Gdy jesteś blisko projektu, nie widzisz rozwiązania.

Bez kategorii

Przez ostatnie czas, doświadczyliśmy znacznej rotacji pracowników. Zapętliliśmy się w tym co mogliśmy zaoferować i na co było nas stać, a co było możliwe do realizacji. W efekcie, trzeba przyznać, że pracownicy produkcyjni nie mieli warunków do rozwoju, o których marzyliśmy my jak i oni. Po prostu, tam gdzie jest zbyt mała liczba osób na brygadzie, trudno wymagać od przełożonego, aby znalazł czas na szkolenie swojego zespołu.

To spowodowało narastającą frustrację

zarówno pracowników, jak i naszą. Jedni mieli dość i się zwalniali. Inni pracowali, ale traktowali firmę jako miejsce do przeczekania aż znajdzie się kolejny pracodawca. Jeszcze inni natomiast, dawali z siebie wszystko, biorąc odpowiedzialność i chcąc wyprowadzić sytuację na prostą. 

W takiej sytuacji,

gdzie dodatkowo na rynku brakuje ludzi, a pracodawca nie jest w stanie spełnić oczekiwań kandydatów, trudno było zatrudnić kolejnych. Doszliśmy do ściany, której standardowymi metodami nie dało się przebić. Głowy bolały od walenia nimi w mur, a poprawy na horyzoncie nie było. Do czasu. Aż wpadło nam rozwiązanie do głowy. Aby stworzyć wewnętrznych trenerów, którzy będą szkolić pracowników w trakcie ich godzin pracy. Różnica polegała na tym, że trener nie był członkiem brygady, więc obowiązki zmianowe nie należały do niego. Mógł w pełni poświęcić się indywidualnemu pracownikowi. Przezbroić z nim maszynę czy nauczyć rozpoznawania i obsługi narzędzi obróbczych. Jednym słowem trener był prawdziwym wsparciem szkoleniowym dla pracownika. Od tego momentu zmieniło się wiele.

Skończyły się pretensje operatorów w tym zakresie.

Uzasadnione pretensje, żeby było jasne. Trzeba przyznać, że byliśmy rozczarowaniem niejednego pracownika i nie ma co ukrywać. Natomiast nasi ludzie zauważyli, że składane obietnice w trakcie rekrutacji zaczynają być realizowane. Od pewnego czasu każdy ma swoją ścieżkę rozwoju i nią podąża. Są prowadzone zapisy na bieżąco przez trenerów, aby nie było wątpliwości ile godzin i z jakiego zakresu zostało poświęconych na szkoleniu.

Ludzie nie muszą przychodzić na szkolenie w dodatkowym czasie poza godzinami pracy. Uczą się w trakcie pracy. Ma to dobre strony, bo nie rodzi frustracji poświęcania wolnego czasu na szkolenie, który później trzeba odebrać nie zawsze w momencie, który najlepiej odpowiada.

My widzimy już pierwsze efekty takiego działania, bo dobrze wyszkolony pracownik, to ktoś, kto jest w stanie dać więcej od siebie. Gdy wie jak przestawić maszynę, jest ogromnym wsparciem pozostałych.

To dopiero początek zmian,

które wprowadzamy. Jednak przyznam się szczerze, że temat, który spędzał mi sen z powiem, wreszcie zaczyna być rozwiązywanym, co ma ogromne znaczenie dla rozwoju firmy.

Ktoś by powiedział, to co ty kobieto robiłaś ze swoim zespołem przez tak długi czas zanim to wymyśliliście? Czemu tak późno? Odpowiem szczerze i rozbrajająco: Nie widzieliśmy możliwości rozwiązania. Dopiero po przeprowadzeniu reorganizacji, zauważyliśmy takie możliwości. Czasami po prostu jesteś zbyt blisko projektu, żeby złapać szerszy ogląd. I nie ma co, wreszcie idzie ku lepszemu według tego co potrzebują nasi pracownicy jak i firma.

O innych błędach i zmianach opowiem Wam kolejnym razem. Może będziecie w stanie wyciągnąć wnioski również istotne dla Was

Małgorzata Bieniaszewska

Słowa mają moc.

Bez kategorii

Nie zdawałam sobie sprawy, jak ważny jest głos, dopóki go nie straciłam. Od dwóch tygodni nie mówię. Jeszcze na początku chrypiałam. Dzięki temu byłam w stanie się komunikować. Od soboty głos zanikł mi totalnie. Zero dźwięków. Nie piszę tego po to, aby uzyskać poradę zdrowotną. Ale po to, aby uzmysłowić Wam, jak ważna jest zdolność komunikacji, już nie tylko lidera, ale po prostu, członka zespołu, człowieka.

Okazuje się,

że większość problemów pojawiających się w pracy, wiąże się z nieumiejętną komunikacją. Ludzie mówią, ale nie są rozumiani. Sama należę do tej grupy, która stara się być odpowiedzialna za zrozumienie komunikatu, ale później się okazuje, że jednak mi nie wyszło. Cóż, życie pisze różne scenariusze, ale przyznaję, że ten mnie mocno frustruje.

Jak jedno zdanie może mieć wpływ na wiele,

przekonałam się już nie raz. Zaprosiłam pracowników na integracyjny wyjazd. Podkreśliłam, że zależy mi na ich obecności, nie dlatego, że szukam kompanów do zabawy, ale dlatego, że odczuwam potrzebę wspólnego spędzenia czasu po tak długim okresie braku jakiejkolwiek integracji. Oczywiście, że zabawa była w tle. Jednak nie o to głównie chodziło. I jakież było moje pozytywne zdziwienie, gdy zgłosiło się tyle chętnych do wspólnego biesiadowania. Dawniej zapraszałam do zabawy. Tym razem było inaczej i jakże skutecznie. To jeden z przykładów istoty komunikacji dobrze dobranej. Ludzie nie chcieli imprezować. Chcieli spędzać czas na integracji równocześnie z dala od stałego miejsca pracy. To była naprawdę dobra integracja budująca wspólne doświadczenia i przeżycia. Mogliśmy się poznać z nowymi i przypomnieć jak to jest usiąść bez nacisku czasu i po prostu pogadać.

