„Za pieniądze można mieć…ale nie można być.”

HR oczyma zarządu

Dostałam propozycję

prowadzenia debaty dotyczącej employer brandingu na Zachodnim Forum Gospodarczym. Wcześniej natomiast mam zaprezentować dobre praktyki z tego zakresu w mojej firmie.

„Musisz koniecznie opisać co robicie. Słuchaczom szczęki opadną!Tyle tych działań macie, że dwadzieścia minut to za mało” – moja rozmówczyni przedstawiła swoją opinię na temat tego jak mam wykorzystać czas mi dany przed debatą.

Kurczę, my faktycznie aż tyle robimy?

Jakoś nie do końca zdawałam sobie sprawę ile tych działań prowadzimy w firmie. Niektóre są po to, aby zaprezentować firmę potencjalnym pracownikom. Inne, aby nasi obecni czuli się „zaopiekowani.” A jeszcze inne, to moja filantropia. Tak po prostu, wspieram niektóre inicjatywy, bo urzekają mnie ich autorzy, bądź hasła za tym idące. A jeszcze inne to działania wynikające z moich przekonań. Jak choćby to, że warto pokazywać drogę i rozwijać młodych ludzi. Wiem, że w dzisiejszych czasach wszystko musi się opłacać w biznesie. Jest coraz mniej ludzi, którzy chcą działać w imię idei. Ja angażuję się w ogrom działań, które oprócz satysfakcji nie przekładają się bezpośrednio na biznes. Ostatnio przeczytałam zdanie przytoczone przez Katarzynę Grocholę: „…za pieniądze można mieć….ale nie można być” Ono jest podsumowaniem moich przekonań.

Wierzę, że w życiu spotykają nas wyzwania, które mają nas doświadczać, uczyć, przynosić cierpienie, ale też satysfakcję. Nie potrafię opisać wielu emocji, które towarzyszyły różnym działaniom prowadzonym przez moją firmę, aby pomóc innym. Oto tylko niektóre z nich, te dla mnie najbardziej wzruszające:

Akcja „Budujemy budy.”

Sześć pięknych bud, które od początku do końca zostały wykonane przez nas. Wojtek, główny konstruktor, który je zaprojektował, przygotował wszystkie materiały wraz z instrukcją montażu. Sobota. Piękny dzień. Pracownicy wraz z rodzinami przyjechali do schroniska. Wszyscy wspólnie tworzyliśmy historię. Jedni montowali, mamy z młodszymi dziećmi przez cały dzień chodziły z psami na spacer. Bidek, starszy labrador, gdy tylko pojawiła się podłoga budy z jedną ścianą, położył się na niej i testował czy wygodna. To była jedna z tych firmowych akcji, która pokazała jak niewiele trzeba, aby zjednoczyć ludzi w imię dobrego celu.

Festyn dla rodzin.

W tamtym roku przyszła do nas nowa HRówa. Kiedyś już o niej pisałam ile pozytywnej energii wnosi do firmy. Wymyśliła z Karoliną, moją asystentką, że trzeba zorganizować imprezę firmową dla pracowników i ich rodzin. Niech zobaczą jak u nas jest. Dmuchane zjeżdżalnie, muzyka, własnoręcznie zbijana scena, dmuchane balony, potrawy ugotowane przez pracowników i ich rodziny, grill, konkursy, zabawy, nagrody, kurs nauki tańca z cheerliderkami, mecz z juniorami Stelmetu. To wszystko w jednym dniu. Zadowoleni pracownicy i ich rodziny.

Wyjazd do fabryki BMW w Dreźnie.

Pojechaliśmy na wycieczkę całą firmą. Chciałam, aby ludzie mogli zobaczyć o jakiej automatyce i robotyce marzę. Jak może wyglądać nasza firma kiedyś w przyszłości. Mój tata mawiał, że mam się nie bać marzeń. Że kiedy staną się celem samym w sobie, to przestaną być marzeniami. Ludzie wrócili zachwyceni tym co zobaczyli. Kosztowało to dzień pracy, ale dla mnie zyskaliśmy znacznie więcej – świadomość tego, do czego dążymy.

Turnus rehabilitacyjny

dla chłopca z padaczką lekoodporną. Opłaciliśmy turnus, bo gdzieś na Facebooku kobieta zbierała dla swojego syna. Samotna matka, która na dodatek walczyła z nowotworem. Nie miałam sumienia nie pomóc. Co z tego miałam firmowo? Nic. Prywatnie? Satysfakcję i wzruszenie. Kiedy otrzymałam podziękowania od Adasia ze zdjęciami z rehabilitacji.

