Władza z perspektywy władcy i władanego

Bez kategorii

Ostatnio byłam na wykładzie prof. Wiesława Łukaszewskiego dotyczącym władzy. Profesor jak zwykle mówił porywająco i bardzo ciekawie, ale ja nie o tym! No wyobraźcie sobie, że mnie, władcę, oświeciło! Ja nie jestem typowym władcą!

Według przeprowadzonych badań, ludzie piastujący władzę mają typowe zachowania takie jak: wymuszanie posłuszeństwa dla samej demonstracji władzy. Uwielbiają kolekcjonować dowody wyjątkowej swej wartości osobistej, np. odznaczenia, dyplomy itp. Są niezmiernie wrażliwi na pochwały i wymuszają wręcz adorację. I tak zastanowiłam się jak to jest ze mną? Kocham władzę i bycie szefową? Czy może jednak wolałabym być cichą, szarą myszką, która nie wyściubia nosa poza swą bezpieczną norkę? A może w jakiś dziwny i swoisty sposób łączę obie role w zależności od sytuacji?

Cóż, mam głębokie przekonanie, że to ja panuję i decyduję o większości rzeczy, które zdarzają się w moim życiu. Ok, na wiele nie mam wpływu, jak zdarzenia losowe. Natomiast nie boję się podejmować decyzji. Czasami bardzo kontrowersyjnych, ale takich, co do których mam przekonanie, że są słuszne. Czy się w nich mylę? Oczywiście! Popełniam błędy! A jest ktoś kto nie popełnia? Jeśli tak, to ja osobiście i z całego serce gratuluję. Ale, uwaga! Co myślę istotne, decyzje podejmuję po wcześniejszym przedyskutowaniu ich z wieloma ważnymi dla mnie osobami, jak chociażby moja kadra zarządzająca w firmie. Najważniejsze w życiu, to mieć zespół ekspertów, na których zdaniu można polegać.

Druga cecha mnie charakteryzująca, to odpowiedzialność. Mam silne poczucie odpowiedzialności. Czasami aż za silne. Biorę odpowiedzialność za własne decyzje. To, w mojej opinii, cechuje dobrego menedżera. I to go odróżnia od przeciętniaka. Nie zrzucam odpowiedzialności za nietrafne decyzje na innych, tylko z otwartą przyłbicą przyjmuję „na klatę.”

Wymuszanie posłuszeństwa w moim wydaniu nie ma miejsca. Tak, oczekuję szacunku, ale nie do szefa tylko do człowieka. Oczekuję szacunku z obu stron. Wymuszanie mnie nie interesuje. Jest zbyt agresywne i nieadekwatne do moich przekonań, że team work musi być oparty na zrozumieniu i szacunku. Oczywiście, że mam własne zdanie, które wielokrotnie powoduje, że moja wizja musi być akceptowana. Na tym polega też rola szefa: jeśli po wysłuchaniu wszystkich ważnych dla Ciebie opinii, nadal masz przekonanie, intuicji i wyczucie, że Twoja wizja ma sens, to z całym szacunkiem dla innych, wybierasz to co jest dla Ciebie bardziej przekonywujące. Równocześnie wiedząc, że jeśli nie wyjdzie, to pretensje możesz mieć tylko do siebie.

Uwielbiam, za to, kolekcjonować dowody swej wartości, ale tu też mam ogromne zastrzeżenie. Nie swej rozumianej jako osobistej tylko firmowej. Zapytacie dlaczego? A no przecież to moje życie! Od 33 lat moja rodzina tworzyła historię, której myślą przewodnią była produkcja i sprzedaż złączy. W działalności tej brało udział na przestrzeni tych lat wiele osób. Nie tylko Bieniaszewscy, ale też grono pracowników, z których wielu jest ze mną do dziś. Główny  technolog, główny konstruktor, operator maszyn CNC, dziś mentor wielu młodych pracowników. To dowód na to, że trzon mojej firmy jest niezmienny od lat. Moja duma i moja odpowiedzialność zarazem.

