Gabinet cieni, czyli o wielu rolach skupionych w jednej osobie.

Bez kategorii

MB Pneumatyka to firma rodzinna. Założona przez mojego tatę w 1984 roku. Zawsze pisałam o nim, bo w końcu on był twarzą i pomysłodawcą tego biznesu, ale dzisiaj chciałabym o kimś innym. Równie ważnych elementach tej układanki, mojej mamie-dziś Prezesie tej firmy.

Oficjalnie nigdy nie była współzałożycielem firmy, a nieoficjalnie wiele poświęciła, aby ta firma mogła powstać. Tak często nieświadomie omijana, nawet w moich wywiadach, ale nie dlatego, że Jej nie było, a dlatego, że naturalnie przywykłam do Jej roli-cichego wsparcia.

Poświęciła bardzo wiele, aby tata mógł otworzyć własną działalność. W czasach komunizmu pięła się po szczeblach zawodowej kariery w tempie zawrotnym. Później zaszła w ciążę i urodziłam się ja. Niby to żadne osiągnięcie powiecie, ale wyzwanie polegało na tym, że w hotelu lumelowskim, gdzie mieliśmy jeden pokój o powierzchni kilku metrów kwadratowych z mini łazienką i kuchnią wspólną dla całego piętra, musiała zapewnić mojemu tacie możliwość uczenia się na studiach inżynierskich. Oczywiście, że nic wielkiego, ale równocześnie pracując w Izbie Skarbowej, zajmując się mną, od początku temperamentną ponad wszelkie normy, nie miała łatwego wyzwania postawionego przed nią. Tata nie był typem człowieka, który ją nad wymiar wspierał. Skupił się na swoich studiach, a ona poświęciła siebie i swój rozwój zawodowy. Mogła iść wtedy na studia. Nie poszła. Tata uznał, że Jej rolą jest wspieranie jego i prowadzenie domu.

Później, gdy tata skończył studia i otworzył firmę, również wiele poświęciła. Firma w tamtych czasach, to nie był łatwy kawałek chleba. Taty ciągle nie było w domu. Jeździł do klientów. Gdy jechał to Sanoka to Autosanu, to była to trzydniowa wyprawa. Drogi fatalne, nie to co dzisiaj, więc i podróż wielogodzinna. Później spotkania i powrót kolejnego dnia. Prowadzenie domu stało się Jej podstawowym zadaniem. I radziła sobie świetnie mimo tęsknoty za mężem, którego ciągle nie było, rozumiała i wspierała go każdego dnia. A uwierzcie mi, że nie było to łatwe. Tata był typem despoty, który rzadko przyjmował sprzeciw. Zdecydowany, z jasno określonym celem, do którego dążył prawie po trupach. Mama, zaś, ciepła, opiekuńcza istota, dla której dom i rodzina miały ogromną wartość. Dość szybko musiała się pogodzić z tym, że w tej rodzinie on będzie wiódł prym, a ona będzie matką sukcesu zapewniającą naszej trójce domowy mir i ład. W późniejszym okresie prowadziła z powodzeniem sklep motoryzacyjny przez wiele lat.

Mama pełni wiele ról w mojej, a wcześniej taty firmie.

Po pierwsze, Nadworne Wsparcie. Ile razy była przy mnie kiedy ja w obawie i nerwach nie wiedziałam co robić dalej, tego nie zliczę nigdy. Była też przy tacie. Gdy było źle, a on chodził jak chmura gradowa, dbała o spokój i ciszę w domu, aby kilkuletnia córka nie przeszkadzała mu w działaniach i myśleniu. Potrzebował ciszy, więc ją dostawał.

Po drugie, Negocjator Niedościgniony. Nauczyło Ją życie, gdy pracowała w Izbie Skarbowej, jak radzić sobie z petentami, ale też jak negocjować z szefem czy instytucjami. Wyspecjalizowała się w tym do perfekcji. Dzisiaj, kiedy mam trudne negocjacje przed sobą, a już szczególnie, kiedy trzeba załatwić coś pilnego w Urzędach, Mama idzie na pierwszy front, bo z założenia wiem, że nikt sobie tak dobrze nie poradzi. Ta kobieta potrafi wytargać z podziemi w jeden dzień dokument, na który w trybie urzędowym czeka się tygodniami! Jak Ona to robi? Nie wiem. Mimo tego, że oceniam się jako dobrego negocjatora, tutaj nie dorastam Jej do pięt.

