku, to ja również nie byłam. Wielu z nas tak ma, że z końcem roku podejmuje kolejne wyzwania skrzętnie rozpisując ich realizację od przyszłego roku. Mnie czas końca roku nie goni bezwiednie do takiego działania, ale mus planowania i ambitnej realizacji mam wdrukowany od małego. Dlatego nie jest ważny czas ani miejsce. Ważne, abym mogła podejmować wyzwanie. To ono mnie napędza. Fakt, że mam cel jest sam w sobie motywujący. Jednak co się dzieje, gdy go nie zrealizuję? Jest kilka możliwości. Ty wybierz, która ci najbardziej odpowiada.

1. Możesz użalać się nad sobą

i niesprawiedliwością tego świata. Hmmm jest to czasochłonne zajęcie, które z dużą łatwością zabierze ci resztę wolnego czasu, jeśli w ogóle takowy posiadasz.

2. Możesz obwiniać wszystkich wokół.

Wina PISu, Tuska, księży, prezydentów, a kończąc na sąsiadach czy twoich pupilach. Ktoś do obwiniania napewno się znajdzie! Tylko dokładnie poszukaj w czeluściach swej pamięci! Aaa pominęłam koleżanki i kolegów z pracy. Przełożonych, szefa i panią Zofię ze sklepiku, która zawsze była miła, od lat, ale wyjątkowo dzisiaj z rana jej nie wyszło. Tez się jej należy! Te rozwiązanie pozwoli ci pozbyć się w dość szybki sposób poczucia winy skierowanego pod swoim adresem. Bo gdyby jednak okazało się, ze cel był możliwy do realizacji, a ty jedynie szukałeś wymówek, to tym sposobem winnego już masz!

3. Możesz wziąć wszystko na klatę.

Twoja wina, twoje problemy i konsekwencje twojego działania. Brzmi odpowiedzialnie i tak rzeczowo i konkretnie zarazem! Od razu widać, ze nie jesteś mazgajem tylko twardo stąpasz po ziemi. Nie ma to tamto, jesteś ty. Całe źródło i przyczyna problemu. Zadaj sobie jednak pytanie, czy faktycznie wszystko w życiu zależy od ciebie? Wszystkiemu ty jesteś winien? Nie sądzę, ale próba była przednia.

4. Albo możesz po prostu przeanalizować precyzyjnie co się wydarzyło.

Czego nauczyłeś się z takiego działania bądź niedziałania? Jakie wnioski/ lekcje na przyszłość możesz wyciągnąć? Co zamierzasz zrobić kolejnym razem, gdy znowu dopadnie cię niemoc działania/realizacji? Kto może ci pomóc, gdy będziesz potrzebował przysłowiowego kopa? A może jak zrobić, żeby nie doprowadzić siebie do takiego stanu?

Gdy odpowiesz na te i podobne pytania, nie zrealizujesz zaniedbanego celu. Przynajmniej nie w momencie uzyskania odpowiedzi. Ale wyciągniesz lekcję znacznie lepszą. Będziesz wiedzieć jak i co zrobić, aby kolejna taka sytuacja nie miała miejsca. To się nazywa radzenie sobie z porażkami. To ty decydujesz, którą drogę wybierasz. Trzymam za ciebie kciuki. Niech będzie to właściwy wybór!

Małgorzata Bieniaszewska

Dbaj o siebie.

Bez kategorii

Dzisiaj inny temat, tzw. poza konkursem. Przyszedł niespodziewanie podyktowany przez życie. Ostatnio żyję w ciągłym biegu. Bardzo nasiliły się podróże biznesowe, konferencje, spotkania. Równocześnie pozostały w kalendarzu dawno temu zaplanowane urlopy weekendowe. Spowodowało to kompletne wypełnienie kalendarza i fakt, że nie jestem w stanie niczego „dopchać” więcej do 24h w dobie.

Tylko w tamtym tygodniu

byłam dwa dni w Szwajcarii, cztery dni w Paryżu. A obecny wpis tworzę, siedząc w samolocie, do Warszawy będąc w podróży do Sopotu. Z jednej strony bardzo mi tego brakowało przez ostatnie prawie półtora roku covidowego. Z drugiej strony, nasiliło się to tak mocno, że w domu bywam dzień maksymalnie dwa w tygodniu. Jaki ma to wpływ na moje życie?