Czy jestem wrażliwa? Biznes nauczył mnie, aby nie obnażać się z własnymi emocjami. Jeśli okażesz słabość, to ludzie to szybko wykorzystają przeciwko Tobie i twej firmie. Silna osobowość to cecha, której nauczył mnie mój tata.  Zawsze mówił, że wartością człowieka są nie jego emocje, a czyny i to co zostawimy po sobie. Tworzył swoją firmę dla mnie. Mawiał, że nie on będzie z niej czerpać korzyści a jego dzieci. Okazało się dość szybko, że niedaleko pada jabłko od jabłoni. Dzisiaj ja również kontynuuję tę firmę dla córki. Zapytacie zatem: Potrafisz odczuwać? Cierpisz czasami? Boisz się? Odpowiem bardzo uczciwie: Oczywiście, że tak. Tylko wychodzę z założenia, że jeśli tak, to potrzebuję wsparcia ludzi na których mi zależy. Dlatego kiedy czytam opinie na swój temat nie biorę ich sobie do serca. Chyba, że są wypowiadane przez bliskich, przyjaciół czy znajomych.

Polska to kraj o myśleniu zero-jedynkowym. Ja nie mam dlatego, że inny ma. Tu nie ma spojrzenia do wewnątrz. Nie ma refleksji na temat przyczyn innych niż podana. Dlatego też spotykam się z opiniami anonimowych hejterów w necie, że prowadzę firmę silną ręką. W ich przekonaniu to zarzut, a dla mnie docenienie. Oczywiście, że tak ją prowadzę. Dlatego właśnie jesteśmy tu gdzie jesteśmy. Mam swoje zdanie. Nie mylić z nie szanuję zdania moich pracowników, jeśli argumenty są przemawiające. Wiem czego chcę dla siebie i mojej firmy. Rozwoju. Potrafię walczyć o swoje kiedy ktoś bezkarnie chce mi je zabrać. Mam niekonformistyczne poglądy na świat. Cenię ludzi mądrych. Kocham zdobywać wiedzę i ciągle się rozwijam. Ukończyłam filologię angielską wiele lat temu. Później psychologię, bo czułam, że jest mi niezmiernie potrzebna w życiu. Kończę MBA w tym roku. Planuję rozpocząć kolejne studia. Taki mój los, który sama skrzętnie kreuję.

Czy to oznacza, że jestem bezwzględna w tym co robię? Nie. Tak nazywa się 15-letnia moja podróż życiowa  zwana MB Pneumatyka.


Małgorzata Bieniaszewska

W tym roku dowiedziałam się ze moja firma ma dział produkcji.

Bez kategorii

No co? Że wstyd? No przecież nie o to chodzi, że faktycznie nie wiedziałam – aż tak durna nie jestem – dowiedziałam się że mam tam fajnych ludzi. No dobra wiem, wiem, że wstyd, że powinnam znać, że lepiej nie pisać, bo zlinczują czytelnicy. Ale co mi tam?! Obiecałam sobie, że blog będzie szczery, więc jadę z tą opowieścią!

No to mam ci ja faktycznie fajnych ludzi. Takie niby trywialne, ale jak cholernie istotne. Cóż ja bym bez Was? Nawet nie chcę myśleć.

Jak to w każdej firmie bywa ludzie przychodzą i odchodzą. Ci bardziej złośliwi wyrażają swoje niezadowolenie pod zakamuflowanym nickiem w Internecie. Bardziej odważni mówią wprost czy są zadowoleni czy nie. I wcale nie muszą się zwalniać, aby powiedzieć to co myślą. Jeden z moich pracowników działu produkcji, którego zatrudniałam osobiście, rozłożył mnie na łopatki emocjonalne.

Mieliśmy reklamację. Taką bardzo ważną dla nas. Była naprawdę duża. Z resztą już kolejna, która wprawiała nas w osłupienie, że to w ogóle możliwe. Jakby tego było mało, to dział jakości odkrył, że wyprodukowaliśmy kilka tysięcy sztuk tzw. wyrobu niezgodnego! Pierwszy raz w życiu zdarzyła się taka historia w mojej firmie!!! Okazało się, że produkowaliśmy bubel przez kilka zmian i nikt z pracowników nie zorientował się, że jest coś jest nie tak. I to pomimo tego, że pracownicy muszą mierzyć wyroby co chwilę i sprawdzać czy są one zgodne z rysunkiem. Reklamacja ogromna. Straty jeszcze większe. Pieniądze wyrzucone w błoto. Pytam kierowników: kto jest za to odpowiedzialny. Okazuje się, że detal był tak długo produkowany, że wszyscy się załapali na jego produkcję. Myślę: Niewiarygodne!!! Niemożliwe!!! No bez przesady!!! Gdzie byli brygadziści zmiany?!