MB Pneumatyka Rally Team.

Mateusz miał dziewiętnaście lat, gdy przyszedł do mnie z prośbą o wsparcie jego startów w Pucharze Polski Rajdów Terenowych w klasie UTV. Nawet nie wiedziałam co to jest ten UTV. Młody chłopak siedział i mówił z taką pasją, że wzruszył mnie dogłębnie. Wsparłam ekipę bez namysłu. Przez dwa lata uczestniczyłam razem z teamem w każdym rajdzie, przeżywając każdy start, jakby to był mój syn. Zaprzyjaźniliśmy się. Mateusz jest dwukrotnym Mistrzem Polski wraz z Tomkiem, jego pilotem. A ja stałam się dumną mamą rajdową. Od kanapek, leczenia, opieki, wsparcia, a czasami ganienia jak trzeba było. Jedne z moich dwóch naprawdę wzruszających lat.

Dzień Dziecka dla miasta Sulechów, wycieczki i wczasy dla pracowników i ich rodzin, praktyki dla uczniów technikum w Sulechowie, współpraca z wydziałem psychologii na Uniwersytecie Zielonogórskim, gdzie studenci tego kierunku odbywają praktyki w naszej firmie, wieloletni udział w targach pracy na UZ, Tancbuda Challenge, współfinansowanie studiów pracowników, impreza walentynkowa, Dzień Kobiet, podchody, szkolenia wyjazdowe, artykuły w magazynach HRowych, wystąpienia na kongresach HRowych, pisanie bloga i wiele innych.

To nie są wszystkie działania.

Robimy znacznie więcej. Po co? Bo jestem przekonana, że na tym właśnie polega employer branding. To jest marka pracodawcy, która jest spójna i przejrzysta. Działanie, które polega nie tylko na marketingu i hasłach reklamowych, które mają przyciągnąć kandydatów do pracy, bądź utrzymać obecnych pracowników. To sposób postrzegania firmy i świata przeze mnie. W dużej mierze powiązany z pomaganiem. Bezinteresownym, choć wielu to krytykuje, bądź w to nie wierzy. Szukają drugiego dna. Nie wierzą, że można po prostu być, a nie tylko mieć. Życie to karma. Co dajesz to do ciebie wraca. Nie wszystko można przeliczyć na pieniądze. A w biznesie również istnieją emocje i uczucia, więc dlaczego ich nie doświadczać, skoro są pozytywne?

Małgorzata Bieniaszewska

Wszyscy jesteśmy tolerancyjni

Przywództwo

„Nie zatrudniamy grubasów!

Bo ich wygląd jest odrażający. Wolniej chodzą, robią, myślą. Nie tolerujemy rudzielców a już tym bardziej z piegami. Przecież przez te kropki to skupić się nie można! Blondynek też nie chcemy. Z założenia po wysłuchaniu wielu kawałów wiemy, że to niezbyt lotne stworzenia. Nie chcemy kobiet, bo zachodzą w ciążę, a później idą na L4 a ciąża staje się chorobą, za którą na dodatek tym wyłudzaczom trzeba płacić. A już nie daj Bóg jak zatrudniają się z myślą o tym, że planują ciążę i nic o tym nie mówią przyszłemu pracodawcy. A później siedzi toto na wychowawczym kolejne lata, a firma płaci za nieróbstwo.

Mężczyzn chcemy,ale nie za młodych,

bo ich do wojska powołają i wakat zajęty, kasę się płaci a pracownika jak nie ma tak nie ma. Nie przyjmujemy homoseksualistów! Przecież sami słyszeliśmy nie raz, że to jakaś choroba, którą można się zarazić. A po drugie kto z takimi będzie pracował?! Co inni powiedzą? Nie chcemy też takich, co maja poglądy i bawią się w politykę. Jedni głupsi od drugich. Zagorzałych katolików! Na co nam religia w firmach? Starszych też nie chcemy, bo inwestycja w nich to jakby ładowanie pieniędzy w zapomniane muzeum. Padnie tak czy siak. Młodych nie akceptujemy, bo skaczą z kwiatka na kwiatek i trzeba ich uczyć. Człowiek poświęca im czas a oni odejdą prędzej czy później. Szwabów, i innych odmieńców, co nam nalot na Polskę zrobili a Polakami nie są. Polska dla Polaków w końcu!”