1. W tym niespokojnym czasie odczuwam spokój zawodowy.

Dlaczego? Bo w firmie są ludzie, którzy dają mi ten komfort. Kiedyś każdy wyjazd wiązał się ze stresem. Co dzieje się w firmie? Jak radzą sobie ludzie? Czy potrzebują mojego wsparcia, decyzji, obecności? Dzisiaj jest inaczej. Natężenie pracy większe niż dotychczasowo, ale ludzie inni. Jakby bardziej odpowiedzialni, decyzyjni, opanowani. To mi daje poczucie bezpieczeństwa.

2. Mam ogromny niedosyt rodziny i życia rodzinnego.

I tu kłania się pytanie, czy bardziej jestem matką, czy przedsiębiorczynią. Ostatnio czuję, że businesswoman to moje pierwsze imię. Ale mimo tego, że ta myśl przygniata, nie daje poczucia wyrzutów sumienia matki. Daje raczej informację, że trzeba przeorganizować kalendarz tak, abym poświęciła więcej czasu rodzinie. Dlatego, że ja tego potrzebuję, wymagam. A nie dlatego, że tak wypada, że ktoś mi każe. Kiedyś żyłam wyrzutami sumienia i poczuciem winy. Dzisiaj moja rodzina rozumie, że to cześć mojego życia. Równocześnie ja odczuwam większą potrzebę odwzajemnienia, gdy jestem w domu. Potrzebuję być razem z nimi, aktywnie słuchać, rozmawiać, spędzać wspólnie czas. Może banalne, ale jak bardzo potrzebne kobietom-matkom, które żyją w ciągłym poczuciu winy, że powinny… być w domu, postawić rodzinę na pierwszym miejscu zawsze i wszędzie, poświęcić się dla jej dobra. A później nie wiedzą jak wyjść z tego marazmu, chcąc również zawalczyć o siebie i swoje potrzeby.

3. Potrzebuję odpoczynku.

Tak po prostu fizycznego. Gdzie usiądę z kubkiem herbaty i dobrą książką w rękach. Nie wiedziałam, że kiedyś to powiem, ale starzeję się! I wiecie co? To jest fajne, bo daje mi pozwolenie na to, aby zwolnić. Usprawiedliwić się sama przed sobą, że odczuwanie zmęczenia jest ok i daje prawo do zalegania choć raz na jakiś czas w ogrodzie z książką. Uwielbiam te chwile, gdy nic nie muszę. Gdy leżę i zastanawiam się, kiedy będę chciała, a nie musiała wstać. Chciałam podzielić się z Wami życiowym tematem codzienności liderki. Nie wiem, czy ma tak każdy, czy to może ja jestem inna. Wiem natomiast, że gdy kobieta mierzy się ze sobą, to ogromne wyzwanie do pokonania. Dla wielu znacznie większe niż mierzenie się ze światem. Dlaczego? Bo gdy jesteś poukładana sama ze sobą, to żadna siła zewnętrzna, opinia innych nie spowoduje twojego gorszego samopoczucia. A gdy walczysz z niestabilną samooceną, to każdy jest w stanie wybić cię ze spokoju. Zaczynasz się zastanawiać czy opinia innych jest prawdziwa, trafna. Czy ma sens? Czy odnosi się bezpośrednio do ciebie i twoich przywar? Czy dostrzega też twoje zalety? To wszystko zabiera ci niepotrzebnie czas i spokój umysłu.

Pytanie brzmi: Po co sobie to robisz? Zastanów się jakie decyzje są dla ciebie istotne? Czy to, co robisz, sprawia ci przyjemność i daje spełnienie? Pozwala na działanie zgodne z twoimi oczekiwaniami?

I jeśli tak, to odpuść opinie innych. Skup się na sobie i daj prawo żyć według tego, jak chcesz ty, a nie inni. Ja to odkryłam już dawno temu i dzięki temu nie ponoszę emocjonalnych konsekwencji opinii innych. Trzymam zacięcie kciuki!

Małgorzata Bieniaszewska

Udzielaj informacji zwrotnej zawsze wtedy, gdy trzeba ganić.

Bez kategorii

Udzielanie pozytywnej informacji zwrotnej to była jedna z moich słabszych stron. Jak i kiedy zganić, wiedziałam zawsze. Ale, jak i kiedy docenić nie było już takie naturalne. W efekcie mojego działania wypracowałam sobie opinię wśród pracowników, osoby, która uwielbia łapać ludzi na błędach i wytykać je równocześnie wyciągając negatywne konsekwencje.