Dość szybko doszliśmy do tego kto zawinił. Dokładnie kilka osób, w tym mój jeden z lepszych pracowników. Siedzieliśmy i główkowaliśmy z menedżerami co zrobić w takiej sytuacji. Po pierwsze wiedzieliśmy, że firma poniosła straty finansowe. Po drugie, że ludzie muszą ponieść konsekwencje. Po trzecie, byłam wściekła i bardzo zawiedziona. Chciałam ukarać w odwecie wszystkich, którzy zawinili. Tak czysto po ludzku miałam dość. Z jednej strony mieliśmy mnóstwo pracy, a z drugiej okazało się, że jakaś ekipa produkuje wyroby niezgodne i nie zauważa, że są niezgodne! Gdyby to jeszcze było tak, że to wada ukryta. Ale oni po prostu nie mierzyli, albo robili to niechlujnie.

Zachowując resztki spokoju, poprosiłam kilku menedżerów o wspólną analizę. Doszliśmy do wniosku, że musimy obciążyć tymi kosztami pracowników. Reklamacja była. A do tego ewidentna wina pracowników przez niedopatrzenie czy niechlujstwo. Sprawdziliśmy kilkukrotnie kto zawinił. Czy były jakieś okoliczności które powinniśmy wziąć pod uwagę? Porozmawialiśmy z pracownikami pytając dlaczego do tego doszło i usłyszeliśmy, że nie wiedzą czemu tak się stało. To było jeszcze bardziej załamujące niż gdybym usłyszała, że wiedzą! Cóż, pomyślałam, chcecie? Proszę bardzo! Wam nie zależy! Mi też nie! Będziecie płacić zgodnie z Kodeksem Pracy!

Nauczyłam się jednego, że gdy jestem wzburzona, to jest lepiej gdy daję sobie dzień oddechu i zastanowienia. Dlatego zanim zaczęłam pluć jadem, postanowiłam wstrzymać się na weekend z wszelkimi decyzjami. Jakież było moje zdziwienie kiedy jeden z pracowników napisał do mnie na Messengerze, że chciałby porozmawiać. Był sobotni wieczór, późny wieczór. Pomyślałam sobie, że to musi być ważne. Odpisałam: dzwoń! W telefonie usłyszałam załamany głos mężczyzny, który podziękował mi za to, że zechciałam porozmawiać. Powiedział mi, że jest mu bardzo źle, że tak nawalił. Stwierdził, że nie ma usprawiedliwienia, i że nie chodzi mu o brak kary. Był gotowy zapłacić za wszystko co zepsuł. Chodziło mu o to, że zawiódł. Mówił o tym, że musiał zadzwonić, bo ostatnie dwa dni były dla niego bardzo trudne. Zamartwiał się tym tematem tak bardzo, że żona prawie zmusiła go do wykonania telefonu. Szkoda jej było faceta, który się tak zamartwia.

Na koniec usłyszałam prośbę: „Małgorzata, nie skreślaj mnie”. I to wcale nie chodziło o zwolnienie. Jemu chodziło o utratę zaufania, o to, że chciał być wciąż postrzegany jako oddany pracownik, któremu zależy na dobru firmy.

Słuchałam tego będąc w kompletnym szoku. Czułam, że po drugiej stronie jest ktoś, kto bardzo przejął się losem naszej firmy. Nie tym, że miał ponieść karę finansową, niemałą zresztą, tylko tym, że zawiódł swoich przełożonych. Było to dla niego tak ważne, że chciał rozmawiać ze mną osobiście. I tu zdaje sobie sprawę, że jedni uznają to za lizusostwo, inni za sprytny plan uniknięcia konsekwencji, taki teatrzyk emocjonalny. Ja odebrałam to jako poczucie ogromnej odpowiedzialności spoczywające na barkach człowieka, któremu bardzo zależy, ale się pomylił. Tylko, albo aż… POMYLIŁ.

Zrozumiałam wtedy, że nie wolno nam pociągnąć pracowników do odpowiedzialności finansowej. To by nic nie dało. Dostalibyśmy zwrot poniesionych strat, ale nie o to nam chodziło. Chciałam aby ludzie zrozumieli, że są odpowiedzialni za ważne procesy w naszej firmie. Nie chodziło o straszenie ich. Tylko o zrozumienie konsekwencji jakie poniosła nasza firma przez ich błąd.

