Moje życie to ciągły rollercoaster

Lider od kuchni
[et_pb_section fb_built=”1″ admin_label=”section” _builder_version=”3.22″ custom_padding=”5px|||||”][et_pb_row admin_label=”row” _builder_version=”3.25″ background_size=”initial” background_position=”top_left” background_repeat=”repeat”][et_pb_column type=”4_4″ _builder_version=”3.25″ custom_padding=”|||” custom_padding__hover=”|||”][et_pb_text admin_label=”Text” _builder_version=”4.4.5″ text_font=”Muli||||||||” text_font_size=”16px” header_3_font=”semplicita-pro-bold||||||||” background_size=”initial” background_position=”top_left” background_repeat=”repeat” text_orientation=”justified” hover_enabled=”0″]

Moje życie to ciągły rollercoaster, w którym jeśli zamkniesz oczy, to ominie Cię fun. Jeśli  je otworzysz, możesz zejść na zawał. Musisz podejmować ryzyko i łapać okazje do realizacji przedsięwzięć, znacznie wykraczających poza kompetencje posiadane na etapie podejmowania wyzwania. Czyli bierzesz to co przynosi Ci los i stawiasz czoła wyzwaniu, albo pozostajesz w bezpiecznej strefie komfortu i rozwoju nie ma. Twój wybór!

Jedna na milion.

Ta sama okazja nie przytrafia się dwa razy. A czy taką ją widzę, gdy się pojawia? Wszystko zależy od stopnia posiadanych kompetencji.

Miałam 22 lata jak podjęłam wyzwanie, do którego nie byłam przygotowana wcale. Przejęłam firmę od taty. Gdybym chociaż to planowała, to zapewne byłoby łatwiej. Okazja spadła jak grom z jasnego nieba. Nieplanowana. Zaskakująca. Niechciana? Chciałam być nauczycielką języka angielskiego, a nie przedsiębiorcą. Pojawiła się okazja i podjęłam wyzwanie.

Nie masz kompetencji?

No i co z tego? To je zdobądź! Kiedyś zdobywali wiedzę na tajnych kompletach. Dzisiaj jest ona ogólnie dostępna. Problemu nie ma, więc na co czekasz?

Nie rozwija się ten kto nie ma ambicji. Również ten, który nie ma motywacji. Mi nigdy tych nie brakowało. To czego mi brakuje najbardziej, to czasu na realizacje wszystkich wyzwań własnego rozwoju.

Mój dzień zaczyna się o 5 nad ranem, kończy często też nad ranem. Właśnie dlatego, że tyle projektów jest w trakcie.

Skończyłam anglistykę, psychologię, MBA, „setki” szkoleń z zakresów mnie interesujących. Przeczytałam tysiące książek i dochodzę do wniosku….. że mało wiem. Zaczynam kolejne studia, bo kolejne kompetencje są mi potrzebne. Po prostu kocham się rozwijać!

 

Studia to nie wszystko.

Najwięcej uczę się od ludzi. Przykłady mnożą się same. Poznałam prawie trzydziestu świetnych menedżerów na MBA. Uczę się od wieku z nich do dziś. Wcześniej kilkunastu wartościowych ludzi na studiach z psychologii. Do dzisiaj trójka z nich to moi najbliżsi przyjaciele. Nie sposób zliczyć ile osób poznałam z przypadku, od których uczę się nieustannie. Złapałam okazje i pielęgnuje je od lat. Łapię kolejne za każdym razem, gdy tylko są mi dane. Wartością ludzi jest ich zmienność. Jedni uważają to za wadę. Ja natomiast uważam, za piękny dowód na to, że człowiek nie lubi stać w miejscu. Rozwija się, zmienia swoje przekonania, konfrontuje, kwestionuje wcześniejsze przekonania. Cofa się o dwa kroki, aby zrobić jeden do przodu. To cenie w ludziach najbardziej.

Jedyną stałą w moim życiu jest zmienność.

