Załamałam się. Załamałam? Nie.

Bez kategorii

Boję się. Czasami nawet bardziej niż kiedykolwiek. Ogarnia mnie lęk o zdrowie i życie moje i mojej rodziny, bliskich. Boję się o stabilne funkcjonowanie firmy, która daje utrzymanie mojej rodzinie, ale też rodzinom moich pracowników. Że dopadnie mnie jakaś choroba, której lekarze nie będą w stanie wyleczyć czy też opanować. I to już nawet nie chodzi tylko o koronawirusa. Bo jak się okazuje, dziś on nie jest największym wyzwaniem dla Polski. Są też inne choroby, znacznie poważniejsze. Nowotwory, udary, czy nawet zwykłe złamania, nie mogą być leczone, gdyż COVID opanował naszą służbę zdrowia w stopniu przeważającym wszelkie możliwości medyczne. Nigdy wcześniej nie miałam takiej obawy oprócz połowy marca tego roku. To wtedy zaczęła się psychoza COVID. Świadomość, że jest wirus, który zabija tysiące ludzi, a ludzkość jest bezsilna. Zastanawiałam się co zmieniło się w moim życiu przez ostatnie kilka miesięcy? Jakie zmiany zaszły w społeczeństwie?

Po pierwsze,

ujednoliciły się komunikaty w mediach, niezależnie od stacji nadającej. Któregokolwiek programu nie odpalę w TV, to słyszę o COVID. Te wiadomości odbierają mi siłę do walki i przetrwania. Powodują, że za każdym razem, gdy włączam telewizor, to ściska mnie w żołądku. Z jednej strony, to strach i obawa przed kolejnym ogłoszonym zagrożeniem. Z drugiej złość, że znowu nie dadzą mi spokoju, wszyscy ci, którzy wciąż mówią o tym samym, podając coraz większe liczby zarażonych. Trudno jest mi panować nad stresem, gdy wszystkie media podnoszą jego poziom z takim impetem, że nie można się od niego uwolnić.

Po drugie,

zaczęłam chodzić w przyłbicy wraz z większością społeczeństwa. Nie wchodzę w dysputę czy to chroni czy nie chroni. Nie chcę płacić mandatów za brak noszenia zakładając, że nawet mi, astmatykowi w okularach, ten przedmiot życia nie utrudni. Maseczka, a i owszem, bo powoduje psychozę astmatyka, poczucie, że zaraz się uduszę. Przylega zbyt blisko ust. Ale niezależnie od tego co myślę ja, uczestniczę w wojnie w social media między zwolennikami jak i przeciwnikami tego zalecenia. To również podnosi mój stres, bo komentarze, gdy je czytam, są coraz bardziej dosadne, niewybredne, chamskie i to obu stron, żeby była jasność. Mogę oczywiście ich nie czytać. Kto mi każe? – powiecie. Zgadza się. Muszę się tego oduczyć natychmiast!

Przygniata mnie odpowiedzialność.

Wiem, że dzisiaj pracownicy są zwalniani. Jest wiele osób, które tracą pracę grupowo. Pracodawcy zwalają winę na COVID i nieprzewidywalną sytuację. U niektórych zapewne tak jest. Ale powiedzmy otwarcie, że też wielu zwalnia, bo nadarza się okazja do zrestrukturyzowania kosztów. Wiem, że muszę jak najlepiej zabezpieczyć moich ludzi, aby czuli się zaopiekowani w tych trudnych czasach. Ta świadomość, że odpowiadasz za kilkadziesiąt rodzin jest czasami bardzo przytłaczająca. Chciałoby się od niej uciec. Wyjść na środek hali produkcyjnej i powiedzieć ludziom, że nie wiem co będzie, bo poczucie kontroli zostało mi odebrane przez warunki zewnętrzne. Ale przecież tak nie zrobię, bo co to za lider, który lata w panice zamiast stać twardo na nogach i brać odpowiedzialność.

Na koniec najważniejsze – jak być liderem w dzisiejszych czasach?