Po rozmowie z nim dotarło do mnie, ze mam dział produkcji. Tak, że tam są ludzie, którzy czują się odpowiedzialni za to co dzieje się w firmie. Którzy również się martwią kiedy nam nie idzie, radują kiedy jest ku temu powód. Dowiedziałam się, że popełniłam błąd zakładając, że zrobili to specjalnie. I co najważniejsze, zrozumiałam, że przecież nie raz popełniłam błędy. A najbardziej srogą dla mnie konsekwencją było poczucie winy i odpowiedzialności za to co zrobiłam. Każda kara nałożona na mnie, nie miała większego znaczenia w tym czasie. A jeśli tak, to dlaczego moi pracownicy z działu produkcji mieli ponieść karę dodatkową? Przecież wystarczająco się już zamartwiali i psuli sobie i rodzinie humor.

Po tym zdarzeniu, zrozumiałam, że nie można podejmować pochopnie decyzji. Należy pytać i rozmawiać zanim wyciągnie się jakiekolwiek konsekwencje. Dotarło do mnie, że dla oddanego pracownika największą karą było poczucie odpowiedzialności za popełniony błąd. To wystarczyło w zupełności, aby więcej nie popełnił takiego niedopatrzenia. W końcu nie chodziło mi o odzyskanie pieniędzy, tylko o to, aby zrozumiał i wyciągnął wnioski na przyszłość.

Szanowny Pracowniku, chciałam Ci podziękować za naszą rozmowę. Za to, ze spowodowałeś, że przejrzałam na oczy, zauważyłam człowieka, który martwi się tak samo jak ja. Za to też, że zauważyłam dział produkcji. Przypomniałam sobie jak wiele Wam zawdzięczam i jak wiele od Was zależy. Zrozumiałam też, że warto rozmawiać. Ważnym jest aby się dowiedzieć co się stało zanim wyciągniemy konsekwencje. Niby takie proste i oczywiste, a dzisiaj miałam poczucie jakbym te zasadę odkryła na nowo. I wiecie co? Cieszę się, że pracujemy wspólnie!

Małgorzata Bieniaszewska

Wolnoć Tomku w swoim domku…

Bez kategorii

Jedynie inżynier może czuć się w miarę swobodny w decyzjach po tym jak już nie ma z nami Wszechwiedzącego. Tu się nie zna, więc nie będzie rządzić. Chwała najwyższemu, że jestem inżynierem.

„Czy mogę wpaść na słówko do ciebie?” „Masz chwilkę dosłownie na jedno zdanie?” „Pani Małgorzato, czy możemy teraz porozmawiać?” „Potrzebuję twojej decyzji.” „Kiedy możemy porozmawiać?” To tylko niektóre zdania wypowiadane każdego dnia przez moich pracowników jeszcze kilka miesięcy temu.  Wydawało mi się to takie naturalne. Moja firma. Moi pracownicy. Moje decyzje. Mój świat. Aż doszłam prawie do… moje wariatkowo w natłoku codzienności! Cóż, chciałoby się rzec: „Wolnoć Tomku w swoim domku!” Ale czy faktycznie tak jest?

Jak żyć, kiedy z każdą decyzją muszę się wyrobić na czas, a tego „cholerstwa” są miliony?! No przecież się nie rozdwoję! Dlatego pracowałam jak wariatka od rana do nocy. Przychodziłam do domu i pracowałam dalej. Czasami nawet nie zjadłam do nocy, bo nie było czasu. Obowiązki domowe plus firmowe powodowały takie zawirowania, że w konsekwencji nie wiedziałam za czym pędzę pod koniec tygodnia, ale pędziłam dalej. Trochę jak ten zając co gna na oślep, bo mu się wydawało, że go wilk goni.  Kiedy mój mąż mnie pytał kiedy odzyska żonę, odpowiadałam, że jeszcze tylko chwilka, ostatni kontrakt dopilnuję, wybuduję firmę, dopnę zamówienia…i już będę ukochaną żoną i matką. Ta matnia prowadziła mnie po równi pochyłej. A co najgorsze, nie widziałam wyjścia. W głowie tylko jedna myśl: to firma rodzinna, a ja w niej jestem niezastąpiona. A jednak, któregoś dnia, przekonałam się, że życie najpierw wydaje się dramatycznym nieosiągalnym wyzwaniem, za które kilka miesięcy później chciałam dziękować Najwyższemu, że się tak stało.