Po trzecie, Pomysłodawca wielu akcji. Jak wiecie, firma mieści się w małej mieścinie. Tutaj nośnikiem informacji są panie w sklepach, znajomi na ulicach, miejskie gazetki. Jeśli chodzi o informacje lubuskie w zakresie zatrudniania zasobów ludzkich, nie ma szybszego źródła niż Mama. Ostatnio przyniosła mi gazetę pokazując artykuł o tym, że firma X dotrudnia ludzi. W tym samym dniu jeden z pracowników złożył wypowiedzenie właśnie tam odchodząc. To znowu poinformowała mnie, że są duże zwolnienia w jednej z pobliskich firm i, że warto tam pojechać. Miała rację. Wielokrotnie przynosi wiadomości istotne dla mej działalności, bądź podpowiedzi i pomysły, które się sprawdzają.

Ponadto, Opiniotwórca i Obserwator. Ile razy ostrzegała mnie przed różnymi niebezpieczeństwami, które Ona potrafiła zdefiniować i zauważyć, a których ja nie zauważałam. Ma niesamowitą intuicję. Widzi i przeczuwa  zdarzenia, ale też czyta ludzi jak nikt. Już nie raz ostrzegła mnie przed dwulicowością uśmiechających się nieszczerze współpracowników. To dzięki Niej nabrałam dystansu do wielu źle życzących mi osób i też dzięki Niej uniknęłam niejednej katastrofy.

I na koniec, Jej rola najważniejsza: jest moją ukochaną Mamą. Oprócz bycia prezesem tej firmy i wiary w moje działania wręcz bezgranicznej. Pomagała mi w życiu milion razy. Mogę liczyć na Jej wsparcie i natychmiastową pomoc. Terminarz swojego życia dostosowała w stu procentach do moich i mojej siostry potrzeb. Czasami zapomina wręcz o sobie, traktując swe życie jak służbę nam, mi i siostrze. Mamo, dziękuję i kocham to za mało, aby wyrazić jak ważną osobą jesteś w naszym życiu prywatnym i firmowym.

Pozwoliłam sobie na prywatę. Równocześnie chciałam, abyście poznali osobę, której nie widać na co dzień a, dzięki której ta firma istnieje od lat. Prezes firmy i moja ukochana Mama Danuta Bieniaszewska.

Małgorzata Bieniaszewska

Odejścia czar.

Bez kategorii

Na przestrzeni ostatniego roku  rozstaliśmy się z kilkoma osobami w biurach. Dwie złożyły wypowiedzenie, jedna odeszła na emeryturę, jedna nie przedłużyła umowy, a dwóm podziękowaliśmy za pracę. Trudny temat, o którym otwarcie mówią nieliczni chcąc zatuszować sprawę przed kandydatami, którzy nie daj Bóg dowiedzieliby się, że w firmie zasoby ludzkie rotują. Ja natomiast chciałabym o tym napisać otwarcie, bo mam do tego trochę inne podejście niż standardowe.

