Jak radzisz sobie z porażką?

Bez kategorii

Zaplanowałam, że ten czas będzie dobry. Wyznaczyłam konkretne cele. Mierzalne, realne, ale ambitne i określone w czasie. Rozpisałam je następnie na zadania. Wszystko było naprawdę dobrze przygotowane. Zabrałam się do realizacji! I od samego początku świat sprzysiągł się przeciwko mnie.

Najpierw pojawiły się czynniki nieprzewidywalne.

No skąd ja mogłam wiedzieć, że będzie Covid, lockdown czy inna katastrofa, która zniwelowała/zmieniła moje plany?! Nikt tego nie wiedział, a jednak się stało. Następnie, gdy już życie wróciło do momentu, w którym mogłam ponownie rozważać realizację założonych wcześniej celów, okazało się, że straciłam zapał wykończona codziennością. Walka o zdrowie i życie. Ciągły strach przed pandemią i jej zdrowotnymi jak również zawodowymi konsekwencjami, spowodowały, że straciłam napęd, motywację. Po prostu odechciało mi chęci. Później okazało się, że gdy znowu mi się zachciało, to cel wcześniej wyznaczony, nie miał już dla nikogo znaczenia. Dla mnie mógł nie istnieć, a dla mojej rodziny czy współpracowników, nawet nie zyskał na wartości. Nie było sensu go realizować, bo stał się zbędny. Znasz skądś tę opowieść? Przypomina twoje doświadczenie? Czytasz i myślisz: No jakby o mnie! Wygląda na to, że w tej historii nie jesteś wyjątkowy. I choć tak mi się wydawało na początku, to ja również nie byłam. Wielu z nas tak ma, że z końcem roku podejmuje kolejne wyzwania skrzętnie rozpisując ich realizację od przyszłego roku. Mnie czas końca roku nie goni bezwiednie do takiego działania, ale mus planowania i ambitnej realizacji mam wdrukowany od małego. Dlatego nie jest ważny czas ani miejsce. Ważne, abym mogła podejmować wyzwanie. To ono mnie napędza. Fakt, że mam cel jest sam w sobie motywujący. Jednak co się dzieje, gdy go nie zrealizuję? Jest kilka możliwości. Ty wybierz, która ci najbardziej odpowiada.

1. Możesz użalać się nad sobą

i niesprawiedliwością tego świata. Hmmm jest to czasochłonne zajęcie, które z dużą łatwością zabierze ci resztę wolnego czasu, jeśli w ogóle takowy posiadasz.

2. Możesz obwiniać wszystkich wokół.

Wina PISu, Tuska, księży, prezydentów, a kończąc na sąsiadach czy twoich pupilach. Ktoś do obwiniania napewno się znajdzie! Tylko dokładnie poszukaj w czeluściach swej pamięci! Aaa pominęłam koleżanki i kolegów z pracy. Przełożonych, szefa i panią Zofię ze sklepiku, która zawsze była miła, od lat, ale wyjątkowo dzisiaj z rana jej nie wyszło. Tez się jej należy! Te rozwiązanie pozwoli ci pozbyć się w dość szybki sposób poczucia winy skierowanego pod swoim adresem. Bo gdyby jednak okazało się, ze cel był możliwy do realizacji, a ty jedynie szukałeś wymówek, to tym sposobem winnego już masz!

3. Możesz wziąć wszystko na klatę.

Twoja wina, twoje problemy i konsekwencje twojego działania. Brzmi odpowiedzialnie i tak rzeczowo i konkretnie zarazem! Od razu widać, ze nie jesteś mazgajem tylko twardo stąpasz po ziemi. Nie ma to tamto, jesteś ty. Całe źródło i przyczyna problemu. Zadaj sobie jednak pytanie, czy faktycznie wszystko w życiu zależy od ciebie? Wszystkiemu ty jesteś winien? Nie sądzę, ale próba była przednia.

4. Albo możesz po prostu przeanalizować precyzyjnie co się wydarzyło.

Czego nauczyłeś się z takiego działania bądź niedziałania? Jakie wnioski/ lekcje na przyszłość możesz wyciągnąć? Co zamierzasz zrobić kolejnym razem, gdy znowu dopadnie cię niemoc działania/realizacji? Kto może ci pomóc, gdy będziesz potrzebował przysłowiowego kopa? A może jak zrobić, żeby nie doprowadzić siebie do takiego stanu?

Gdy odpowiesz na te i podobne pytania, nie zrealizujesz zaniedbanego celu. Przynajmniej nie w momencie uzyskania odpowiedzi. Ale wyciągniesz lekcję znacznie lepszą. Będziesz wiedzieć jak i co zrobić, aby kolejna taka sytuacja nie miała miejsca. To się nazywa radzenie sobie z porażkami. To ty decydujesz, którą drogę wybierasz. Trzymam za ciebie kciuki. Niech będzie to właściwy wybór!