Był ostatni dzień miesiąca. Słoneczny i ciepły. Ostatni też dzień pracy Wszechwiedzącego, z którym przepracowałam ostatnie 15 lat. Obrażony i w poczuciu niesprawiedliwości podjął decyzję o odejściu. Nie zatrzymywałam. Z jednej strony zastanawiałam się jak to będzie. Czasami nawet przychodziło mi do głowy, że nie dam rady, że nikt nie będzie w stanie tak dobrze obsłużyć klienta jak on. Z drugiej strony marzyłam już o tym, aby odszedł i przestał mnie męczyć swą niestabilnością emocjonalną. Był wampirem energetycznym. Kimś kto wysysał soki z większości nas, pracowników firmy. I stało się. Opuścił nasze szeregi, a ja wraz z nowym kolegą zaczęłam budować swoją firmę na nowo. Dość szybko przekonałam się, że ludzie byli hamowani w rozwoju dzięki Jego obecności. Mieli pomysły, ale nie mieli odwagi ich realizować, bo gdy je zgłaszali rozwiązania były dwa: albo się nie podobały i byli krytykowani, albo się podobały i… wciąż byli krytykowani. Z tą tylko różnicą, że po kilku dniach czy tygodniach pomysły wychodziły na światło dzienne, ale już spod innych skrzydeł. Jego skrzydeł…

To był trudny czas dla nas wszystkich. Musiałam objąć dwa stanowiska równocześnie. Decyzyjność związaną z moją firmą i jej obszarem działalności, ale także nauczyć się obsługi klientów z rynku polskiego. Kolega z działu był na tyle pomocny, że razem ze mną przemierzył wtedy Polskę wzdłuż i wszerz. Wspierał kiedy traciłam nadzieję, bądź biegał nakręcony razem ze mną kiedy przynosiliśmy do firmy kolejne zamówienia od nowych klientów. Bardzo intensywny czas, w którym zrozumiałam, że ja nie mogę decydować o wszystkim. Nawet gdybym chciała, to nie było mnie w pracy, bo wciąż podróżowałam. Na początku tego okresu byłam w stanie decydować zdalnie, ale już później sprawy nawarstwiały się tak, że moja nieobecność blokowała decyzyjność i funkcjonowanie całej spółki. Tak dalej być nie mogło! Postanowiłam to zmienić.

Kilka rozmów z kadrą zarządzającą i będzie dobrze – pomyślałam, a za chwilę przystąpiłam do działania. Jedno spotkanie, drugie spotkanie i już. No może jeszcze kilka i zrozumieją, że od dzisiaj rządzą sami i nie trzeba się ze mną konsultować. Mogą decydować, więc i ja będę miała więcej czasu dla siebie. Wydawało się proste, ale….

Jak przekonać ludzi do samodzielnego działania, kiedy przez większość czasu przepracowanego u mnie musieli konsultować swoje każde posunięcie? Nie ma szans! To proces długotrwały i skomplikowany. Dobrze pisał Ken Blanchard, że odpowiedzialność przekazujesz w takim stopniu w jakim przekonałeś się, że możesz polegać na kierowniku. Ale, żeby się przekonać, to musisz mu oddać pałeczkę władzy i odpowiedzialności, i wracamy do punktu wyjścia. I jak wybrnąć z tego impasu? Postanowiłam walczyć. Walczyć ze sobą i własnym przekonaniem, że zrobię najlepiej. Walczyć o to, aby menedżerowie chcieli decydować. Wspierać ich w podejmowaniu decyzji. Walczyć też o to, aby zamiast podejmować decyzje za nich, być ich mentorem i coachem. To trudne. Czasami bardzo trudne. Czasami mam poczucie jakbym stała w miejscu. Z jednej strony, bo są ludzie, którzy za żadne skarby świata nie chcą decydować i brać  odpowiedzialności za swoje decyzje. Z drugiej strony dlatego, że ja nie chcę oddać im tej decyzyjności mimo tego, że się zarzekam, że chcę.

Ale nie ma też co narzekać! Ostatnio zrobiłam rachunek sumienia i wyszło mi, że jest znacznie lepiej niż było. Po odejściu kilku kierowników na początku tego roku, zmieniła się totalnie atmosfera w firmie. Skończyło się zwalanie odpowiedzialności bądź oczekiwanie na chętnego, który ją przejmie. Nie ma wiecznego narzekania i marudzenia jaki świat jest niesprawiedliwy i ile jest obowiązków. Nikt nie szuka powodu do obrabiania tyłka innym. Nagle zrobiło się normalnie. Tak po prostu, bez zatruwania życia innym. Nagle szefowa zrobiła się ludzka, bo Wszechwiedzący przestał zatruwać życie. No i HRy są najbardziej pozytywnie zakręconym działem, który zaraża swym optymizmem od wielu miesięcy. Aż chce się żyć! To jak w takim razie oddać tę władzę? Jaki mam na to przepis?