Niedawno zastanawialiśmy się z zarządem

jak zachęcić do ciekawego i wartościowego warsztatu nasz zespół. Szkolenie, które bardzo dużo wniesie do naszej organizacji. Nie tylko na papierze, ale głównie w praktyce. Dotychczasowo po prostu wychodziłam i mówiłam, ze jest szkolenie obowiązkowe, które odbędzie się w danym dniu  w godzinach i już. Tym razem komunikat oparł się na realnych korzyściach dla chętnych. I wiecie co się stało? Zgłosili się WSZYSCY! Nie było przymusu, lojalek, obowiązku. Komunikat brzmiał: Będzie nam bardzo miło jeśli dołączycie do warsztatu dot…..

Niesamowite, jaką moc mają słowa i sposób ich wypowiedzenia!

A jeszcze bardziej niesamowite jest to jak zmieniają się relacje ze współpracownikami, gdy zaczynamy skupiać się na komunikacji, na tym co i jak chcemy przekazać. Moje lekcja z ostatnich zdarzeń jest następująca:

Zanim cokolwiek powiesz, zastanów się kilkukrotnie i opracuj komunikat, który najbardziej odzwierciedli twoje zamiary. Nie chodzi o to, aby wypowiedzieć się szybko, ale po zastanowieniu. Słowa mają moc!

Małgorzata Bieniaszewska

Praca w trybie home office.

Bez kategorii

Koszmar dnia wczorajszego! Jak mi jeszcze ktoś powie, że praca z domu jest łatwa, miła i przyjemna, to oficjalnie oświadczam, że ZAPRZECZĘ! Przebywam w domu od tego tygodnia. Jestem chora. I doświadczam tego, co przechodziłam na początku pandemii.

Poustawiałam sobie spotkania online

i praktycznie, bez żadnej przerwy, od rana do nocy. Do tego stopnia, z nie byłam w stanie wyjść z pokoju mojej córki, gdzie zorganizowałam sobie biuro na czas jej pobytu w szkole, aby zrobić sobie herbatę. Tak bardzo zaangażowałam się w pracę, że wszystko inne przestało istnieć.

Do czasu…

O 13 przypomniałam sobie, że miałam wziąć leki o 9. Ale jak wyrwać się ze spotkania, gdy włączone kamery? Aż żałowałam, że nie zapoznałam się dotychczasowo z tymi apkami, które dają usprawiedliwienie nagłemu przerwaniu rozmowy. Włączasz apkę, wybierasz odpowiedni efekt dźwiękowy, a następnie informujesz rozmówców, że niestety ze względu na remont u sąsiada, płaczące dziecko, szczekającego psa (tu wpisz swoją opcję rozpraszacza), jesteś zmuszona przerwać rozmowę. Nie mam apki, a jeszcze bardziej, nie mam chęci oszukiwania rozmówcy, wiec grzecznie poczekała do końca spotkania. Po czym spóźniłam się na kolejne, bo gdzieś te trzy minuty na połknięcie tabletki musiałam wcisnąć. O 15, zaraz po skończonym spotkaniu z pracownikami, skonstatowałam, że rodzina wraca za pół godziny do domu, a obiadu brak. Dobrze, ze w zamrażarce zawsze jest coś na tzw. czarną godzinę, a spaghetti bolognese robi się w 20 min max. Akurat zdążyłam dokładnie w punkt. Upocona i zmęczona jak po maratonie. Jednak choroba daje się we znaki.

Później były maile,

oferty, kolejne rozmowy, że kompletnie zapomniałam o napisaniu bloga. Jak usiadłam o 20, to zabrakło sił na cokolwiek. A wymówek nie było, wiec jeszcze dokończyłam pisanie rozdziału książki. O 22 znowu odkryłam, że trzeba wziąć leki. No przecież nie na czczo! Kolacja w nocy raczej mi nie służy, ale tym razem zaryzykowałam. Jeszcze gorsze przewinienie było takie, że zamiast skupić się na jedzeniu, uzupełniałam kalendarz o kolejne zadania na dziś. Nie pamiętam, kiedy zjadłam tak byłam zaangażowana.

Gdy o 23.30 przeczołgałam się przez łazienkę

i dopełzłam do łóżka, to przegląd prasy w telefonie zajął mi… No właśnie nie wiem ile, bo zasnęłam, a o 3 obudziłam się w ciężkim szoku, że śpię przy zaświeconej lampce nocnej. Cóż, życie w trybie home office stanowczo nie jest dla mnie! Jestem pełna podziwu dla osób, które potrafią się zorganizować do pracy, życia rodzinnego, obowiązków domowych, a nawet czasu na odpoczynek. Ja, po wczorajszym dniu, czuję się kompletnie wykończona. Oczywiście, że choroba wzmaga ten stan, ale jeszcze nigdy nie poszło mi tak źle rozplanowanie dnia!

Dzisiaj kalendarz wygląda całkiem inaczej.

Jest przerwa na śniadanie, czas na zrobienie obiadu, a nawet chwila na odpoczynek. Jakby nie było, jestem przecież chora i dlatego zostałam w domu.

Jednak, na koniec, muszę wyrazić pełen szacunek dla osób, które potrafią być efektywne w takim trybie pracy.

Małgorzata Bieniaszewska