Po pierwsze uważam, że nikt nie podpisuje z pracodawcą cyrografu o zaprzedaniu swego zawodowego życia do dozgonnej śmierci. Jeśli tak podchodzi się do tematu, to znacznie łatwiej przyjąć, że ludzie zatrudniają się a po jakimś czasie odchodzą i jest to naturalna kolej rzeczy. W czasie ustroju komunistycznego ludzie zatrudniali się u jednego pracodawcy i trwali do emerytury. A to za sprawą choćby tego, że kultura narodu była inna, bardziej zamknięta i uciemiężona. Ale też dlatego, że w czasach komunizmu cieszyłeś się, że masz pracę, bo ustrój decydował za ciebie w wielu przypadkach. Po trzecie też dlatego, że albo żyłeś jak pączek w maśle, albo walczyłeś o przetrwanie, a wszystko za sprawą posiadanych bądź nie układów, więc frywolne zmiany nie przychodziły ci tak łatwo. Dzisiaj żyjemy w państwie, które należy do Unii Europejskiej, więc nie tylko mamy możliwość poszukiwania pracy w Polsce, ale też za granicą, co daje swobodę działania. Mamy też wolność wyboru i nikt nie narzuca nam gdzie mamy pracować. Oczywiście my pracodawcy możemy narzekać na taką daną ludziom wolność, albo ją akceptować podchodząc do tego w sposób naturalny i oczywisty. Ja po latach zdobywania doświadczeń uważam, że rozstanie z pracownikiem przy założeniu, że szanujemy się nawzajem i chcemy być fair, jest całkowicie naturalną konsekwencją współpracy i wcale nie musi być negatywnym przeżyciem dla obu stron.

Po drugie, właśnie a propos bycia fair, odnosi się to do obu stron. Jeśli rozstajemy się z pracownikiem, to warto zachować pewien standard postępowania. Nie zaskakujmy pracownika wypowiedzeniem bez wcześniejszej rozmowy dyscyplinującej, w której wyjaśnimy nasze niezadowolenie i oczekiwania związane z poprawą. Tu musi być konkret. Stwierdzenie, że chcemy, abyś Kowalski się bardziej zaangażował nic nie daje. Przykładowy Kowalski chce dokładnego wyjaśnienia co rozumiemy pod hasłem „bardziej się zaangażował.” W rozmowie tej nakreślamy termin, do którego sposób racy musi ulec oprawie wg wytycznych danych. I to jest ten magiczny termin nieprzekraczalny dla obu stron. Jasno też mówimy o konsekwencjach, aby pracownik wiedział, że jeśli nie zmieni swojego postępowania, to konsekwencją będzie podziękowanie mu za pracę. Po takiej rozmowie w trakcie okresu na poprawę staramy się mu pomóc i monitorujemy postępy znacznie częściej niż standardowo, aby pracownik wiedział czy idzie w dobrym kierunku i aby nakreślać mu ścieżkę działania. Jeśli po tym okresie nie uzyskujemy efektu, o którym rozmawialiśmy, to konsekwencje następują bez żadnego ale.

Jeśli natomiast pracownik składa wypowiedzenie, to dla mnie bycie fair oznacza kilka kwestii. Po pierwsze, nie rzuca L4 w tym samym dniu, ale rzetelnie przekazuje swoje obowiązki kolegom. Już kiedyś o tym pisałam, że jeśli nie przekazuje, to nie jest to zemsta na pracodawcy tylko na współpracownikach, bo to oni będą musieli przejąć jego obowiązki bez przekazania od ręki. Po drugie, nie biega po firmie opowiadając jak było mu źle, bo przy założeniu, że pracował kilka lat brzmi to co najmniej niefortunnie, bo oznacza, że był na tyle nieogarnięty, że pracował w miejscu przez kilka lat i nic nie robił, aby zmienić pracę mimo tego jak bardzo mu się nie podobało. I po trzecie, złośliwości ze strony pracodawcy tudzież przytyki nie mogą mieć miejsca. Po podjętej decyzji, można albo uprzykrzać życie pracownikowi, który chce rozstać się jak najbardziej w porządku, co prowadzi to niesnasek i pozostawienia niesmaku. Albo zaakceptować jego decyzję, czy nam ona odpowiada w danym momencie czy nie i rozstać się z klasą. Tu warto podziękować pracownikowi za lata współpracy i za to co zrobił dla firmy przez ten czas.

Po trzecie, nie przekreślajmy iluś lat współpracy faktem złożenia dokumentów o zakończeniu współpracy. Pamiętajmy o tym, że skoro ktoś pracował u nas kilka lat to znaczy, że byliśmy zadowoleni mniej lub bardziej, ale jednak z tej współpracy. To oznacza, że plując później pod jego adresem, ale też słuchając jak bardzo był on niezadowolony, świadczy źle o stronie złorzeczącej a nie o adresacie wypowiedzi. Często zdarza się tak, że później opinia ta krąży po mieście, a jedynym celem pracownika jest wyrzucenie żalu za decyzje podjęte. Śmieszniej jest jeszcze wtedy kiedy przepracował on kilka lat. Chyba nawet nie zdaje sobie sprawy, że tak faktycznie pluje pod swoim adresem. Często wtedy pada pytanie rozmówcy: To czemu pracowałeś tam tyle lat? No i nie wiadomo co powiedzieć. 