Nie raz miałam rację.

Uwierzcie mi, że wielokrotnie ludzie popełniali błędy bądź po prostu nie wykonywali zadań ze względu na ich opieszałość, zaniedbania, czy po prostu lenistwo. I wtedy udzielenie negatywnego feedbacku należało się jak nic!

Niestety, wtedy gdy podejmowali wyzwanie, podnosili rzuconą rękawicę i walczyli o wykonanie zadania, nie byli doceniani przeze mnie. Wtedy najczęściej uznawałam, że przecież nie ma za dziękować pracownikowi, który po prostu wykonał swoje obowiązki. Podejście mało empatyczne. Pokazywałam ludziom, że nie ma sensu się starać, bo jeśli osiągną cel, to dziękuję nie jest oczywiste. A jeśli im się nie uda, to mają jak w banku murowany opiernicz.

Zastanawiacie się zapewne jakie skutki przyniosło moje działanie.

Ano takie, że ludzie bali się podejmować ryzyko, aby nie podlegać oczywistej naganie w razie niepowodzenia. Nie mieli też motywacji do realizacji zadań wychodzących poza ich zakres standardowych obowiązków, gdyż nie otrzymywali żadnych słów podziękowania czy pochwały. A z drugiej strony, wypowiadałam się z wielkim zdziwieniem i frustracją zarazem, że ludzie nie są skłonni do podejmowania ryzyka. Tym samym wprawiałam ich w nieskrywaną złość i jeszcze większą blokadę do działania.

Taką postawę wyniosłam z domu.

Tak zwany zimny wychów przez mojego ojca. Zawsze stawiał wysokie wymagania i bardzo mało doceniał uznając, że jest oczywistym, iż jest ze mnie dumny. Nie było. Kiedyś wybuchłam z wielkim żalem do niego, że nie docenia niczego co robię mimo tego, że byłam jedną z najlepszych uczennic w klasie w podstawówce. Był szczerze zdziwiony, że nie widziałam jak bardzo jest dumny. Schemat ten przeniosłam jeden do jednego na grunt zawodowy i właśnie tak samo traktowałam swoich pracowników. Do czasu, gdy pojawiła się nowa pracownica, która zaczęła uczyć mnie udzielania informacji zwrotnej. Wiecie jaka to była droga przez mękę?!

Przychodziła do mnie i jasno stwierdzała, że oczekuje docenienie słownego, bo  ją motywuje do dalszej pracy, podejmowania kolejnych wyzwań. Na początku było to zadania nie do osiągnięcia dla mnie. Wydawało mi się tak nienaturalnym powiedzenie, że ktoś wykonał dobrze zadanie, że słowa grzęzły mi w gardle. No przecież nie ma sensu nic mówić, bo ona wie, że dobrze jej poszło. Albo Jaki sens docenienia za każdą drobnostkę wykonaną? Przecież to oczywista strata czasu. Jednak, Aga była nieugięta w swych oczekiwaniach. Znalazła na mnie sposób i gdy ja nie chwaliłam, to sama siebie chwaliła w mojej obecności. Mówiła: No brawo ja! Świetnie mi poszło. Prawda Małgorzato? Przyprawiała mnie o śmiech, ale równocześnie powoli i systematycznie przyzwyczajała do brzmienia pozytywnego feedbacku choćby tylko w formie żartu, ale jednak. Z czasem weszło mi w krew myślenie, że:

Ludzie chcą wiedzieć, czy dobrze wykonali zadania.

Chcą też to usłyszeć.

Jeśli zrobili to dobrze, to najlepiej na forum innych. Jeśli tym razem im nie poszło, to informacja zwrotna udzielona w cztery oczy jest najbardziej trafną decyzją.

Aga, jestem  Ci bardzo wdzięczna

za to, że zapoczątkowałaś we mnie proces, który przyczynił się do poprawy atmosfery pracy wielu pracowników, z którymi współpracuję na co dzień. A Tobie, czytelniku, doradzę jedno: udzielaj informacji zwrotnej! Każdego dnia, gdy nadarza się ku temu sposobność. Nawet jeśli wydaje Ci się to śmieszne i nieadekwatne do sytuacji. Szybko zauważysz, że takie działanie ma ogromną moc motywowania. Również wtedy, gdy został popełniony błąd. O ile lepiej jest usłyszeć, że nic się nie stało, niż żyć w obawie i oczekiwaniu na sromotny łomot ze strony przełożonego.