Ciągle zmieniam miejsca, zadania, wyzwania, ludzi, przedsięwzięcia, książki  czytane, również swoje przemyślenia. Nawet w emocjach nie jestem stała, bo tak jak kocham moich bliskich, to jak mnie zdenerwują, to uwielbienia zamienia się w złość. Trwa to chwilę, ale jest dowodem na to, że zmienność emocji też jest moją zaletą. A Wy tak nie macie? Nie wierzę! Jaki świat byłby nudny, gdyby wszyscy byli stali, tacy sami, niezmienni.

 

Życia mała garść.

Nie daj sobie wmówić, że aby podjąć wyzwania należy najpierw być dobrze wykształconym, posiadać wszystkie kompetencje, znać się, a dopiero później zabierać się do pracy. To stereotyp!


Bierz życie garściami! Czerp z tych doświadczeń. Nie bój się odnosić porażek, bo to one będą Cię kształtować. Nauczysz się odporności. Nabędziesz wytrwałości. Tak działam od prawie dwudziestu lat. Z pokorą i odwagą zarazem. W końcu zarządzać firmą w męskim świecie, nie będąc inżynierem i doprowadzić ją do takiej pozycji jest nie lada wyzwaniem, które podejmuje każdego dnia. Czy mi się udaje?
Nie! Wypracowuję to ciężką pracą wraz z moimi ludźmi każdego dnia. I wierzcie mi lub nie, nigdy nie żałowałam, iż chwyciłam tę okazję!

[/et_pb_text][/et_pb_column][/et_pb_row][/et_pb_section]
Małgorzata Bieniaszewska

Czy urodziłam się liderką?

Przywództwo

Gdy słyszę, że liderem trzeba się urodzić, to śmiech mnie ogarnia. Przychodzi mi wtedy do głowy myśl, że moja mama była wyjątkowo określoną i zdecydowaną rodzicielką, skoro zachodząc w ciążę podjęła decyzję, że spłodzi liderkę. Pomijam fakt, że nie znała płci dziecka, co mogło być równie problematyczne przy tejże oto decyzji.

Przychodzi mi też do głowy pytanie, jak i kiedy opracowała plan rozwoju lidera? Należy tu zaznaczyć, że mama moja nigdy liderką nie była. Nawet nie miała takiego zamiaru. Jej rolą było wspieranie mojego taty w jego biznesowych poczynaniach. A z tym wiązała się decyzja, kto zajmuje się domem i pielęgnuje rodzinę, a kto stawia na rozwój osobisty i nas utrzymuje.

Jeśli miałam tak odważną i precyzyjną w swych decyzjach mamę, to chwała Jej za to. Ale okazuje się, że moja mama najpierw była kochającą i czułą, a dopiero później,  czujnie obserwującą mój rozwój i działania. Mamo, dziękuję Ci za to, że nie zniszczyłaś mi życia odgórnie już założonym planem rozwoju własnego dziecka.

Liderką się nie rodzi!

Liderką się staje poprzez ciężką pracę. Oczywiście można mieć cechy przywódcze i takowe miałam od wczesnych lat dziecięcych. Już w pierwszej klasie podstawówki miałam bandę, którą zarządzałam. To ja decydowałam, na którym trzepaku wisimy po szkole i kiedy gramy kapslami w żużel. Do mnie też należało wychowanie współtowarzyszy, co wielokrotnie kończyło się rękoczynami. Cóż, dzieckiem byłam wyjątkowo…wymagającym.

Dość szybko też zrozumiałam co oznacza mieć własne zdanie. Nonkonformizm wyszedł mi uszami, gdy okazało się, że mieć rude włosy, piegi i pyskatą buzię, to nic złego, tak długo, jak nie wychodzi się przed szereg „oprawców” i otwarcie kpi z ich przywódcy. Dostałam w łeb chwilę później i przez długie miesiące od tego czasu, byłam zagorzałym wyznawcą opinii ogółu.

Jednak zawsze byłam inna.