Ostatni punkt to kwestia rzeczonego rozstania. Jak złożyłeś wypowiedzenie, to znaczy, że podjąłeś decyzję. Możemy rozmawiać o tym czy jesteś zadowolony, czego oczekiwałeś, a co dostałeś. Czy rozwinąłeś się w tej strukturze czy nie. Nie jest to natomiast czas na negocjacje finansowe! Kiedyś popełniłam takowy błąd i podniosłam pensję znacznie człowiekowi, który w opinii swego kierownika na tamten moment był istotną częścią naszej układanki. Powiedzieć, że żałuję to mało. Uważam to za swój błąd kardynalny, bo wniosło to jego pewność siebie i poczucie bycia niezastąpionym. Pozwoliło też na wieczne marudzenie, które demotywowało innych. Pracownik się nie zmienił, natomiast wkurzał współpracowników faktem, że mimo otrzymanej znacznej podwyżki wciąż marudził i narzekał. On uważał, że się stara i daje z siebie wszystko. Oni, że jest ich zakałą, która nie potrafi docenić tego co dostała i jeszcze zatruwa życie wiecznym narzekaniem. Doszło do tego, że ludzie po to, aby nie słuchać jego marudzenia unikali z nim rozmowy i jak mogli to wiali z pola widzenia.

Podsumowując, mam przekonanie, ze warto rozstawać się z pracownikiem z klasą. Nieważne czy to on składa wypowiedzenie czy my mu dziękujemy. Jak się rozstaniemy tak będzie o nas świadczyć. Są momentu, w których mimo szczerych chęci nie da się zachować procedury. Jak pracownik składa L4 a później kombinuje przez tygodnie nieobecności, to cudów nie ma. Wtedy pozostaje czekać na koniec jego zwolnienia lekarskiego i wtedy sposób rozstania ogranicza się do wysłania świadectwa pracy. Jeśli natomiast rozstanie jest na warunkach dobrej współpracy, to warto mu podziękować, jakby nie było jego wkład w firmę być musiał, i życzyć mu wszystkiego dobrego w dalszej pracy zawodowej. W moim przekonaniu to czas zmiany, a nie koniec świata. Zmiany, która najczęściej w perspektywie lat wychodzi firmie na dobre, a pracownikowi w większości przypadków też. Bo jeśli czuł, że nie ma rozwoju, to ma szansę doświadczyć czegoś nowego gdzie indziej i przekonać się czy faktycznie to co mu oferowaliśmy było warte tylu lat pracy. Najczęściej dochodzi do wniosku, że nauczył się wiele. Ale to już moja prywatna opinia.

Małgorzata Bieniaszewska

Czy urlop jest w ogóle potrzebny?

Bez kategorii

Aby móc się wypowiedzieć czy urlop jest potrzebny, najpierw zdefiniujmy pojęcie. Urlop to czas, w którym pracownik jest poza terenem firmy, w miejscu przez siebie wybranym i nie ma kontaktu ze swoimi współpracownikami ani z szefem. Ja wiem, że może to mało profesjonalna definicja, ale najbardziej odnosząca się do nas. A to za sprawą niektórych jednostek, które tego pojęcia nie rozumieją.  Przedstawię Wam kilka krótkich historii dla zobrazowania.

Zapewne u niejednego z Was jest tak, że pracownicy walczą o pójście na urlop z własnym szefem. Proszą, błagają, grożą odejściem, bądź po prostu siedzą cicho udając, że 26 dni wolnych od pracy im przysługujących w świetle Kodeksu Pracy, nie istniej. Urlop to często taki piękny czas, za którym tęsknimy, o którym marzymy jako o tym świętym Gralu, co to nikt nie widział, ale każdy słyszał, że istnieje. U nas natomiast sytuacja jest lekko odmienna.