Możemy tak wyliczać w nieskończoność. Skoro tak, to kogo chcemy? Kto u nas będzie pracował? Jesteśmy przecież tolerancyjni. Jeden z najbardziej tolerancyjnych narodów. Uciemiężonych przez lata, więc i z ogromną pokorą do życia i innych. O ironio! Gdzie nas szukać zatem?!

Powyższe stwierdzenia to nie mój wymysł. Nie wybujała wyobraźnia, to teksty zasłyszane nie raz i nie dwa z ust pracodawców. Abyśmy się zrozumieli: to nie jest przytyk do kogokolwiek personalnie. To raczej forma protestu i wyrażenia siebie. Moich poglądów i wartości.

Jestem gruba.

Jestem ruda. Jestem piegowata. Jestem kobietą, która zaszła i może jeszcze zajść w ciążę. Jestem katoliczką. Jestem za wolnością wyrażania siebie. Akceptuję inność i odmienność. Czy to powoduje, że jestem gorsza? Nie wiem. Czasami słuchając niektórych opinii wątpię czy chcę należeć do tego świata. Kobieta w męskim świecie – wyczyn dzisiejszych czasów. Biznes, który ma płeć. Nie ma wiedzy, idei, pomysłów, wartości. Ma płeć.

W takim razie jestem inna.

Nie zgadzam się na to! Pracodawca ma obowiązek szanować i nie dyskryminować. To jest zapisane w Kodeksie Pracy. Gwarancja dla pracownika. Wierzę, że kobieta ma prawo być matką. A jak chcecie zachować istnienie gatunku ludzkiego bez tego? Dlaczego zatem nie wolno nam zachodzić w ciążę, rodzić dzieci? A wiecie, że w wielu kwestiach potrafimy być znacznie bardziej zorganizowane dzięki temu? Jak kobieta musi być pracownicą, matką i żoną, to okazuje się, że jej kalendarz nie ma granic, dzień trwa latami, a każdy obowiązek wkomponowany między przedszkole, obiad, pranie, prasowanie itp. jest wykonany bezproblemowo.

Moja asystentka jest w ciąży.

W tym miesiącu rodzimy firmowo. Trzymam mocno kciuki za szczęśliwe rozwiązanie. Piękny czas, w którym pracowała tak długo jak mogła. Czy było mi to na rękę, że zaszła w ciążę? Nie. Jest naprawdę dobra. Czy cieszyłam się jej szczęściem? Tak, bo widziałam jak ona jest szczęśliwa. A czy da się połączyć te dwie emocje? Tak. Jak? Po pierwsze, kobieta musi czuć, że ciąża jest pięknym stanem a nie przeszkodą w karierze zawodowej. To też rola pracodawcy. Musi też wiedzieć, że ma do czego wrócić po macierzyńskim. Nasze panie montażystki, które mają małe dzieci mogą pracować na jedną zmianę. Normalnie są dwie. Ale to właśnie ukłon w ich stronę. Wsparcie kobiet, które mają prawo pracować i być matkami równocześnie.

Zatrudniamy młodych

i na dodatek tych, którzy nie mają doświadczenia. Chcemy ich czegoś nauczyć. Przekazać wiedzę. Dlatego właśnie współpracujemy ze szkołami. Nie tylko po to, aby mieć narybek, ale po to, bo jestem przekonana, że tylko tak możemy później od nich wymagać. Jeśli nie u mnie w firmie, to w innej, ale przynajmniej będziemy mieli przygotowaną do pracy młodzież. Kiedyś odpłaci się to naszemu państwu.

Zatrudniamy też „starych”.

Nie ma problemu jeśli ktoś jest po 50-tce. Moja mama ma 65 lat i zachowuje się czasami jak nastolatka. A kto dorówna jej doświadczeniem? Nikt w moim wieku. Czy nie warto zatem uczyć się od niej? Połączyć młodość z dojrzałością i podbijać świat?

Nie weryfikujemy ludzi czy są homo

czy heteroseksualni. Jaki ma to wpływ na wykonywaną pracę? Nie pytamy czy planują dzieci, zakładanie rodziny itp. To jest ich prywatna sprawa. Nie chcę, żeby ludzie pytali mnie na ulicy jakiej orientacji jestem. Co komu do tego?!

Mamy w firmie dress code.

Tak, wymagamy odpowiedniego ubioru. Na produkcji jest to ubranie robocze. W biurach zdefiniowane kolory i stroje. Jest to ograniczenie wolności i wyrażania siebie. Po pierwsze, chodzi o bezpieczeństwo. Tu się kłania kodeks pracy na produkcji. Po drugie, chodzi o to, aby ludzie nie chodzili w pogniecionych, spranych T-shirtach, na których widnieje napis „F*c k it!” tak dla dowcipu.