Hejtu doświadczałam od najmłodszych lat. A wszystko za sprawą błędu genetycznego, któremu uległy moje włosy i ciało. Mianowicie kolor rudy i piegi, bo o nich tu mowa, były przedmiotem wyzwisk niejednokrotnie. Miałam ogromne pretensje do moich rodziców, że w tej kwestii mocno mnie nie dopracowali. Bo jak można być walecznym piegowatym rudzielcem w podstawówce, wie tylko ten kto nim był. Ja miałam przegwizdane, bo zamiast siedzieć cicho i nie rzucać się w oczy, walczyłam o swoje. Słowo klucz w tym przypadku to waleczność. Wychodziłam z założenia, że skoro już mnie pokrzywdzili rodzice tym wyglądem, to dopóki nie pozwolą mi zafarbować włosów na czarne, nie dam sobie napluć w kaszę. I nie dawałam! Okupione to było ciągłymi wezwaniami moich rodziców na rozmowy do wychowawczyni, ale przynajmniej zdobyłam uznanie rówieśników. Cóż, nie o to mi chyba chodziło, ale skutek uboczny dawał jedno: mój spokój.

Upór i konsekwencja w działaniu były mi bardzo bliskie.

Gdy postanowiłam, że nie nauczę się angielskiego, bo język mi się wyjątkowo nie podobał, to mimo tysiąca godzin korepetycji, jak również próśb i gróźb moich rodziców, po angielsku nie mówiłam do szóstej klasy podstawówki. Wszystko za sprawą nauczyciela, którego nienawidziłam szczerze za to, że nie rozumiał, że mówić na forum klasy po polsku, nie stanowiło problemu, ale po angielsku, było największą karą. Później natomiast, kiedy byłam już podlotkiem, to nie mogłam się uczyć, bo byłam zajęta zakochaniem. Nauczyciel od angielskiego był na tyle przystojny, że wszystkie dziewczyny się w nim kochały, więc i ja uparcie też. Dzięki temu, zamiast zająć się nauką na lekcjach, ja zajmowałam się obserwacją obiektu mych westchnień, co skończyło się tragicznie wtedy, kiedy się ożenił. Mój świat legł w gruzach, a wraz z nim ostatnia nadzieja rodziców,  na moją znajomość języka angielskiego. Później wysyłali mnie na kolonie do Anglii i tym sposobem, mimochodem, biegle mówię po angielsku.

Wyznaczałam sobie cele.

Chciałam być piosenkarką. Cóż, nikt nie powiedział, że byłam niepowtarzalna. To, że moje koleżanki z pierwszej klasy, też chciały, nie przeszkadzało mi w realizacji. Śpiewałam wszędzie. Również na lekcjach, niekoniecznie muzyki, więc i „nagroda” za trud przyszła dość szybko. Pani od matematyki nie pochwalała mojej pasji, więc dostawałam za karę dodatkowe zadania domowe. Efektem ubocznym tego działania było pójście w szkole średniej do klasy matematyczno-fizycznej. Tam jeszcze tylko raz pozwoliłam sobie na publiczny występ udając chórek Pauli Abdul na konkursie między klasowym. Niestety, z bólem serca, muszę przyznać, że śpiewałam z playbacku. Ale show był i tak przedni. Zdobyliśmy, jako klasa, drugie miejsce. Miłość ta została mi do dziś. Choć nie pielęgnuję jej z tak ogromną pasją jak za czasów dzieciństwa.

Czy miałam sprecyzowany plan na przyszłość od urodzeniu? Szczerze mówiąc nie do końca pamiętam. Z zapewnień mamy wynika, że niekoniecznie. Szczególnie za czasów niemowlęcia, nie do końca określałam swoje zawodowe preferencje. Wtedy głównie skupiałam się na zajęciach czysto fizycznych i fizjologicznych. Podobno to normalne w tym okresie.

 Czy dzisiaj jestem liderką?

Tak. Ale czy zawdzięczam to w 100% planom moich rodziców i moim? Jak zapewne wiecie, spór wśród naukowców trwa, za ile procent ukształtowania osobowości człowieka odpowiada środowisko a za ile geny? W wielkim skrócie dochodzą do porozumienia, że jest to 50% na 50%. A stąd mogę wysnuć wniosek, że liderką nie tylko się rodzi, ale też kształtuje w toku życia. Dlatego ten, kogo mama nie zaplanowała tego tak precyzyjnie jak moja, niech się nie martwi!  Ma wciąż 50% szansy na bycie liderem przez duże „L.”