Dlaczego pytam? Bo nie piszę tego, że jestem załamana, przygnębiona czy u kresu sił. Piszę, by pokazać, że mierzę się z takimi samymi wątpliwościami jak Wy. Chę Wam pokazać, że nie jesteście sami w tym wszystkim. Wielu z nas ma obawy, złe nastroje, boryka się ze stresem, przygnębieniem, lękiem. Pytanie natomiast jest takie: Co zamierzasz z tym zrobić? Poddasz się histerii? Zaprzeczysz faktom? Zbuntujesz przeciwko nakazom? Powiesz innym bezczelnie i po chamsku co myślisz o ich przekonaniach i postępowaniu? A może zastanowisz się? Zatrzymasz na chwilę i przemyślisz co dzisiaj możesz zrobić dla siebie i  innych? Może to właśnie jest czas na wzięcie odpowiedzialności: dojrzale i przemyślanie? Może dzisiaj zrealizujesz swój pierwszy krok online, spędzisz czas z dzieckiem, pójdziesz z psem na spacer, albo, po prostu skupisz się na pozytywnych aspektach twojego życia. Brzmi banalnie. Wiem. Ale okazuje się, że nasze życie składa się z małych chwil, które układają się w długie historie. Warto je celebrować szczególnie teraz, gdy wszystko wokół potrafi być przygnębiające.

Ja się nie poddaję!

Nie zamierzam płakać po kątach! Czasami mam słabsze dni, ale nie wytrącają mnie one z równowagi na dłużej niż kilka chwil. Po nich się podnoszę i ze zdwojoną energią brnę do przodu walczyć o swoje! Tobie też to rekomenduję. Nie warto skupiać się na negatywach, bo życie zbyt krótkie na ich ciągłe przeżywanie. A jeśli boisz się, to dbaj o siebie każdego dnia niezależnie od tego jakie są warunki na zewnątrz. Okaż innym szacunek i zrozumienie, bo warto. Ściskam Ciebie i życzę dużo wytrwałości. Kryzys nie musi być tylko końcem, ale może być początkiem dobrej zmiany. Tego Ci życzę!

Małgorzata Bieniaszewska

Psyjaciółka

Bez kategorii

Kiedyś wydawało mi się, że większość życia walczyłam sama. O ukończenie kilku kierunków studiów, prowadzenie firmy, dbanie o rodzinę i nasze relacje, opiekę nad bliskimi. Z biegiem lat powoli docierało do mnie, że tak naprawdę nigdy sama nie byłam. Gdy przychodziły bardzo poważne problemy i wyzwania w moim życiu, to zawsze byli przy mnie oni.

Pisałam o nich wielokrotnie.

Dziękowałam za to, że wytrwali przy mnie i ze mną. Mama, siostra, mąż, szwagier. To taka stała ekipa, która wymieniała się w moim życiu w zależności od potrzeb. Wiedziałam, że na nich zawsze mogę liczyć. Był jeszcze jednak ktoś, o kim nigdy wcześniej nie mówiłam, a dziś chciałabym Wam ją przedstawić. Dlaczego? Bo dzięki niej, jestem dzisiaj w tym miejscu i właśnie taka. Lepsza niż kilkanaście lat temu – to na pewno.

Poznałyśmy się ponad dziesięć lat temu na studiach.

Obie już świadome kobiety, które podjęły decyzję, że chcą ukończyć psychologię. Historia zaskakująca. Okazało się, że ona jeździła samochodem należącym wcześniej do mojego męża,  którym jechaliśmy do ślubu. Przypadek? Nie wierzę w przypadki!

Nie tylko to nas łączyło.

Podobne podejście do życia, poczucie humoru, dystans do wielu kwestii, przemyślenia o życiu, ale też najważniejsze: podejście do zadań. Ja i ona wszystko na studiach robiłyśmy od ręki. Nowy wspólny projekt zadany przez wykładowcę na za dwa miesiące, robiłyśmy w pierwszym tygodniu po wyznaczeniu terminu. Tak radziłyśmy sobie z narastającym stresem. Obowiązkowość to nasze drugie imię. Padałyśmy na twarze ze zmęczenia, ale nigdy nie zawaliłyśmy terminu. Zawsze przygotowane do egzaminów, bo przecież nie wypada w tym wieku inaczej.

Kasia.

Tak ma na imię. Elegancka, inteligentna, z klasą, a równocześnie pełna energii jak mała dziewczynka, która będąc w składzie zabawek wciąż odkrywa nowe przedmioty. Z takim poczuciem humoru, że nawet po śmierci mojego taty potrafiła mnie pocieszyć, odwrócić uwagę, po prostu być ze mną. Gdy mam problem, a jego rozwiązanie graniczy z cudem, to wiem, że ona podpowie mi rozwiązanie. Zada kilka wnikliwych pytań, a na koniec poda odpowiedź, która będzie wydawała się wręcz oczywista i trafiona.