Do niedawna, jakieś ponad dwa lata temu, czas wolny był przywilejem pracowniczym, o który może walczyć nie musiał, ale zawsze do ostatniej chwili żył w niepewności czy aby na pewno uda mu się na niego wybrać. Nigdy człowiek nie wiedział czy Armagedon, który mógł się wydarzyć niespodziewanie, nie spowoduje konieczności obecności i pomocy innym. A ponieważ ludzi nie było tylu, aby mogli przejmować swoje obowiązki w pełnych zakresach, to każdy okazywał się konieczny. Ludzie mieli przekonanie o byciu niezastąpionym, w związku z tym, wielu z nich nawet udając się na urlop, jechało w stresie, „odpoczywało” w stresie i również w stresie wracało. Jakimś dziwnym trafem to współuzależnienie od firmy istniało nieprzerwanie. Był tylko jeden szczęśliwiec, co jak szedł, to „w razie czego był pod telefonem”, ale gdy się do niego dzwoniło w trakcie katastrofy, to nie odbierał.

Reszta o dziwo, w przeciwieństwie do niego, podświadomie pełniła dyżury, w razie „W”. A te „W” może i nie pojawiało się często, ale jednak żyło w podświadomości nas wszystkich.

Kilku nadgorliwych, tzw. Stróży Porządku, którzy „spędzają urlop na terenie jednostki” Czytaj: są na urlopie, ale pełnią dyżur telefoniczny, a jak nikt nie dzwoni z firmy do nich, to oni dzwonią do firmy, aby dowiedzieć się co się stało, że nie dzwoniono. Z tymi to najgorzej mamy! Bo tez jak nikt nie dzwoni, to potrafią pojawić się niepostrzeżenie i jakby nigdy nic zapytać: „Co tam u was?”

Są też Niezastąpieni , do tej grupy również ja się zaliczam, cholipa, co jak idą na urlop, to go spędzają z rodziną, ale rozłąka jest dla nich tak trudno, że zadzwonić raz na dzień bądź choćby napisać smsa czy w firmie wszystko ok, muszą. To Ci którzy czują się niezastąpieni i mają problem z oddelegowaniem obowiązków, bądź Ci którzy chcą się czuć potrzebni a urlop powoduje, że są spychani na dalszy plan, wręcz zapominani w ich mniemaniu! Tutaj mam historyjkę Jednego, co jak już nikt się do niego nie odezwał, to sam zadzwonił z nieukrywanym żalem: „Skoro do mnie nie dzwonicie, to czuję się jak piąte koło u wozu.”

Nieobecni Z Pozoru to kolejna grupa tych co na urlop idą za karę wyrzucani i zmuszani do odpoczynku. To Ci co oficjalnie urlop wypisują, nawet oficjalnie przebywają, ale po cichu, tak aby szefostwo nie widziało, przemykają pod płotem firmy po godzinach do swoich działów, sprawdzić bądź nadzorować jak kto woli. A gdy złapani na gorącym uczynku, robią maślane oczka i stwierdzają: „Ja tu tylko na chwilkę, bo właśnie zapomniałem długopisu do domu zabrać.” To znowu ta grupa, która na urlopie przebywa regularnie, a po urlopie jest zmęczona bardziej niż przed. No bo człowieku jak tu odpoczywać, jak nie dosyć, że pracujesz, to jeszcze kombinujesz, aby inni Cię nie złapali, bo jak doniosą do szefowej, to będzie zadyma jakich mało.