Małgorzata Bieniaszewska

Czasami jest bardzo źle…

HR oczyma zarządu

NIE ZAWSZE JEST DOBRZE.

Czasami jest źle. Nawet bardzo źle. Czasami chce się wyć, wrzeszczeć, rozpaczać i mieć pretensje do Niego, że pozwolił na coś takiego.

Kiedy przychodzi taki moment w życiu, że dowiadujesz się, że jesteś chory, bardzo chory. Że tak naprawdę walczysz o życie. Cały świat staje przed Twoimi oczyma i zaczynasz się zastanawiać co dalej? Gdzie jest sens Twojego życia? Co z planami jakie miałeś? Co z rodziną, która w oczach ma strach i przerażenie?

Najpierw zamykasz się w sobie i płaczesz. Później musisz powiedzieć bliskim. Następnie nie pojawiasz się w pracy, a na końcu musisz stawić czoła temu co się wydarzyło. Musisz iść do pracy. Dowiedzieć się kim jest szef. Czy jest człowiekiem? Czy możesz na niego liczyć? Czy zrozumie, że od teraz może być trudno? Że Ciebie nie będzie? Że nie wiadomo kiedy wrócisz?

PRZYCHODZISZ DO PRACY.

Starasz się udawać, że jest ok. Najpierw jedne badania wyrywają Cię z normalności codziennego dnia. Później drugie badania. Następnie okazuje się, że nasz system zdrowotny jest do niczego. Na tak poważne i pilne badanie czekasz. A od tego badania tyle zależy. Im szybciej tym lepiej. I wtedy jest telefon: „My za to wszystko zapłacimy. Idziesz prywatnie! Nie czekamy ani chwili dłużej!” Później Twój szef wszystko załatwia. Obdzwania przychodnie. Umawia na badanie. Procesuje wszystkie dokumenty potrzebne w pracy.

UDAŁO SIĘ.

Badanie jest szybciej. Wyniki przychodzą za kolejny tydzień. Trudno go wytrzymać w oczekiwaniu, ale wtedy szef też Ci daje nadzieję, ale i popalić. Namawia do pracy. Dzwoni. Zagaduje. Nie pozwala płakać. Przytula kiedy już trudno się powstrzymać. Zamyka się z Tobą w gabinecie i pozwala na emocje. Te głęboko skrywane przed całym światem. Te, które gdzieś musisz wyrzucić, aby jakkolwiek normalnie funkcjonować. To przynosi ulgę. Choć na chwilę.

Na końcu okazuje się, że musisz zacząć walczyć o siebie. Że długo Cię nie będzie. Że nie wiadomo kiedy wrócisz do pracy, bo rekonwalescencja będzie długa. I co wtedy jest ważne?

I TU JEST MOJA CZĘŚĆ,

część szefa Drogi Pracowniku. Chcę Ci powiedzieć, że nie poznałam kogoś tak silnego jak Ty! Chcę powiedzieć, że nie walczysz sam. Że oprócz Twojej rodziny, masz nas. To takie banalne, takie wręcz prostackie. „Masz nas” czyli co? Zapytasz mnie pewnie czy w razie czego będziemy razem płakać? Zabiorę Twój ból, strach, przerażenie? Nie zabiorę. Ale będę stała przy Tobie wtedy kiedy tylko mi pozwolisz. I nie chodzi o puste słowa! Chodzi o to, że zasługujesz na to. Za to jakim człowiekiem jesteś. Za to jakim jesteś pracownikiem. A tak jak uzgodniliśmy wcześniej ja jestem. Możesz dzwonić, pisać. Możemy znowu wspólnie popłakać, jeśli przyniesie Ci to ulgę. Chcę, żebyś wiedział, że nie zostawię ani Ciebie, ani Twoich bliskich w potrzebie. Chcę też, abyś wiedział, że jestem głęboko przekonana, że to bardzo trudny czas, ale też czas, który musimy potraktować jako wyzwanie. Pewnie najtrudniejsze w Twoim dotychczasowym życiu, ALE do pokonania! Pokonamy je razem! A wiesz dlaczego? Bo mamy o co walczyć! O takich ludzi walczyć trzeba, bo nie oddam Cię tak łatwo nikomu!