Jest tolerancyjna.

Znosi cierpliwie wszystkie moje wybryki i niefrasobliwe stwierdzenia, obracając je w żart i przypisując do typu osobowości. Naśmiewa się ze mnie, gdy po raz miliardowy popełniam ten sam błąd i ze zdziwieniem obserwuję, że efekt nie jest oczekiwany. Wtedy cytuje Einsteina: „Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów.” Uwielbiam jej lekko cyniczne podejście i sarkazm! Używa ich tylko wtedy, gdy wie, że druga osoba to zrozumie i przetrzyma. Dlatego w stosunku do mnie stosuje nagminnie. 😊 

Na zewnątrz silna,

wewnątrz bywa różnie. Okazuje się, że każda z nas skrywa w zakamarkach swej psychiki wrażliwe wspomnienia. Ale kto ich nie ma? Natomiast jedno wiem na pewno: zawsze mogę na nią liczyć.

Możemy nie rozmawiać

ze sobą miesiącami czy latami, a potem wracamy do rozmowy tak, jakby zakończyła się wczoraj. Potrafimy wybaczać, przyznawać się do błędów i przepraszać. Zawieść ją, to jak strzelić sobie samemu w pysk. To ujma na honorze, bo nie możesz zawodzić osób, na których tak bardzo Ci zależy.

Dzięki niej mam dzisiaj firmę

w takim stanie rozwoju, o jakim nawet nie marzyłam. To ona wspierała mnie, gdy wydawało mi się, że nie ma wyjścia. To było kilka lat temu. To ona mówiła, że czas wyjść poza strefę komfortu i nie bać się co przyniesie jutro. Wmawiała mi, że jestem inteligentna i odważna, gdy wydawało mi się, że większego i bardziej przerażonego osła na świecie już nie ma! A gdy płakałam w rozpaczy pozwalała mi, bo wiedziała, że tego w tamtym momencie mi trzeba. Nie mówiła, że będzie dobrze, gdy obie wiedziałyśmy, że na to nie ma szans. Po prostu była.

Życzę każdemu,

aby miał taką swoją Kasię, która potrafi konfrontować, inteligentnie ripostować, trzymać za rękę i wspólnie płakać, a ponad wszystko być, wtedy gdy jest najbardziej potrzebna. Kasiku, dziękuję za te kilkanaście lat naszej przyjaźni! To dzięki Tobie rozwinęłam się lidersko, pozyskałam wgląd w siebie i zobaczyłam, że świat nie jest pełen przeciwników. Nauczyłam się śmiać, gdy chcę i nie płakać, gdy nie warto. Schowałam kolce i odkryłam, że bycie wrażliwym człowiekiem nie musi być ujmą. Dzięki Tobie przetrwałam najtrudniejsze chwile mojego życia! Dziękuję Psyjaciółko. Psyjaciólko, bo tak do siebie mówimy.

Małgorzata Bieniaszewska

Ludzie są z natury dobrzy. Jeśli ja robię dobrze, to świat dobrem mi odpłaci.

Bez kategorii

Wiara w sprawiedliwy świat. Teoria ułudy, która nie sprawdza się w życiu codziennym. Dlaczego? Bo kieruje nami egoizm, przekonanie o swojej słuszności, niezależnie od tego jakie są fakty. Ja też tak mam czasami. Przyznaję uczciwie, by było jasne, że nie jestem idealna. Ja też zmagam się ze swoimi słabościami. Nawiązuję tu do zdarzenia w mojej firmie.

Zwolnił się pracownik. Zrobił to, ponieważ uznał, że nie jest traktowany dobrze w pracy. Dzień wcześniej rozmawiałam z nim. Przyznał, że nie pracuje na 100%. Mówił o tym, że wie, iże nie zawsze daje z siebie tyle, ile powinien. Że w większości pracuje na 80% możliwości. Przyznał, że sinusoida jego nastawienia do pracy i motywacji trwa od wielu miesięcy. Już w maju, gdy trwała pandemia i pracowaliśmy w trybie zdalnym, życzył sobie pozostać w firmie, bo twierdził, że nie potrafi pracować efektywnie z domu. Wydawało mi się, że daję szansę, że jestem wyrozumiała, bo akceptuję działanie, które tworzy niepotrzebne wyjątki.