Małgorzata Bieniaszewska

Nie inwestuj w ludzi.

Bez kategorii

– Inwestujecie w swoich ludzi?

– Inwestujemy! Oczywiście, że inwestujemy!

– A w co konkretnie?

– No w ludzi!

– Ale w co dla tych ludzi?

– Wiesz co, czepiasz się konkretów, a tu chodzi o ogólne podejście do tematu. – odpowiedział mój rozmówca w pełni wkurzony na moją dociekliwość.

W inwestowaniu w pracowników nie chodzi właśnie

o tabelki

i cyferki, które mają się zgadzać przy kontrolowaniu działalności działów HR. Nie chodzi też o ogólne podejście do tematu, a o wnikliwe i szczegółowe dane, które prowadzą do rozwoju pojedynczej osoby w obszarze kompetencji jej potrzebnych i dla niej interesujących.

Chodzi o to, aby analizować i aktualizować matrycę kompetencji pracowników, a równocześnie motywować do rozwoju członków Waszego zespołu. Wielokrotnie obserwowałam podejście do szkoleń w wielu organizacjach. Również u mnie nie wyglądało to najlepiej. Obiecywanie szkoleń. Planowanie ich z końcem roku, a następnie zaniechanie już na początku kolejnego, mija się z celem. Co gorsza, prowadzi do frustracji zainteresowanych, bo pojawia się pytanie: po co każecie mi szukać i wybierać szkolenia, na które później mnie nie wysyłacie? A dlaczego nie wysyłaliśmy? Bo brakowało budżetu, ale jeszcze bardziej czasu. Krótkowzroczne myślenie lidera, który nie może wypuścić pracownika na kilka dni szkolenia, bo przez tę nieobecność jego dział padnie.

W tym roku wygląda to już znacznie lepiej.

Przyjęliśmy inne założenie co do procesu szkoleń.

Z początkiem roku zakładamy budżet przeznaczony na ten cel. Dzięki temu nie martwimy się o to, że zabraknie funduszy na szkolenia w ostatnim kwartale.

Planujemy szkolenia pod koniec roku na kolejny. Jednak zakładamy też możliwość szkoleń, wizyt na targach, które pojawiają się ad hoc, niespodziewanie. Nie chcemy blokować rozwoju pracowników tylko dlatego, że nie przewidzieli ciekawego szkolenia na początku roku.

Skupiamy się na tym, aby rozwijać kompetencje indywidualne, ale też dostrzegać potencjał rozwoju naszego zespołu. Co to oznacza dla pracowników?

Obserwując każdego z nich, jesteśmy w stanie dostrzec możliwości, które jawią się przed nim. Nie mamy z góry założonych ścieżek kariery zawodowej. Budujemy je w odniesieniu do każdego pracownika indywidualnie. To daje nam możliwość ich dopasowania do pojedynczej jednostki. Gdy zauważamy potencjał, to go rozwijamy. Podam tylko dwa przykłady z wielu w firmie:

Pierwszy, montażystka, która awansowała na wsparcie działu handlowego. Drugi, to planista, który przechodząc ścieżkę działu jakości, szefa jakości, Chief Innovation Officera, trafił na stanowisko prezesa. Od półtora roku zarządza naszą organizacją wraz z kobietą, która została zatrudniona na HR Menedżera, a następnie awansowała na prezesa.

Takie elastyczne podejście do pracowników,

pozwala wydobyć z nich potencjał i skorzystać z tego co najlepsze. Szczególnie ważne w dobie narastających braków wysokokwalifikowanych pracowników i rosnącej konkurencji o tych najlepszych. To również buduje poczucie współodpowiedzialności za rozwój pracownika jak i firmy. My inwestujemy w Ciebie, a Ty w nas. Dzięki temu obie strony są zadowolone. A co najważniejsze, pozwala to nam na dostrzeganie w ludziach tego co standardowo nie jest widoczne, gdy odgórnie pracownik jest przypisany do danego stanowiska i działu.  Warto inwestować mądrze w ludzi. Taka inwestycja zawsze wraca się wielokrotnie.

Małgorzata Bieniaszewska

Pamiętaj, że ty jesteś najważniejszy w firmie.