Po pierwsze, powoli. Pośpiech wskazany przy łapaniu much. Daję tyle na ile mnie stać. Jeśli za mało, to pracuję nad więcej, ale też nie forsuję się na siłę, aby sztucznie przekazać coś co za chwilę nieświadomie będę odbierać.

Po drugie, systematycznie. Najważniejsze dla mnie jest to, aby nie odpuszczać, nawet wtedy kiedy wydaje mi się, że wracamy do punktu wyjścia i znowu rządzę jak dawniej: odgórnie i autonomicznie. Często wtedy pytam o zdanie współpracowników, co myślą na ten temat i dostaję prawdą w oczy.

Po trzecie, konfrontacja. Magiczne słowo. Zadaję pytanie: Jak jest? I dostaje odpowiedź: Nijak. Miało być pięknie, a wyszło jak zwykle. No to nie ma co się oszukiwać. Znowu analizuję swoje postępowanie. Szukam sposobu na powrót do złożonej sobie obietnicy, że nie będę się wcinać własnym ludziom. I zaczynam od nowa. Każdego dnia. Starając się codziennie iść krok dalej w swoim postępowaniu.

Po czwarte, nie poddaję się. Czasami słyszę: Małgorzata, no odpuść może. Zaufaj. To mnie cuci w swym postępowaniu. Daje informację, że nie jest tak dobrze jak myślałam z tym oddawaniem władzy. Te moje zapędy są czasami tak silne, że gubię się w swych postanowieniach.

Przestaliśmy być firemką, a staliśmy się firmą, w której zatrudnionych jest ponad 85 osób. Wiem, że oddać ludziom decyzyjność to jedyny sposób na rozwój. Bardzo cenię sobie konsultacje z nimi. Większość z menedżerów, to ludzie, którzy są na tyle odpowiedzialni, że nie trzeba im mówić co mają robić. Trzeba ich wspierać, monitorować, podpowiadać słuszną drogę, ale nie decydować za nich. To ich wielokrotnie frustruje, jeśli idę za daleko. Prawdą też jest, że nie korzystać z ich wiedzy i doświadczenia, to działać na szkodę spółki. A który szef jest tak głupi, że mając tego świadomość działa wbrew? Ja nie! Stąd moje usilne starania o oddanie władzy ludziom w zakresie ich obowiązków. Kiedy mi się to uda? Wtedy, kiedy nabędę przekonania, że wiedzą kiedy trzeba przycisnąć, kiedy odpuścić, a kiedy po prostu brać byka za rogi i walczyć do upadłego o lepsze jutro. Moja firma to moi ludzie. I choć czasami popadam w przekonanie, że nic o mnie beze mnie, to szybko wracam do punktu wyjścia. Kiedyś myślałam, że pracownik będzie pracował dobrze wtedy, kiedy mu dobrze zapłacę. Dzisiaj wiem, że płaca to nie wszystko. Ludzi motywuje możliwość decydowania, swoboda działania, wsparcie ze strony szefa i kolegów, możliwość awansu i wiele innych pozapłacowych czynników. Mądry szef, to jeden z nich. Staram się spełniać te wymagania. Najbardziej w stosunku do siebie. Zapewne nie wychodzi mi zawsze, ale nie poddam się dopóki moi ludzie nie przejmą decyzyjności wraz z odpowiedzialnością za własne obszary. Wielu już dawno pokonało tę drogę, inni są w połowie, a jeszcze inni na początku. Jestem przekonana, że mądry szef to taki, który pokazuje swoim ludziom jak mają być samodzielni i wspiera ich każde działania, nawet te, które wydaje się, iż zrobiłby lepiej. Bo czyż nie na tym polega nauka, aby popełniać błędy? Kiedyś usłyszałam, że dobry menedżer to nie ten, który unika błędów, a ten, który potrafi z nich wyciągać wnioski. I tym się kieruję w zarządzaniu firmą i moim teamem.

Małgorzata Bieniaszewska

„Pozwól Pracownikom na Bunt” a jeśli sami nie chcą, to ich do tego sprowokuj!

Bez kategorii

Przeczytałam ostatnio w Harvard Business Review artykuł Franceski Gino. I przyszedł mi do głowy przykład z życia firmowego wzięty. Pokazuje on jak ważnym jest zauważanie indywidualnych talentów ludzi. Sama obserwacja tu jednak nie wystarczy. Niezbędna jest dobra komunikacja. Wszyscy mówimy o tym do znudzenia, ale tylko nieliczni przechodzą do fazy realizacji.