Pracownik przyznawał mi rację, obiecywał poprawę. Faktycznie pojawiała się na maksymalnie 2 miesiące, a później znowu wracaliśmy do punktu wyjścia. Czyli braku motywacji i zaangażowania w pracy. Powtarzało się to, aż miarka się przebrała. Postawiłam warunek: albo pracujesz na 100%, albo będę zmuszona cię zwolnić. Bił się w piersi, obiecywał poprawę. Mówiąc uczciwie nie wierzyłam kolejnym deklaracjom. Ale chciałam być fair i dać kolejną szansę. Bardziej chyba dla swojego dobrego samopoczucia. Cóż to ten mój egoizm właśnie.

Po kilku dnia pracownik złożył wypowiedzenie. A nam wszystkim spadł kamień z serca. Naprawdę problem rozwiązał się sam. Nie musieliśmy podejmować tej decyzji, mieć wyrzutów sumienia, poczucia winy. Przyniósł dokument prosząc o porozumienie stron. Sam z siebie składał deklaracje, że do końca będzie pracował i wszystko na spokojnie przekaże. Wielu nie wierzyło. Następnego dnia poszedł na L4. Czy słuszne? Nie wiem. Nie mnie oceniać. Po kilku tygodniach bał się przyjść do firmy i wypisać urlop do końca swojego okresu pracy.

Zastanawiałam się, dlaczego ktoś decyduje się po kilku latach pracy na rozstanie w taki sposób? Dlaczego zabiera sobie możliwość uzyskania rekomendacji? Dlaczego woli spalić mosty niż budować sojusze? Przecież nawet jeśli podejmujesz decyzję, że chcesz odejść, to masz do tego prawo. Nikt nie jest niewolnikiem pracodawcy. Każdy ma prawo zakończyć współpracę, gdy uzna, że nadszedł czas. Tylko jak zrobić to z klasą?

Z mojego doświadczenia wynika, że coraz więcej osób potrafi zrobić to tak, by nie palić za sobą mostów. Tak, że pracodawca zastanawiając się co traci, wystawia rekomendacje i „błogosławi” na przyszłość oferując możliwość powrotu.W tym konkretnym przypadku pracownik pozostawił niesmak. Nawet nie mi, tylko kolegom, których zostawił z niezamkniętych sprawami po sobie. W efekcie, wszyscy mieli go dość i złorzeczyli.

Kilka dni później otrzymałam pytanie od znajomej czy polecam pracownika, gdyż złożył u niej swoje CV. Pomyślałam, że chcąc być uczciwą, powiem prawdę. Jak pracował, jak się rozstał, jaki niesmak pozostawił po sobie. Dostałam podziękowania, że ją ostrzegłam. A ja pozostałam z pytaniem: czy zrobiłam źle mówiąc prawdę? Czy pracownik źle zrobił, że wybrał taki sposób rozstania? Czy dało się ustrzec przed takimi konsekwencjami? Czy wystawiłam świadectwo pracownikowi czy sobie? Czy dobry pracodawca powinien przemilczeć pewne fakty i pozwolić przekonać się przyszłemu pracodawcy? Może tam pracowałby lepiej, gdyby dostał szansę?

Chętnie poczytam co myślicie na ten temat.

Małgorzata Bieniaszewska

Bądź jak Napoleon

Bez kategorii

Prawdziwy przywódca ma pewność siebie, by działać samotnie, odwagę, by podejmować trudne decyzję i współczucie, by słuchać potrzeb innych – Douglas MacArthur.

Po pierwsze,

lider musi brać odpowiedzialność za wiele rodzin, z którymi pracuje. Kryzys wywołany pandemią przypomniał mi, że to bardzo duży ciężar, który dźwigam. Co dzień wstawałam rano i zastanawiałam się co dalej. Najbardziej stresowało mnie to, że odpowiadam za tylu ludzi! Kiedy jest praca na rynku, to świadomość, że trzeba będzie się z kimś rozstać nie jest tak przygnębiająca. Zwalniam, bo mimo prób nie widzę możliwości dalszej współpracy. Ale gdy wiesz, że przyczyna zwolnienia nie leży po stronie pracownika, tylko jest efektem braku możliwości zamówień, czy wprost skutkiem kryzysu, to jest bardzo niekomfortowa sytuacja. Patrząc na sytuację na rynku przygnębia cię jeszcze świadomość, że jeśli ty zwolnisz, to prawdopodobnie nikt nie zatrudni, bo ogólnie panujący trend to zwalnianie. To są sytuacje, z którymi zawsze trudno mi sobie poradzić.