Małgorzata Bieniaszewska

Dbaj o siebie.

Bez kategorii

Dzisiaj inny temat, tzw. poza konkursem. Przyszedł niespodziewanie podyktowany przez życie. Ostatnio żyję w ciągłym biegu. Bardzo nasiliły się podróże biznesowe, konferencje, spotkania. Równocześnie pozostały w kalendarzu dawno temu zaplanowane urlopy weekendowe. Spowodowało to kompletne wypełnienie kalendarza i fakt, że nie jestem w stanie niczego „dopchać” więcej do 24h w dobie.

Tylko w tamtym tygodniu

byłam dwa dni w Szwajcarii, cztery dni w Paryżu. A obecny wpis tworzę, siedząc w samolocie, do Warszawy będąc w podróży do Sopotu. Z jednej strony bardzo mi tego brakowało przez ostatnie prawie półtora roku covidowego. Z drugiej strony, nasiliło się to tak mocno, że w domu bywam dzień maksymalnie dwa w tygodniu. Jaki ma to wpływ na moje życie?

1. W tym niespokojnym czasie odczuwam spokój zawodowy.

Dlaczego? Bo w firmie są ludzie, którzy dają mi ten komfort. Kiedyś każdy wyjazd wiązał się ze stresem. Co dzieje się w firmie? Jak radzą sobie ludzie? Czy potrzebują mojego wsparcia, decyzji, obecności? Dzisiaj jest inaczej. Natężenie pracy większe niż dotychczasowo, ale ludzie inni. Jakby bardziej odpowiedzialni, decyzyjni, opanowani. To mi daje poczucie bezpieczeństwa.

2. Mam ogromny niedosyt rodziny i życia rodzinnego.

I tu kłania się pytanie, czy bardziej jestem matką, czy przedsiębiorczynią. Ostatnio czuję, że businesswoman to moje pierwsze imię. Ale mimo tego, że ta myśl przygniata, nie daje poczucia wyrzutów sumienia matki. Daje raczej informację, że trzeba przeorganizować kalendarz tak, abym poświęciła więcej czasu rodzinie. Dlatego, że ja tego potrzebuję, wymagam. A nie dlatego, że tak wypada, że ktoś mi każe. Kiedyś żyłam wyrzutami sumienia i poczuciem winy. Dzisiaj moja rodzina rozumie, że to cześć mojego życia. Równocześnie ja odczuwam większą potrzebę odwzajemnienia, gdy jestem w domu. Potrzebuję być razem z nimi, aktywnie słuchać, rozmawiać, spędzać wspólnie czas. Może banalne, ale jak bardzo potrzebne kobietom-matkom, które żyją w ciągłym poczuciu winy, że powinny… być w domu, postawić rodzinę na pierwszym miejscu zawsze i wszędzie, poświęcić się dla jej dobra. A później nie wiedzą jak wyjść z tego marazmu, chcąc również zawalczyć o siebie i swoje potrzeby.

3. Potrzebuję odpoczynku.

Tak po prostu fizycznego. Gdzie usiądę z kubkiem herbaty i dobrą książką w rękach. Nie wiedziałam, że kiedyś to powiem, ale starzeję się! I wiecie co? To jest fajne, bo daje mi pozwolenie na to, aby zwolnić. Usprawiedliwić się sama przed sobą, że odczuwanie zmęczenia jest ok i daje prawo do zalegania choć raz na jakiś czas w ogrodzie z książką. Uwielbiam te chwile, gdy nic nie muszę. Gdy leżę i zastanawiam się, kiedy będę chciała, a nie musiała wstać. Chciałam podzielić się z Wami życiowym tematem codzienności liderki. Nie wiem, czy ma tak każdy, czy to może ja jestem inna. Wiem natomiast, że gdy kobieta mierzy się ze sobą, to ogromne wyzwanie do pokonania. Dla wielu znacznie większe niż mierzenie się ze światem. Dlaczego? Bo gdy jesteś poukładana sama ze sobą, to żadna siła zewnętrzna, opinia innych nie spowoduje twojego gorszego samopoczucia. A gdy walczysz z niestabilną samooceną, to każdy jest w stanie wybić cię ze spokoju. Zaczynasz się zastanawiać czy opinia innych jest prawdziwa, trafna. Czy ma sens? Czy odnosi się bezpośrednio do ciebie i twoich przywar? Czy dostrzega też twoje zalety? To wszystko zabiera ci niepotrzebnie czas i spokój umysłu.

Pytanie brzmi: Po co sobie to robisz? Zastanów się jakie decyzje są dla ciebie istotne? Czy to, co robisz, sprawia ci przyjemność i daje spełnienie? Pozwala na działanie zgodne z twoimi oczekiwaniami?