Bez kategorii

W trakcie wystąpień publicznych wielokrotnie mówię o tym, w czym jestem dobra. Jakie kompetencje stanowią o silne mojego przywództwa. I tu zaczyna się dla niektórych  problem.

Jak można być takim narcyzem?!

Gdzie jej skromność?!

Przecież to nie wypada mówić o tym w czym się jest dobrym!

Co za bufonada!

To tylko przykłady wielu tego typu komentarzy odnoszących się do mojego stwierdzenia, że czuję się silna w negocjacjach. Dobrze zarządzam projektami, jak również sobą w czasie. Jestem wizjonerką, która nie boi się podejmować ryzykownych decyzji.

Dzielę się z Wami tym doświadczeniem ku przestrodze.

Po pierwsze, abyście mieli odwagę mówić, w czym jesteście dobrzy. Polska kultura ma wdrukowaną fałszywą skromność. Dlaczego fałszywą? – zapytacie. Bo wielu z nas jest dumnych z tego, co osiągnęliśmy, ale nie ma odwagi przyznać się publicznie, aby nie być wyśmianym, obrzuconym błotem.

Po drugie,

żebyście nie popadli w uwielbienie i narcyzm, bo nie daleko pada zadowolenia od pychy. Doświadczyłam takiego stanu. Jedna nagroda. Druga nagroda. Trzecia nagroda i wydawało mi się, że świat leży u mych stóp. Czeka z otwartymi ramionami na moje osiągnięcia.

Ostatnia weryfikacja przez życie jaką przeszłam,

to czas początku pandemii. Byłam przekonana, że mam wiele kompetencji, ale dwie wysuwają się na przód. Są nimi odporność na stres i umiejętność podejmowania decyzji pod presją czasu i braku wystarczających informacji. Okazało się inaczej. Najpierw pojawił się stupor. Jakby otępienie umysłu w obliczu szokujących, niespotykanych dotychczas zdarzeń i niespodziewanych informacji. Pandemia, która przyniosła obawę przed poważną chorobą, strach przed śmiercią, niepewnością, nieprzewidywalnością w życiu prywatnym jak i zawodowym. Myślałam, że byłam odporna na stres. Nie byłam. Później, ogromna obawa, wręcz panika, że nie wyjdziemy z tej sytuacji. Umrzemy, a w najgorszym wypadku ogłosimy upadłość firmy.

Z pomocą przyszedł zespół.

To dzięki tym ludziom wspólnymi siłami wyszliśmy z kryzysu. Po pierwsze i najważniejsze, dzięki ostrożności i przestrzeganiu obostrzeń, nie mieliśmy wielu przypadków zachorowań. Po drugie, gdy brakowało zamówień, ludzie byli w stanie znaleźć pomysły na zdywersyfikowanie rynku, wprowadzenie produktów dla nowych branży. Po trzecie, gdy ja żyłam jakby w zawieszeniu, to zarząd pracował, podejmował decyzje, realizował zadania, monitorował ich realizację, ale też poszukiwał finansowania na te trudne czasy.

To wszystko pokazało mi,

że możesz mieć wiele przymiotów, z których jesteś dumny. Mów o nich, gdy jest ku temu dobra okazja. To nic złego! Jednak pamiętaj, że nie jesteś jedyną wartością firmy. Jest Twój zespół, który dobrze prowadzony staje się papierkiem lakmusowym wyuczonych doświadczeń w trudnych sytuacjach. To on może wziąć na swoje barki odpowiedzialności, których Ty w chwilach trudnych, nie jesteś w stanie dźwigać. Tak stało się w moim przypadku prawie dwa lata temu. Otrzymałam wsparcie, którego sobie nie wyobrażałam. Nie spodziewałam się, że nie będę w stanie walczyć o przyszłość przygnieciona emocjami. Nie wiedziałam też, że nie przejdę testu odporności na świat VUCA. Było to dla mnie rozczarowujące doświadczenie. Nie sprawdziłam się. Takie myśli kołatały mi w głowie. Ale jeszcze bardziej myślałam o tym, co powie zespół. Wiecie co powiedział? Małgorzata, damy radę!

 I tak doświadczyłam wartości zespołu.

Do dzisiaj jestem pełna wdzięczności, że tak razem zagraliśmy. Zespół, to ludzie, którzy grają do jednej bramki, gdy jest dobrze, ale w szczególności, gdy trzeba walczyć o jutro. Pamiętaj o tym, gdy następnym razem przyjdzie Ci do głowy mówić tylko o swoich osiągnięciach. Warto podkreślić też rolę twoich współpracowników, bo bez nich wielokrotnie nie osiągnęłabym tego, gdzie dzisiaj jesteśmy: w miejscu i czasie, który przyniosła nam rzeczywistość.