Odpowiedzialność lidera rośnie,

gdy potrzeba odwagi do podejmowania trudnych decyzji. Jak powiedzieć pracownikom, że jesteśmy zmuszeni obniżyć im wynagrodzenie o 20 proc., bo wokół wszystko się sypie, sytuacja jest niestabilna, nieprzewidywalna i trudna? To było wyzwanie. Spojrzeć im w oczy i powiedzieć jak jest, mając świadomość, że i tak wiedzą, boją się o swoją przyszłość i możliwość utrzymania rodziny. To wymaga odwagi. Wymaga wzięcia odpowiedzialności za swoje decyzji. Wtedy potrzeba siły, która charakteryzuje dobrego lidera.

Wszyscy chcemy być przywódcami, gdy kojarzy nam się to ze splendorem, prestiżem, nienormowanym trybem pracy, itp. Ale gdy mowa o odwadze do podejmowania trudnych decyzji, to wtedy wielu chętnych już nie ma.

Publiliusz Syrus:  „Każdy może trzymać za ster, gdy morze jest spokojne.”

Bardzo podobnie jest,

gdy lider jest doceniany. Nagrody, gale, rauty, wywiady, spotkania z uznanymi osobistościami. To coś, co kręci wielu. Mało kto wtedy pamięta, że na nagrody trzeba zapracować. Ich ceną są odrobione lekcje, trudne doświadczenia i jeszcze trudniejsze decyzje. To w trudnych czasach najbardziej liczy się hart ducha i siła. Nagrody przychodzą później.

„Często na szczycie czeka samotność, więc warto pamiętać, dlaczego się ten szczyt zdobyło”. To z kolei John C. Maxwell.

Pewność siebie w samotnym działaniu to temat,

który nieustannie przerabiam. Zawsze chciałam być liderem pewnym siebie i potrafiącym działać w pojedynkę. Zawsze imponowali mi ludzie, którzy pozostając na polu bitwy nie panikują w obliczu wyzwania. Jest ich niewielu. Z drugiej strony – to ogromne wyzwanie, okupione wyrzeczeniami. Uważam, że być liderem w pojedynkę to znaczy walczyć w osłabieniu. Sukces odnosi się mając za sobą dobry, zgrany zespół. Wniosek? Być liderem, to mieć pewność siebie, by działać samotnie, ale równocześnie korzystać z siły zespołu, gdy podąża za nami.

Doświadczyłam tego całkiem niedawno. W marcu, na początku epidemii. Przez pierwsze dni panikowałam. Mocną zmianę dał mi zarząd, który realizował swoje zadania w 100%! Później ochłonęłam i zaczęłam działać dołączając do zespołu. Gdy któryś „wagonik” naszego pociągu się luzował, bądź zostawał, to kolejny członek zespołu go wspierał, podczepiał ponownie do składu. Bo firma to taka metafora pociągu. Jest lokomotywa, która ciągnie wagoniki.  Bądź, w bardziej pożądanym podejściu, jest lokomotywa, która je napędza. Taką właśnie mam organizację.

Nie można zapominać o empatii lidera.

O tym piszę zawsze, gdy odnoszę się do przywództwa. JPrzekonuję się każdego dnia, jak bardzo potrzebna jest energia. Jej ogromnego znaczenia w pandemii nie sposób pominąć. Patrzyłam na pracownika widząc w nim człowieka. Zmagającego się z codziennością. Przygnębionego bieżącą sytuacją. Często przerażonego niestabilnością sytuacji i przyszłością. On patrzył na mnie jak na człowieka. Nie szefa-robota, ale człowieka, który niesie brzemię odpowiedzialności za każdego z członków zespołu. I ku zaskoczeniu nas wszystkich, staliśmy się sobie bliscy. Bardziej rozumieliśmy nasze potrzeby, oczekiwania, ale też obawy. Wiedzieliśmy, że kryzys nas zjednoczył. Oczywiście, nie wszystkich. Ale jedno muszę podkreślić, mogłam liczyć na każdego lidera w mojej firmie. Ludzie oddali siebie, swój czas, swoje działanie organizacji. Empatia pozwoliła nam zauważyć drugiego człowieka z jego problemami, wyzwaniami i obawami zarazem. Lider bez empatii, to zbędny element machiny o nazwie firma.

A na koniec przytoczę cytat, który podsumowuje istotę przywództwa:

Armia baranów, której przewodzi lew, jest silniejsza od armii lwów prowadzonej przez barana – Napoleon Bonaparte.

Małgorzata Bieniaszewska