To tylko niektóre moje przekonania,

wartości w które wierzę. To na tym właśnie polega spójność. Popełniam błędy, mylę się, ale wiem w co wierzę i co jest dla mnie ważne. Pracodawcy, namawiam Was do tego serdecznie, abyśmy zakończyli ograniczać, a zaczęli akceptować. Nie wszystko się da. Wiem. Ale wiem też, że kiedyś byłam dwudziesto kilkuletnią dziewczyną, której przypadła w udziale firma produkcyjna z branży typowo męskiej. I wiem, że sobie poradziłam choć dla wielu z założenia byłam skreślona: „kobietka w męskim świecie”. A dziś mam firmę, jedną z trzech w Europie i jestem dumna. Mówcie co chcecie, jestem dumna z tego co osiągnęłam. I choć wielu zarzuci mi narcyzm, trudno, taki los tych, co idą pod wiatr. Na końcu mogą zostać sami, ale dumni i wygrani. A za mną stoi wielu i to jest moja siła.

Małgorzata Bieniaszewska

Sielankowe życie szefa

Lider od kuchni

Dzwoni budzik.

Jest 5.20. Wyje bezlitośnie tym swoim dźwiękiem, co to nawet mego sąsiada raz obudził. Mnie nie. Chyba się starzeję. Kiedyś stawałam na baczność przy pierwszej nutce. Dzisiaj odsłuchuję całą melodię i… ze spokojem i konsekwencją w działaniu, wyłączam. Jestem szefową, wolno mi! Resztką sił przepuszczam przez swe dendryty i aksony sygnał. Niestety o tej porze nic się nie łączy. Przerwa w nadawaniu. „Łoncze wontki.” Nastaje cisza. Błoga i bezdenna cisza. I nagle słyszę budzik, tym razem jakby żywy. Szarpie mnie za rękę mówiąc: „A czy to nie ty powinnaś być pierwsza w firmie i świecić przykładem?”

No jasna cholera! Człowiek nawet w łóżku ma wsparcie. Oto ten, rodzony i z wyboru mąż. Szczęściarz odwożący dziecko do szkoły na 7.30, więc mogący pozwolić sobie na spanie do 6.30, powstaje a wraz z nim znika moja cisza.

Zdrajca!

„Oooo poczekaj ty żmijo! W pracy się policzymy”- myśli me beznamiętne suną po szlakach. Dzięki Bogu bezdźwięcznie, bo byłaby draka jak nic. Wstaję, przepełzam przez łazienkę, docieram do garderoby. To miejsce, w którym przypominam sobie jak się nazywam. Mija wystarczająco dużo czasu, aby mój mózg i ciało się obudziły. Jestem już w pełni świadoma i gotowa do rozpoczęcia kolejnego dnia.

Tak właśnie rozpoczyna się dzień szczęśliwego szefa. Zapytacie zapewne, a czymże to ja się tak zmęczyłam, że wstać tak trudno? W sumie, mówiąc szczerze, to niczym. Nic wielkiego. Takie tam kilka spraw i odpowiedzialności przeciętnego Iksińskiego. Chętnie Wam o tym opowiem.

Po pierwsze,

każdego poprzedniego dnia planuję kolejny. Nie mam bladego pojęcia dlaczego kalendarz mam wiecznie wypełniony po brzegi skoro niczym się nie zajmuję? Choć skrzętnie wszystko planuję efekt jest taki, że nadgodziny to moje drugie imię. Oj tak, tak. Już słyszę ten krzyk Iksińskiego, że szefowi nadgodziny nie przysługują. A i owszem, ale czy ja oczekuję za nie zapłaty? Nie. Po prostu wykonuję swoje obowiązki, a że zależy mi na terminach, to i mam za swoje.

Po drugie,

biorę odpowiedzialność. Oczywiście, każdy ją ma. Pytanie tylko czy każdy, tak jak szef, odpowiada za wszystkich pracowników i ich rodziny? Ja mam poczucie, że moim obowiązkiem jest nie tylko zapewnienie wynagrodzeń płaconych w terminie. Staram się myśleć o rodzinach moich współpracowników. Powiecie, że od myślenia to firmy nie zbuduję, ale czy właśnie nie tak ona powstała? Idea, koncepcja, myśl, pomysł i już! Ciężkiej pracy w tym nie było, bo ja podobno jestem w czepku rodzona. Z pokolenia na pokolenie przenoszą nam te geny w rodzinie. Od strony taty, pochodzącego z rodziny robotniczej, tylko on z całego rodzeństwa ukończył studia.   Aż cud, że tę mądrość przekazał mi w genach! A gdyby jeszcze ktoś miał wątpliwości, z jaką łatwością mi przychodzi wiedza, to zawsze możecie zacząć ze mną kolejną drogę o nazwie: studia. Kilka już tych ścieżek mam za sobą. W końcu geny trzeba pielęgnować!