Dziękuję Wam, za to, że byliście i jesteście.

Małgorzata Bieniaszewska

Nie informuj o planach i celach. Trzymaj je tylko dla siebie.

Lider od kuchni

No psia mać! – krzyknęłam w niebiosa zaraz po tym jak skonstatowałam, że nie osiągniemy sprzedaży planowanej w tym miesiącu. No jak nie osiągniemy?! Przecież wszyscy w firmie wiedzą, jak ważne jest, abyśmy mieli sprzedaż na odpowiednim poziomie.

– Naprawdę wszyscy? -głos z zaświatów podważył moje twierdzenie.

– A niby kto nie wie?! Co trudnego jest w zrozumieniu, że sprzedaż musi pokrywać koszty? Że koszty nie tworzą się z nieba tylko z zakupów, marnotrawstwa, nadmiernych procesów itp.? A to znowu rzutuje na wynik finansowy firmy. A w konsekwencji na kasę na koncie. Możliwość regulowania zobowiązań, a w tym realizowania wynagrodzeń na czas. Nie jest to oczywiste?!

– Jest, dla tych, którym to wyjaśniłaś. A zrobiłaś to?

Taki oto dialog z autopsji przyszedł mi na myśl, gdy rozważałam jak ważne, w każdej firmie jest komunikowanie celów, do których dąży organizacja.

Pierwsze pytanie, jakie się nasuwa,

to kto ma informować zespół, jaki jest cel/cele najbliższego okresu, jak również dalekosiężnym, planowanym w perspektywie roku, dwóch, trzech…?

Drugie, czy w ogóle powinniśmy informować? Może jest tak, że wystarczy, aby szef wiedział, a reszta może się domyśleć? Po co w końcu zabierać im czas nieistotnymi, z punktu widzenia ich zadań bzdurami?

Po trzecie, jak często informować, jeśli dojdziemy do wniosku, że warto?

I ostatnie z serii, gdzie jest granica szczegółowości przekazywanych informacji?

Czy powinniśmy informować,

sprowadza się do metafory, czy wszyscy na statku wiedzą gdzie płyniemy? Czy wystarczy, że tylko wie kapitan? Na pierwszy rzut oka można byłoby stwierdzić, że wystarczy, że głównodowodzący zdaje sobie sprawę. Ale gdy przyjrzeć się tematowi bliżej, dochodzimy do wniosku, że warto, aby reszta załogi wiedziała. Dzięki temu, mamy świadomość wspólnego cel, a to nas jednoczy. Jesteśmy bardziej otwarci na własne potrzeby, ale też potrzeby całego zespołu. Jego członkowie wiedzą jak mają się przygotować do poszczególnych etapów podróży. Czy podróż jest wyzwaniem czy płyniemy na tzw. „lajciku”? Ci, którzy mają wystarczająco dużo czasu, mogą przygotować się zawczasu uczestnicząc w szkoleniach z kompetencji potrzebnych w tej podróży. Można też dobrać do tej podróży osoby, która najlepiej się sprawdzą w opinii kapitana. W końcu zasoby, jak w większości firm, są rozległe, więc i wybór duży.

Gdy już uporamy się z powyższymi,

nasuwa się pytanie, kto ma informować załogę o celach na najbliższy czas podróży, ale też na cały okres wypłynięcia? Wyobrażam sobie, że jest to kapitan, bo on ma najwięcej informacji. Nawet nie chodzi o to, że on wie najlepiej, bo nie zawsze tak jest. Ale o to, że jemu zapewne przedstawiono najbardziej szczegółowo oczekiwania, cele, zadania, strategię działania. To on wie którą drogę obierzemy, jak również czy są jakieś inne cele w trakcie podróży. I lepiej, aby uprzedził załogę zanim zaczną sami tworzyć cele z domysłów, plotek i niewiedzy. Jasno postawiony cel w organizacji jest podstawą sprawnego jej działania. Ludzie chcą wiedzieć dokąd dążą i kiedy uznamy, że już tam dotarliśmy. Po jakich wskaźnikach mierzalnych, mówiąc bardziej korporacyjnie. Ale warto do procesu informowania włączyć także oficerów (czyli menadżerów), zwłaszcza w strukturach rozbudowanych i często odległych od siebie. By informacja dotarła w mniej więcej tym samym czasie. I by nie powstał mechanizm – „on/ona/oni każą, a my musimy teraz realizować głupie pomysły”. Włączenie w komunikację menadżerów pozwoli także na zebranie informacji zwrotnej na temat reakcji. A to ważne, by kolejny raz uniknąć błędów. I pamiętajmy, komunikacja nie polega tylko na przekazywaniu w jedną stronę. Warto też posłuchać innych.