Wciąż brzmi w moich uszach jedno zdanie: „Jest pani dobrym człowiekiem, a ludzie pani nie znają.” I wiesz co? Chcę Ci szczerze odpowiedzieć tym samym: „Jesteś dobrym człowiekiem, na którego mogłam zawsze liczyć.” Dlatego podnosimy te nasze spuszczone głowy i z wypiętą piersią w pełni siły zaczynamy nowy rozdział w życiu! I pamiętaj o jednym: Jesteś silnym człowiekiem, bo już mi to udowodniłeś. I nie ma dla Ciebie rzeczy niemożliwych! Do zobaczenia niedługo! Myślami z Tobą cały czas.

Małgorzata Bieniaszewska

MB-Pneumatyka-Sztab Zarządzania Kryzysowego

Przywództwo

7 rano

wbiegam do firmy. Zaraz wyjeżdżam do Ministerstwa na umówione spotkanie. Pełna organizacja! Nagle linię mojej gonitwy przerywa Piotr i z ironicznym uśmiechem na twarzy mówi: „Małgorzata, no wiesz, Prezydent RP będzie jutro w Kalsku. A do nas to On by nie mógł przyjechać?” Oboje się uśmiechamy wiedząc, że dowcip był przedni. „Jasne, zadzwonię do Niego i Mu powiem: ‘Andrzej, wpadaj na herbatę jutro! ’”

Wybiegam z firmy krótko po 8. Wsiadam do samochodu i pędzę. Byt poznawczy dotyka mnie kilka kilometrów za Świebodzinem. Hmmm, a gdyby tak zadzwonić do Kancelarii Pana Ministra i tak, jakby nigdy nic, zapytać czy Pan Prezydent nie zechciałby nas odwiedzić? Nieee, przecież ten pomysł jest niedorzeczny!

A może jednak? Co mi szkodzi?

Dzwonię.

Uprzejmie przedstawiam swój pomysł podkreślając, że wizyta Pana Prezydenta jest zaplanowana w odległości około 2 km od naszej siedziby. Mówię, że przecież jesteśmy docenieni Nagrodą Gospodarczą Prezydenta RP i, że byłoby nam niezmiernie miło itp. Pani Jolanta, przesympatyczna kobieta informuje mnie, że zapyta, ale od razu uprzedza, że nie może nic obiecać, bo takie wizyty są planowane na kilka miesięcy przed. Cóż, próbowałam…-pomyślałam.

Dojeżdżam do Warszawy o 13.

Dostaję telefon. „Dzień dobry, tu Kancelaria Prezydenta. Będziemy jutro u Państwa. A dzisiaj musimy się spotkać wieczorem. O godzinie poinformuję później, gdyż jest uzależniona od zakończenia wizyty Głowy Państwa w Sulęcinie.” A nie, no pewnie! Nie mam co panikować. Toż jestem niedaleko Zielonej Góry przecież. W Warszawie raptem. Dzwonię do Koordynatora Biura Zarządu. Proszę o zebranie wszystkich menedżerów mojej firmy natychmiast. Oddzwania w kilka minut. Wszyscy są na linii. „Szanowni, jutro gościmy Prezydenta. Proszę Was o pełną mobilizację i przygotowanie firmy na Jego przybycie.” Koniec wypowiedzi.

Spotkanie z Panem Ministrem trwa godzinę. Wsiadam w samochód i gnam z powrotem! Ja jak ja, ale co się dzieje w firmie! Sprzątanie, organizacja cateringu, kwiaty, upominek indywidualny, polerowanie złączy na prezent, grawerka tabliczki, wino z naszych winnic itp. Ja wciąż na linii, bo jeszcze jest druga część tej opowieści.