I jeśli tak, to odpuść opinie innych. Skup się na sobie i daj prawo żyć według tego, jak chcesz ty, a nie inni. Ja to odkryłam już dawno temu i dzięki temu nie ponoszę emocjonalnych konsekwencji opinii innych. Trzymam zacięcie kciuki!

Małgorzata Bieniaszewska

Udzielaj informacji zwrotnej zawsze wtedy, gdy trzeba ganić.

Bez kategorii

Udzielanie pozytywnej informacji zwrotnej to była jedna z moich słabszych stron. Jak i kiedy zganić, wiedziałam zawsze. Ale, jak i kiedy docenić nie było już takie naturalne. W efekcie mojego działania wypracowałam sobie opinię wśród pracowników, osoby, która uwielbia łapać ludzi na błędach i wytykać je równocześnie wyciągając negatywne konsekwencje.

Nie raz miałam rację.

Uwierzcie mi, że wielokrotnie ludzie popełniali błędy bądź po prostu nie wykonywali zadań ze względu na ich opieszałość, zaniedbania, czy po prostu lenistwo. I wtedy udzielenie negatywnego feedbacku należało się jak nic!

Niestety, wtedy gdy podejmowali wyzwanie, podnosili rzuconą rękawicę i walczyli o wykonanie zadania, nie byli doceniani przeze mnie. Wtedy najczęściej uznawałam, że przecież nie ma za dziękować pracownikowi, który po prostu wykonał swoje obowiązki. Podejście mało empatyczne. Pokazywałam ludziom, że nie ma sensu się starać, bo jeśli osiągną cel, to dziękuję nie jest oczywiste. A jeśli im się nie uda, to mają jak w banku murowany opiernicz.

Zastanawiacie się zapewne jakie skutki przyniosło moje działanie.

Ano takie, że ludzie bali się podejmować ryzyko, aby nie podlegać oczywistej naganie w razie niepowodzenia. Nie mieli też motywacji do realizacji zadań wychodzących poza ich zakres standardowych obowiązków, gdyż nie otrzymywali żadnych słów podziękowania czy pochwały. A z drugiej strony, wypowiadałam się z wielkim zdziwieniem i frustracją zarazem, że ludzie nie są skłonni do podejmowania ryzyka. Tym samym wprawiałam ich w nieskrywaną złość i jeszcze większą blokadę do działania.

Taką postawę wyniosłam z domu.

Tak zwany zimny wychów przez mojego ojca. Zawsze stawiał wysokie wymagania i bardzo mało doceniał uznając, że jest oczywistym, iż jest ze mnie dumny. Nie było. Kiedyś wybuchłam z wielkim żalem do niego, że nie docenia niczego co robię mimo tego, że byłam jedną z najlepszych uczennic w klasie w podstawówce. Był szczerze zdziwiony, że nie widziałam jak bardzo jest dumny. Schemat ten przeniosłam jeden do jednego na grunt zawodowy i właśnie tak samo traktowałam swoich pracowników. Do czasu, gdy pojawiła się nowa pracownica, która zaczęła uczyć mnie udzielania informacji zwrotnej. Wiecie jaka to była droga przez mękę?!

Przychodziła do mnie i jasno stwierdzała, że oczekuje docenienie słownego, bo  ją motywuje do dalszej pracy, podejmowania kolejnych wyzwań. Na początku było to zadania nie do osiągnięcia dla mnie. Wydawało mi się tak nienaturalnym powiedzenie, że ktoś wykonał dobrze zadanie, że słowa grzęzły mi w gardle. No przecież nie ma sensu nic mówić, bo ona wie, że dobrze jej poszło. Albo Jaki sens docenienia za każdą drobnostkę wykonaną? Przecież to oczywista strata czasu. Jednak, Aga była nieugięta w swych oczekiwaniach. Znalazła na mnie sposób i gdy ja nie chwaliłam, to sama siebie chwaliła w mojej obecności. Mówiła: No brawo ja! Świetnie mi poszło. Prawda Małgorzato? Przyprawiała mnie o śmiech, ale równocześnie powoli i systematycznie przyzwyczajała do brzmienia pozytywnego feedbacku choćby tylko w formie żartu, ale jednak. Z czasem weszło mi w krew myślenie, że:

Ludzie chcą wiedzieć, czy dobrze wykonali zadania.

Chcą też to usłyszeć.

Jeśli zrobili to dobrze, to najlepiej na forum innych. Jeśli tym razem im nie poszło, to informacja zwrotna udzielona w cztery oczy jest najbardziej trafną decyzją.