Z tym wiąże się kolejne pytanie,

jak często informować załogę. Aby wyjaśnić, podzielę się przykładem. Czy wystarczy raz na rok zakomunikować, że chcemy sprzedaż za kwotę X? Wyobrażam sobie sytuację, gdzie w mojej firmie ogłaszam to na początku roku, a następnie nie monitorując efektów, sprawdzam na koniec roku. O dramacie ty mój jak się okaże, że nie zrealizowaliśmy 1/100 tego celu! Jeśli w ogóle dotrwamy do końca roku, to upadłość zapewne bliska. Dlatego ciągłe monitorowanie, korygowanie realizacji celu jest bardzo ważnym działaniem każdego lidera. Pytanie natomiast brzmi, jak szczegółowo przekazywać dane?

Gdy pomyślę o wielogodzinnych naradach,

w trakcie których wykańczamy siebie nawzajem przedstawiając tysiące liczb, to robi mi się słabo. Wciąż uczymy się w naszej organizacji nie robić tak zwanych „nasiadówek”, które wnosząc ogromny poziom szczegółowości doprowadzają do całkowitego zaniku celu. Bo co obchodzi dział produkcji ile rolek papieru toaletowego zużyto w tym miesiącu w naszej organizacji? Ale jak spojrzymy z ich perspektywy, to zapewne chcieliby wiedzieć do których klientów wysyłamy nasze wyroby. Jaki udział w rynku mamy? I czy to przełoży się na premie, dodatkowe benefity?

Patrząc na narzędzia posiadane przez lidera, dochodzę do wniosku, że otwarta komunikacja celów pozwala na obranie odpowiedniego kierunku przez organizację. Można pływać bez celu, ale pytanie po co? Osobiście preferuję bardziej poukładane działania.

Małgorzata Bieniaszewska

Nie słuchaj zespołu.

Bez kategorii
  1. Szef ma zawsze rację.
  2. Jak nie ma, to patrz punkt pierwszy.

Znacie to? Ja z autopsji. Zawsze miałam rację. Choćby dlatego, że to moja racja. Moja jest mojsza, a ichnia jest po prostu gorsza. Po prostu. Nie ma co wyjaśniać. Jednak kiedyś przyszedł taki moment, że i ja się pomyliłam. Niewiarygodne, ale jednak! 😊 Podjęłam decyzję i okazało się, że nietrafioną. Znałam się na temacie, ale jednak nie wzięłam pod uwagę wszystkich aspektów. I tu wkracza mądrość zespołu.

Czujesz, że powyższa historia jest pokątnie o Tobie?

Jakby skądś znana? Nie ma co ufać innym, pytać o ich opinię, gdy człowiek sam wie, co jest dobre. Takie były moje poglądy do czasu, aż się pomyliłam na tyle dramatycznie, że musiałam ponieść poważne konsekwencje. A wszystko dlatego, że nie miałam potrzeby konsultowania z zespołem żadnych decyzji. Przecież wiedziałam, więc po co miałam marnować czas?

Lider decyduje, oznajmia, oświeca podwładnych, a nie pyta! No litości! Lider nigdy nie pyta! Lider po prostu WIE!

Takie myślenie doprowadziło do miejsca, z którego długo nie mogłam wyjść. Trudno przyznać się do tego, że nie wiesz, gdy twoje wyobrażenie przywództwa kończy się na otrzymaniu stanowiska. Masz władzę, więc decydujesz. A, że nie do końca wiesz o czym, to nic nie szkodzi. Grunt, że podwładni się nie domyślą. Decydowałam! O kolorze długopisów zakupionych do firmy. O ilości papieru toaletowego. A nawet o tym, że herbata i kawa dzieli się na tę dla pracowników i tę dla pracodawcy. Ta dla pracowników skończyła się dość szybko, bo po prostu zapomniałam, dbając o własne cztery litery.