Po trzecie,

analizuję. Wiecznie coś analizuję. Jak nie dane finansowe, to rynki zbytu. Jak nie możliwości lepszej organizacji pracy, to potrzeby pracowników. Wiecznie staram się łączyć fakty, zdarzenia, wyzwania i możliwości. Czasami tak mi się to łączy, że brakuje 24 godzin w dobie. Jak wpadnę w trans myślowy, to gdyby nie mój mąż, to zapomniałabym, że trzeba spać. No cóż, w końcu nie każdy musi, powiecie.

Po czwarte,

spotykam się. Ktoś to kiedyś mądrze nazwał dziwnym słowem: networking. W przełożeniu na nasze według niektórych szyderców: towarzyskie nic nie robienie. Kiedyś pojechałam na bankiet. Jeden z wielu w moim kalendarzu. Towarzystwo poważne, miny nadęte i ja. Nieopierzony kurczak bez doświadczenia, który jadąc w stresie całą drogę myślał po co tam jedzie. Nie potrafiłam wytłumaczyć jaki był tego cel. Tata mi kazał. Spięta i zdenerwowana wtargnęłam na imprezę. Cały wieczór uśmiechałam się zawzięcie pilnując tylko, aby pomadka nie została na zębach. Po kilku godzinach bolała mnie głowa od walącej muzyki. Nogi wchodziły w cztery litery – nigdy nie byłam stworzona do chodzenia w szpilkach. Mój rozmówca zaś uznał, że zawsze marzyłam o tym, aby wysłuchać jego rzewnej historii o doświadczeniach z czasów operacji haluksa. Słuchałam. W życiu nie słuchałam z takim zaangażowaniem takich nudnych bzdur! Później zastanawiałam się czym zgrzeszyłam, że mnie tak pokarało. A jeszcze później okazało się, że ten nudny pan, to rodzina potencjalnego klienta, a dokładniej prezes na emeryturze. Naszą rozmowę zakończył wypowiedzią: „Skoro wytrzymałaś, drogie dziecko, nudne opowieści starego pryka, to wytrzymasz też w biznesie.” I tak oto nauczyłam się, że w biznesie kontakty są bardzo istotne. Bywanie jest i może męczące, ale jakże ważne w zawieraniu znajomości.

Ponadto jestem.

Jestem wtedy, kiedy trzeba się wygadać, a w pobliżu nie ma nikogo. Wtedy, gdy stoi się w przebieralni wybierając ubrania na targi i trzeba doradzić czy aby na pewno są dobre. Wtedy, kiedy był wypadek i człowiek mało się nie zabił, co powoduje, że jest niezdolny do pracy. A, że przy tym odpowiedzialny, to i chce zgłosić w niedzielę, że go nie będzie od poniedziałku. Jestem też wtedy, kiedy brama się zablokowała i nie reaguje na hasło, a klucze zapewne w domyśle mam ja. Choć nie mam, jak się później okazało, bo miałam dzień wolny od pracy. Przynajmniej tak planowałam do czasu aż nie zadzwonił telefon o 6.50. Jestem również wtedy, kiedy się człowiek już tyle zrobił, że oczekuje pochwały, aby znaleźć kolejny bodziec motywacyjny. Wtedy, kiedy boli mnie głowa, a mimo tego słucham. Wtedy kiedy co druga osoba wchodzi do mojego biura średnio co pięć minut ze słowami na ustach: „Ja tylko na sekundkę. Można?” Jestem wtedy kiedy trzeba przeprowadzić ciężkie negocjacje z dostawcą, a pracownik nie czuje się na siłach. Jestem, jestem, jestem. To jest moja praca. I właśnie za to tak ją uwielbiam. Czasami mam dość, jak każdy, ale w większości przypadków po całym dniu, kiedy padam, na twarz myślę sobie: Fajnie jest tak odpoczywać mając urlop na terenie jednostki.  Taka rola szefa… Być.

Małgorzata Bieniaszewska