Kolejna grupa to tzw. Orły Nieloty czyli już prawie na urlopie, ale nie leci, bo jeszcze orzeł przekazać wskazówki dalszego lotu musi. To ci co piszą sprawozdania dla innych na kolejne tygodnie swej nieobecności, co chwali się, bo człowiek ma poukładane. I nic by nie było w  tym złego, ale są tak odpowiedzialni nad wyraz, że nie odlecą póki nie złożą raportu również telefonicznego! Siedzę sobie ostatnio na szkoleniu. Dzwoni telefon. Nie mogłam odebrać. Oddzwaniam w przerwie. Tym razem on nie odbiera. Wracam na szkolenie, bo przerwa minęła. Dzwoni telefon. Nie odbieram. Oddzwaniam na przerwie. Odebrał. „Małgorzata, zaraz do Ciebie oddzwonię.” Oddzwania…w trakcie szkolenia. Nie odbieram. Za czwartym razem gdy dzwoni, wychodzę ze szkolenia, odbieram i słyszę: „Przepraszam, ale musiałem zadzwonić, żebyś wiedziała co do Ciebie napisałem w mailu, ale gdy dzwoniłaś, to nie odbierałem, bo właśnie przechodziłem przez bramki na lotnisku i nie miałem jak.” Więc mówię: „Chłopaku, czytałam”. A on mi na to: „Aaaa to dobrze. Chciałem się upewnić czy wszystko jasne, a w razie czego, to jak dolecę na miejsce , to kupie kartę telefoniczną, żebyście mogli dzwonić.” Bez komentarza. 

Ostatnia grupa to po prostu Wariaci!!! :O Totalni nieodpowiedzialni wariaci, którzy idą na urlop, odpoczywają, cieszą się nim i własnymi rodzinami, wracają i są wypoczęci. To ta baaardzo dziwna grupa, która nie dzwoni, nie pisze, nie odpowiada na maile i nie bierze udziału w konwersacji grupowej na Messengerze. Po czym wraca do pracy, ma zapał za dwudziestu i krzyczy, że to był piękny czas i aż chciało się wracać będąc pełnym werwy i zapału! Tych, co prawda, jeszcze nie do końca zdiagnozowano, ale jestem przekonana, że to zapewne jakieś wyjątkowe zaburzenie, które będzie skutkować ciężkimi powikłaniami: zdrowym umysłem i siłą fizyczną w przyszłości.

Sytuacja zmienia się odkąd Wszechwiedzący odszedł ,ale też od momentu kiedy ludzie zaczęli rozumieć, że czy im się podoba czy nie, odpocząć muszą, bo w przeciwnym razie z upływem czasu są coraz mniej wydajni.

 Jak wiecie, udowodniono, że trzy tygodnie wolnego, to najlepszy okres na odpoczynek. Ustawodawca gwarantuje dwa. Nawet w moim mniemaniu trzy robi ogromne wrażenie, choć wydaje mi się, że byłby to niezły czas rozłąki i tęsknoty obu stron.

Żartować na temat urlopu mogłabym bez końca, bo choć pisałam pracę magisterską z wypalenia zawodowego, to jestem fenomenalnym przykładem osoby, która nie potrafi odpocząć dłużej niż na weekend. Choć i tu ostatnio znalazłam sposób na taki stan umysłu. Wyjechałam na urlop z grupą znajomych. Bawiłam się przednio i zapomniałam o bożym świecie. A wszystko za sprawą ekipy, która była z nami. Jaki z tego wniosek? Wyjeżdżać na urlop w celu odpoczynku muszę tylko ze znajomymi. W przeciwnym razie dzwonię, nękam, podpytuję co słychać w firmie, a w efekcie końcowym totalnie nie odpoczywam.

Ale musze przyznać, że nawet ja się uczę. Byłam na urlopie tydzień temu. Mimo tego, że byłam w kontakcie z firmą, to odpoczęłam, bo nie było to tak intensywne jak do tej pory. Najszczerzej w świecie byłam zmęczona.

Uczę się odpoczywać. I tego samego życzę Wam. Zrozumienia, że nasz organizm ma swoje granice. Że urlop to nie przeklęty czas wymuszony przez Kodeks Pracy, a Wasz przywilej i wręcz obowiązek. Nie tylko dlatego, że Kodeks Pracy tak każe, ale dlatego, że musimy dbać o siebie. Dla dobra Waszego ale i tez firmy. Bo cóż to za pracownik, który ciałem obecny, a wyczerpanym umysłem gdzie indziej? Pamiętajcie i dbajcie o siebie.

Małgorzata Bieniaszewska