Moja córka.

Koniecznie chce wręczyć upominek po wizycie. A przecież nie była gotowa, więc stroju nie ma. Babcia zagoniona do centrum handlowego leci na łeb na szyję, żeby razem z Olą zdążyć przed końcem dnia. Wybór stroju to ważna rzecz, więc wszyscy dostają masę zdjęć z kolejnych kreacji mojego dziecka. To nic, że właśnie mam tryliard rzeczy do zrobienia i miliard rozmów do wykonania! Jak dziecko nie ma stroju, to świat się kończy! Priorytety muszą być! 

Wieczorem

świat zasypia tylko my nadal w centrum zarządzania kryzysowego. Paweł, Karola, Aga, Szymon, Kasia, pracownicy produkcji i jeszcze kilka osób pod telefonem. W oczekiwaniu na przyjazd pracowników z Kancelarii Pana Prezydenta, biegamy jak w ukropie. Przyjeżdżają wreszcie. W osłonie nocy, pojawia się ekipa kilkuosobowa. Nasze wspólne spotkanie trwa kolejne kilkadziesiąt minut. My zmęczeni, oni zmęczeni. Sytuacja wyjątkowo napięta. Każdy chce zdążyć, ale co najważniejsze: my chcemy godnie przywitać Głowę Państwa. Oni chcą zagwarantować bezpieczeństwo całej wizyty.

Wracam do domu po północy. A nie byłam ostatnia, która wychodziła z firmy. Biorę prysznic, ostatkiem sił wysyłam smsach do Pana burmistrza z zaproszeniem do nas i padam. Odcina mi zasilanie całkowicie.

Kolejny dzień, to jeszcze większe szaleństwo.

Szczegółów opisywać nie ma sensu. Wyszedłby skrypt na kilka stron! Wszystko kończy się dobrze. Według oceny obserwatorów, wyglądało to tak, jakbyśmy przygotowywali się od kilku miesięcy na tę wizytę.

Podsumowując

  1. Jeśli chcesz mieć zespół , który potrafi robić rzeczy niemożliwe w czasie nierealnym, daj im wolność w działaniu. Okaż zaufanie do tego co robią. Mogą się pomylić, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Jeśli są inteligentni wyciągną wnioski i kolejnym razem błędu nie popełnią.
  2. Jeśli chcesz, abyś mógł liczyć na Twoich ludzi, pokaż im, że mogą liczyć na Ciebie. Praca to miejsce, w którym spędzamy połowę swojego życia. Trudno ukryć tu wiele emocji. Gdy długo współpracujesz z człowiekiem, to nie raz nadarzy się okazja, aby mu pomóc, wesprzeć dobrym słowem, zgodzić się na niestandardowe rozwiązanie. Jeśli Ty potraktujesz go jak równego sobie partnera, to jestem pewna, że on się odwdzięczy.
  3. Jeśli nie masz funduszy na finansowe premie, nie martw się, nie zawsze to stanowi największą wartość dla Twojego pracownika. Oczywiście dobre zarobki są istotne. Nie ulega to wątpliwości. Spróbuj, natomiast, docenić człowieka dobrym słowem. Podziękuj za to ile czasu poświęcił, jak bardzo się zaangażował. Pochwal na forum pozostałych, doceń go i wyróżnij. Czasami to znaczy więcej dla niego, niż jakakolwiek ogromna wypłata. Z dobrych słów przeżyć się nie da, ale na skrzydłach docenienia można daleko dolecieć.

I to właśnie chcę uczynić teraz:

Serdecznie dziękuję Wam za pełną mobilizację i samodzielność. Jesteście wariatami takimi samymi jak ja! Nie ma dla nas rzeczy niemożliwych. Są tylko te trudne do zrobienia. Jestem z Was bardzo dumna, bo pokazaliśmy całemu światu, że MB Pneumatyka jest firmą, która potrafi działać pod presją czasu i w stresie. Brawo Wy!