To nie jest opowieść z happy endem,

niestety. Wielu pracowników odeszło z mojej firmy z tego powodu, że miałam właśnie takie podejście. Uważałam się za nieomylną i wszechwiedzącą, która zawsze ma rację. Ludzie doskonale wiedzieli, że tak nie jest, ale nie przeszkadzało mi to w życiu firmowym.

Ta historia z boku wygląda zapewne jak niezła tragikomedia, jednak spójrzcie na to z mojej ówczesnej perspektywy. Całymi latami odkąd pamiętam, musiałam walczyć o swoje. Wokół wszyscy mówili, że nie dam rady poprowadzić firmy po moim ojcu. Zarzucali mi, że studiując filologię angielską i będąc w tak młody wieku (21 lat), nie wiem nic na temat prowadzenia firmy, więc nie mam prawa być jej właścicielem. Każdego dnia udowadniałam sobie (głównie), ale też innym, że jednak mam kompetencje do bycia szefem. W ogólnym rozrachunku dałam radę. Jednak analizując bardziej szczegółowo, wydaje mi się, że byłabym w innym miejscu, gdybym szybciej zrozumiała, że

NAJWIĘKSZĄ WARTOŚCIĄ KAŻDEJ FIRMY SĄ JEJ LUDZIE. SZCZEGÓLNIE, WTEDY GDY MOŻNA CZERPAĆ Z ICH WIEDZY I DOŚWIADCZENIA.

To oni mogą być podporą bądź zmorą.

Gdy pomyślę o tym, ile razy musiałam znosić impertynencje członków zespołu, którym się wydawało, że wiedzą najlepiej. I nieważne, że większość zgadzała się z ogólnym ustaleniem faktów. Ważne było to, że jednemu wydawało się inaczej i za wszelką cenę chciał udowodnić swoją rację. To dobre, gdy chcesz poznać zdanie wszystkich członków zespołu. Na takim etapie, a i owszem. Ale nie wtedy, gdy po wysłuchaniu, dajesz sobie prawo podjąć decyzję w oparciu o własne wnioskowanie, a nie przemyślenia danej osoby.

Cenię sobie bardzo to,

że mogę pytać, słuchać i otrzymywać odpowiedzi na wiele tematów. Uwielbiam wymieniać doświadczenia. Natomiast nie lubię, gdy ktoś za wszelką cenę próbuje mi udowodnić, że jego wizja jest najważniejsza. Dzisiaj doceniam różnorodność poglądów. Nie twierdzę, że zawsze sprawia mi radość słuchanie dyrdymałów opowiadanych przez niektórych, którym się wydaje, że ich wizja świata jest lepsza od mojej. Ale z czasem nauczyłam się słuchać zespołu, choćby dlatego, abym wiedziała co myślą inni na dany temat. Oni mogą mieć kompletnie inny punkt widzenia niż ja i najczęściej tak jest. I właśnie to jest piękne.

Chcę podkreślić jedną bardzo istotną różnicę na koniec.

Warto, aby lider słuchał swojego zespołu, gdy ten chce się dzielić swoimi poglądami, pomysłami, obawami. Jednak jest zasadniczą różnicą wysłuchać i wziąć pod uwagę zdanie innych, jednocześnie dając sobie prawo do pozostania przy własnej decyzji, gdy po prostu nie zgadzamy się z innymi. A wysłuchaniem zespołu, który oczekuje, że poprzez wyrażenie własnej odmiennej opinii, powoduje, że lider na pewno podąży tą drogą. Piękno zespołu polega na tym, że możemy siebie słuchać nawzajem, wymieniać poglądy, podważać czy krytykować. Jednak jeśli zastanawiasz się liderze co zrobić, gdy wszyscy wokół mają inne zdanie niż ty, a ty po prostu czujesz, że tak jak ty wymyśliłeś, będzie najlepiej?

Moja rada: Złap dystans zanim podejmiesz jakąkolwiek decyzję.

Nie warto brnąć w udowadnianie sobie, bądź innym. Warto rozważyć, skorzystać z dostępności wiedzy i poglądów innych. I czasami zostać przy swojej decyzji jednocześnie mając poczucie, że większość argumentów została wzięta pod wagę.

Podejmuj decyzje, jednak staraj się najpierw wysłuchać opinii innych członków zespołu, gdy są one warte uwagi.

Małgorzata Bieniaszewska