No to jak to jest z tym odkrywaniem talentów w naszej firmie?

Siedzę ostatnio na kolejnym nudnym spotkaniu menedżerów. Sama ich zaprosiłam, więc trudno ich teraz wyprosić. Patrzę po sali i bez większego zdziwienia obserwuję ziewający tłum. Tylko jeden jakiś taki podekscytowany siedzi. Myślę sobie: wariat albo się wyspał! Temat omawiany przecież interesujący, ale większość uczestników się powtarza. Każdy z umysłem lekko przytępionym wlepia wzrok w swój notes, a w nim najczęściej jedno zdanie. Jeśli nawet nie jest ono oficjalnie zapisane, to wybrzmiewa w umysłach: TYLE DO ROBOTY, A TEJ SIĘ ZMIAN ZACHCIAŁO!

Nie pozostaje mi nic innego jak zakończyć te spotkanie zanim wszyscy hurtowo pośniemy. Dziękuję grzecznie za uwagę. Proszę asystentkę o zrobienie notatek ze spotkania i rozesłanie do uczestników. Wyznaczam termin kolejnego zebrania i już na samą myśl dostaję drgawek. Cholera jasna co zrobić, aby ich obudzić do działania? Przecież zmiany w firmie są potrzebne, a szczególnie w obszarze zarządzania! Załamana i z poczuciem porażki sunę do swojego biura nie zauważając nikogo wokół. Siadam i… doznaję nagłego olśnienia! Przecież pominęłam tego gościa co to taki podekscytowany siedział! Muszę z nim porozmawiać choćby już, zaraz, natychmiast!

Zasiadając przy stole w moim biurze, pytam Zenka co jest powodem jego podniecenia? Ten oznajmia mi, że właśnie podjął decyzję, że idzie na podyplomówkę z zarządzania projektami. Myślę sobie: no popatrz, a niby taki wycofany. Zaczynamy rozmawiać. Zadaję pytania natury technicznej: Kiedy? Jak długo? Dlaczego ten kierunek? A później już bardziej dogłębne. Skąd taki pomysł? Czego oczekuje po ukończeniu? Jak chce wykorzystać tę zdobytą wiedzę? Jak wyobraża sobie swoją wymarzoną pracę? Co lubi robić najbardziej a czego nie lubi? Co go demotywuje w obecnie wykonywanych obowiązkach? Spędzamy na tej żywej rozmowie z dobre 2-3 godziny i nawet nie wiem, kiedy one mijają. Okazuje się, że Zenek marzy o byciu project managerem. Cóż, brzmi anglojęzycznie, ale musiałam się dowiedzieć o co mu tak naprawdę chodzi? Z czym kojarzy mu się ta praca? Chce zarządzać ludźmi, wdrażać nowe projekty do firmy… Mówi do mnie:

„Wiesz, jak na przykład ta firma ze Świebodzina. Projektują jeden piec dla jednego klienta, a później przez wiele miesięcy go budują, testują i wdrażają. Mógłbym być szefem tego projektu. Dajesz mi oczekiwania klienta, dokumentację, a ja robię wszystko. Oczywiście mając zasoby ludzkie, bo sam tego nie widzę. Tutaj tego nie osiągnę, bo przecież u nas to produkcja masowa, a nie pojedyncze projekty”.