Małgorzata Bieniaszewska

Nienawidzę Bieniaszewskiej! A by szlag ją trafił!

Przywództwo

Nienawiść

– bardzo silne uczucie niechęci wobec kogoś lub czegoś, często połączone z pragnieniem, by obiekt nienawiści spotkało coś złego.” Oto definicja słowa z Wikipedii. A dlaczego ją przedstawiam? Bo dziś będzie właśnie o tym. O nienawiści i hejcie do Bieniaszewskiej.

Zakładając własną firmę w 2002 roku i ucząc się na doświadczeniu mojego taty wiedziałam, że będę podmiotem nienawiści wielu. Skąd wiedziałam? Obserwowałam zawistnych ludzi współpracujących bądź obserwujących mojego tatę. Dlaczego to robili? Tego, na poziomie racjonalnym, wytłumaczyć się nie da. Lecz na poziomie emocjonalnym już łatwiej. Kierowała nimi zazdrość o: warunki bytowe, posiadany majątek, sukces przychodzący coraz częściej, rozpoznanie na ulicy, możliwości finansowe, a nawet ubiór, gdyż mój tata całe życie chodził elegancko ubrany w garnitur i muszkę. Nie nosił krawata, bo był nieelegancki i pospolity, w jego mniemaniu. Wyróżniał się z szarego tłumu.

Trudno, więc było nie przewidzieć, że jeśli rozwinę swoją firmę, to konsekwencją będzie opluwanie mnie i hejt notoryczny. W końcu podstawową emocją przyświecającą ludziom jest złość na to, że innym wyszło. Wiem. Podniosą się zaraz sprzeciwy, że tak nie mają wszyscy. Oczywiście, że nie wszyscy. Ale dzisiaj skupiam się na tych, którzy żyć bez nienawiści i złorzeczenia nie potrafią. I to do nich kieruję swoje przemyślenia.

Po pierwsze, im bardziej opluwacie, tym silniejsza jestem.

Wtedy wiem, że to co robię ma sens. Skąd wiem? Bo opinie negatywne na mój temat pojawiające się czasami w eterze, udowadniają mi ile już osiągnęłam. Kiedyś nie byłam rozpoznawalna i nikt o mnie nie słyszał. Dzisiaj poprzez ciężką pracę moją i mojego teamu, MB Pneumatyka jest marką, którą widać w środowisku automotive, a Bieniaszewska jest jej twarzą. A znani jesteśmy nie dlatego, że nas opluwają, a dlatego, że mamy wymierne sukcesy zauważalne na skalę światową. Choćby przykład Nagrody Gospodarczej Prezydenta RP w kategorii Firma Rodzinna. Nie ma drugiej firmy w Polsce, która może poszczycić się tą nagrodą! To dlaczegoż mamy się nią nie chwalić? Z obawy przed tym, że ludzie nas znienawidzą? Litości! Toż gdyby tak było, że przejmuję się opiniami sfrustrowanych i żyjących w ciągłym marazmie ludzi, którzy nie mogąc pochwalić się swoimi osiągnięciami, próbują wyrównać swoje szanse głośno plując, musiałabym zamknąć firmę jeszcze zanim ją otworzyłam. 

Po drugie, znam swoją wartość.

A to zjawisko mało akceptowalne w dzisiejszym świecie. Wynika to z wielu uwarunkowań od kulturowych, gdzie kobieta jest odpowiedzialna nie za sukcesy w firmie tylko rodzinę i jej stabilizację. A kończąc na wykształceniu, cechach osobowościowych itp., które stawiają nas w szeregu za mężczyznami. Ja problemu z tym nie mam żadnego. To znowu nie podoba się hejterom. Przysparza im kolejnych negatywnych emocji.  „Jak można mówić na głos o swoich osiągnięciach?! Przecież to wstrętne przechwalanie się! Niech szlag trafi ją i jej poczynania!” – To tylko niektóre myśli i wypowiedzi zasłyszane nie raz. Ktoś by zapytał: Gośka, płaczesz co godzinę załamana czy raz na jakiś czas? Nie płaczę w ogóle! Mało tego. Jeszcze głośniej mówię o tym w czym jestem dobra i jak wielkie osiągnięcia mam, jako ja i jako moja firma. Robię to dla siebie, dla mojej rodziny, dla ludzi, którzy czerpią korzyści z  dzielenia się moim doświadczeniem. Znam swoją wartość i może ją zachwiać jedynie ten, kogo opinię szanuję. Jeśli moja mama skrytykowałaby mnie, to z pokorą przyjmę i przemyślę. Jeśli, natomiast, krytyka przeradza się w nienawiść i plucie obcych-mam to gdzieś.