Aga, jestem  Ci bardzo wdzięczna

za to, że zapoczątkowałaś we mnie proces, który przyczynił się do poprawy atmosfery pracy wielu pracowników, z którymi współpracuję na co dzień. A Tobie, czytelniku, doradzę jedno: udzielaj informacji zwrotnej! Każdego dnia, gdy nadarza się ku temu sposobność. Nawet jeśli wydaje Ci się to śmieszne i nieadekwatne do sytuacji. Szybko zauważysz, że takie działanie ma ogromną moc motywowania. Również wtedy, gdy został popełniony błąd. O ile lepiej jest usłyszeć, że nic się nie stało, niż żyć w obawie i oczekiwaniu na sromotny łomot ze strony przełożonego.

Małgorzata Bieniaszewska

Nie inwestuj w ludzi.

Bez kategorii

– Inwestujecie w swoich ludzi?

– Inwestujemy! Oczywiście, że inwestujemy!

– A w co konkretnie?

– No w ludzi!

– Ale w co dla tych ludzi?

– Wiesz co, czepiasz się konkretów, a tu chodzi o ogólne podejście do tematu. – odpowiedział mój rozmówca w pełni wkurzony na moją dociekliwość.

W inwestowaniu w pracowników nie chodzi właśnie

o tabelki

i cyferki, które mają się zgadzać przy kontrolowaniu działalności działów HR. Nie chodzi też o ogólne podejście do tematu, a o wnikliwe i szczegółowe dane, które prowadzą do rozwoju pojedynczej osoby w obszarze kompetencji jej potrzebnych i dla niej interesujących.

Chodzi o to, aby analizować i aktualizować matrycę kompetencji pracowników, a równocześnie motywować do rozwoju członków Waszego zespołu. Wielokrotnie obserwowałam podejście do szkoleń w wielu organizacjach. Również u mnie nie wyglądało to najlepiej. Obiecywanie szkoleń. Planowanie ich z końcem roku, a następnie zaniechanie już na początku kolejnego, mija się z celem. Co gorsza, prowadzi do frustracji zainteresowanych, bo pojawia się pytanie: po co każecie mi szukać i wybierać szkolenia, na które później mnie nie wysyłacie? A dlaczego nie wysyłaliśmy? Bo brakowało budżetu, ale jeszcze bardziej czasu. Krótkowzroczne myślenie lidera, który nie może wypuścić pracownika na kilka dni szkolenia, bo przez tę nieobecność jego dział padnie.

W tym roku wygląda to już znacznie lepiej.

Przyjęliśmy inne założenie co do procesu szkoleń.

Z początkiem roku zakładamy budżet przeznaczony na ten cel. Dzięki temu nie martwimy się o to, że zabraknie funduszy na szkolenia w ostatnim kwartale.

Planujemy szkolenia pod koniec roku na kolejny. Jednak zakładamy też możliwość szkoleń, wizyt na targach, które pojawiają się ad hoc, niespodziewanie. Nie chcemy blokować rozwoju pracowników tylko dlatego, że nie przewidzieli ciekawego szkolenia na początku roku.

Skupiamy się na tym, aby rozwijać kompetencje indywidualne, ale też dostrzegać potencjał rozwoju naszego zespołu. Co to oznacza dla pracowników?

Obserwując każdego z nich, jesteśmy w stanie dostrzec możliwości, które jawią się przed nim. Nie mamy z góry założonych ścieżek kariery zawodowej. Budujemy je w odniesieniu do każdego pracownika indywidualnie. To daje nam możliwość ich dopasowania do pojedynczej jednostki. Gdy zauważamy potencjał, to go rozwijamy. Podam tylko dwa przykłady z wielu w firmie:

Pierwszy, montażystka, która awansowała na wsparcie działu handlowego. Drugi, to planista, który przechodząc ścieżkę działu jakości, szefa jakości, Chief Innovation Officera, trafił na stanowisko prezesa. Od półtora roku zarządza naszą organizacją wraz z kobietą, która została zatrudniona na HR Menedżera, a następnie awansowała na prezesa.

Takie elastyczne podejście do pracowników,

pozwala wydobyć z nich potencjał i skorzystać z tego co najlepsze. Szczególnie ważne w dobie narastających braków wysokokwalifikowanych pracowników i rosnącej konkurencji o tych najlepszych. To również buduje poczucie współodpowiedzialności za rozwój pracownika jak i firmy. My inwestujemy w Ciebie, a Ty w nas. Dzięki temu obie strony są zadowolone. A co najważniejsze, pozwala to nam na dostrzeganie w ludziach tego co standardowo nie jest widoczne, gdy odgórnie pracownik jest przypisany do danego stanowiska i działu.  Warto inwestować mądrze w ludzi. Taka inwestycja zawsze wraca się wielokrotnie.

Małgorzata Bieniaszewska