Z chwili na chwilę rodzi mi się pomysł jak można wykorzystać motywację chłopaka. Przecież go nie puszczę gdzie indziej, skoro jestem z niego tak zadowolona! Analizuję każde jego dotychczasowe działanie. Definiuję go jako osobę, która nie toleruje stagnacji i nie spoczywa na laurach. Potrafi zaprzeczyć status quo. Nonkonformizm to jego drugie imię. Może jeszcze nie do końca wykształcone do przedstawienia na forum, ale przekazywane mi w zaciszu messengera co drugi dzień wieczorami bądź nocną porą. Pamiętam słynny i kontrowersyjny eksperyment więzienny z 1971 roku na Uniwersytecie w Stanford, z którego Philip Zimbardo wyciągnął wniosek, że jednostka będąca pod wpływem ogółu dostosowuje się do pozostałych, a wpływ otoczenia na jednostkę jest na tyle silny, że tylko nieliczni potrafią się mu przeciwstawić. Dlatego tak cenię te nasze indywidualne rozmowy i to, że Zenek ma odwagę iść pod prąd. Lubię go motywować i nakłaniać do podjęcia kolejnego wyzwania. To taki bardzo wdzięczny „materiał do pracy”. Nie boi się wyzwań, a jak się boi to otwarcie o tym powie bądź dopyta. Nie trzeba się zastanawiać co autor ma na myśli, bo mówi sam. Jest ufny, ale zapewne dlatego, że go nie zawiodłam do tej pory. Dlatego przez kolejną godzinę przedstawiam swój pomysł. Polega on na tym, że Zenek dostanie samodzielność. Jego projekt to całkowita reorganizacja firmy tak, aby wdrożyć jakość w procesy. Nie chcemy już działu jakości oderwanego od produkcji. Chcemy dział jakości w każdym etapie procesu produkcyjnego i nie tylko. Jak tego dokonać nie wie nikt, bo właśnie odszedł od nas pełnomocnik ds. jakości, a jego pracownik spanikował przed ogromem odpowiedzialności i dla świętego spokoju również się zwolnił. Cóż, zdarza się…. Z niewolnika nie ma pracownika, więc cieszę się tym, że przez ponad dwa lata robił dobrą robotę i szukam rozwiązania na przyszłość, a jemu życzę wszystkiego dobrego w nowej pracy.

I tak z niczego powstaje projekt życiowy. Jeden z moich młodszych pracowników staje przed wyzwaniem wdrożenia lean do naszej organizacji. Stopniowo i powoli, a zarazem dynamicznie i z werwą. Tak, bo tempo zależy od niego. Pierwszą godzinę stoi w otępieniu i patrzy na mnie nie rozumiejąc o czym mówię.

Trochę później twierdził, że nie rozumiał moich intencji. Musiałam wszystko doprecyzować messengerem. A na koniec zadałam pytanie: Dasz radę? I ta standardowa odpowiedź: „Dam”.

Od tego czasu zmieniło się wszystko. W przeciągu tygodnia przyniósł mi masę szkoleń, w których chce uczestniczyć. Spotkał się z kilkoma firmami od regałów i systemów logistycznych. Przeorganizował naszą strukturę dogłębnie, znajdując też odpowiednią nazwę dla swojego działu i stanowiska. Opracował zakresy obowiązków. Spotkał się z działem produkcji i porozmawiał o nadchodzących zmianach. Poprosił o przygotowanie przez nich odpowiedzi na pytanie jak widzą swoje nowe miejsce w organizacji. Awansował też kilka osób, w których widział potencjał od dawna. A na koniec pierwszego dnia takich zmian napisał mi: „To był najcudowniejszy dzień odkąd pracuję w tej firmie!” Cóż chcieć więcej od własnego pracownika…

Zapytacie cóż takiego się wydarzyło co spowodowało taki rozwój sytuacji? No to podsumuję:

  1. Chłopak miał wewnętrzną potrzebę rozwoju. Był przekonany, że chce zarządzać projektami i, że mimo tego, że lubił to co robił, to było zbyt mało wymagające i twórcze. Miał też przekonanie, że u nas takiego zakresu obowiązków nie dostanie.
  2. Po dłuższej rozmowie odkryłam jego posiadane talenty (kompetencje) i motywację.
  3. Otrzymał swój projekt życia: reorganizacja firmy.

Zastanawiacie się zapewne czy to dobry pomysł, aby oddać młodemu mężczyźnie tak poważne działanie w firmie? A ja się pytam: To jak go nauczyć samodzielności obserwując jego ogromny potencjał? Poczekacie aż skończy studia i zdobędzie oczekiwaną wiedzę, a później doświadczenie? W ten sposób stracicie pracownika, który każdego dnia potwierdza, że jest niesamowicie ambitnym gościem. Facetem, który stawia mnie przed takimi dylematami, że czasami uśmiecham się sama do siebie, że tego nie wymyśliłam wcześniej. A jednocześnie pyta, kiedy nie wie i prosi o akceptację, kiedy jest to bardzo ważna kwestia. Jedna rozmowa, a tyle możliwości i wartości dodanej dla firmy i dla Zenka. Mogłam to przespać albo wykorzystać. Wybrałam drugie rozwiązanie, a dzisiaj mam bardzo dobrego pracownika, który walczy o nową organizację każdego dnia z takim zapałem i entuzjazmem, że czasami zawstydza nawet mnie – szefa. Być jego coachem i mentorem to czysta przyjemność.

Małgorzata Bieniaszewska