Po trzecie, aby mieć osiągnięcia na skalę światową, trzeba mieć dobry team.

I nagle okazuje się, że tym sposobem hejtujecie nie tylko mnie ale de facto wszystkich moich ludzi. Należy się im? No pewnie! Jakim prawem są doceniani?!  I tu powstaje problem rozdwojenia jaźni. Z jednej strony ci co nienawidzą największy hejt kierują w stronę posiadanych rzeczy materialnych. (Ostatnio na topie nienawiści jest mój samochód ) Z drugiej strony, nie podejmują żadnych działań, które pozwoliłyby im wejść w stan posiadania podobnych rzeczy. Dlaczego? No przecież łatwiej pluć jadem niż zabrać się do roboty!

Czy ktoś wam broni robić to co ja?

Każdy podejmuje decyzje w życiu jakie tylko chce. Lepsze, gorsze, bez różnicy dla mnie. Ktoś wam broni otwierać własne firmy, zdobywać nagrody, posiadać rzeczy, o których marzycie? Nie. To dlaczego tego nie robicie? Strach, obawa, a co najważniejsze, brak kompetencji.

Załóż własną firmę

Aby prowadzić własną firmę z powodzeniem przez 18 lat trzeba „mieć łeb na karku.” Cóż taka prawda. Trzeba być odważnym i gotowym do podejmowania ryzyka. Każdego dnia możesz być zaskoczony sytuacją na rynku, więc musisz wiele rzeczy przewidywać.  Trzeba być zdecydowanym w działaniu i wiedzieć, których doradców słuchać. Do czego to prowadzi? Czasami nie śpisz po nocach opracowując kolejne strategie. Czasami wyjazd na urlop jest po prostu pracą zdalną, bo nie możesz oderwać się od tego co dzieje się w firmie. Czasami zamiast siedzieć z rodzina i cieszyć się wolnym weekendem, pracujesz nadrabiając zaległości z ostatnich tygodni. Wychodząc z pracy nie zamykasz drzwi za sobą a wraz z nimi nie wyłączasz myśli. Analizujesz, martwisz się, stawiasz czoła wyzwaniom. I tak non stop.

Podsumowując, możesz płakać, rwać włosy z głowy, załamywać się, mieć poczucie niesprawiedliwości i wiele innych rozpaczliwych uczuć doprowadzających cię do rozstroju nerwowego, za każdym razem, gdy kolejny „niktoś” będzie walił w ciebie jak w tarczę. Albo możesz, mieć w głębokim poważaniu to co mówią hejterzy, słuchać tylko osób, na których opinii ci zależy i brnąć do przodu niezależnie od wszystkiego. Ja wybieram rozwiązanie nr 2. Nie należę do mięczaków. Nauczyłam się jak wygląda prawdziwe życie. Komu ufać a kogo „olewać.” Dlatego jakakolwiek obelga pod moim adresem nie ma dla mnie żadnego znaczenia. W sumie, to mnie nawet bawi, patrząc na to ile  czasu ludzie poświęcają na te brednie. Nie słucham. Nie czytam. Nie przejmuję się. Tracicie swój czas. A jeśli chcecie przekazać mi konstruktywną krytykę, zapraszam. Miejcie odwagę! A jak wiemy z tym będzie już problem….Lepiej być schowanym w zakamarku zakompleksionym robalem, niż człowiekiem otwarcie wypowiadającym własne zdanie.

Małgorzata Bieniaszewska