Jak być dobrym szefem?

Lider od kuchni

Niejeden wchodzący w rolę menedżera rozważa zapewne jak być dobrym  szefem? I tu pojawia się problem, bo co półka w księgarni, to na niej setki książek o tym. Osobiście przeczytałam wiele z nich i śmiem twierdzić, że większość jest o tym samym. Powstaje więc pytanie. Jak być dobrym szefem?

Być dobry szefem oznacza być człowiekiem.

Zapytacie co to oznacza w takim razie? Dawać, rozdawać, wspierać, wspólnie płakać? O co tu chodzi? Chodzi o to, aby podejmować racjonalne decyzje mimo tego jak trudne one są. Aby nie podejmować ich pochopnie tylko konsultować z zaufanymi doradcami.

Podejmuj trudne decyzje.

Niejednokrotnie boleśnie przekonałam się, że bycie dobrym szefem zmusza do podejmowania trudnych decyzji. Trudnych dlatego, że prywatnie człowiek zrobiłby inaczej. Byłby bardziej naiwny może, bądź bardziej tolerancyjny, ale firmowo i zawodowo nie może sobie na to pozwolić. Ta wewnętrzna bitwa, którą toczę od lat niejednokrotnie potrafiła kłaść mnie chwilowo na łopatki. Jednym z takich przykładów, chociażby, była decyzja o zwolnieniu pracownika. Bardzo sympatyczny człowiek o ciekawej i niepowtarzalnej osobowości. Ale jak przychodziło do wykonywania obowiązków to tak bardzo chciał, że nie był w stanie ich wykonać. Paraliż dotykał go za każdym razem tak silny, że nawet wysłowić się było mu dość trudno. Prywatnie zaś był tak miłym i kulturalnym człowiekiem z wielkim serduchem i też ogromną naiwnością. Wielokrotnie rozmawiałam z nim o tym, że nie radzi sobie w pracy. Wspierałam, tłumaczyłam, pomagałam, ale bez pozytywnych rezultatów. W efekcie poinformowałam go, że jeśli nic się nie zmieni (dokładnie precyzując czego oczekuję) to będę musiała go zwolnić. Po miesiącu nic się nie zmieniło. Widziałam ile nerwów kosztowało go za każdym razem wykonywanie swoich obowiązków. Przyszedł czas na podjęcie tej trudnej decyzji. Jak bardzo odchorowałam to wiem tylko ja. Siedział z oczami wbitymi we mnie i patrzył tym załamanym wzrokiem kiedy wypowiadałam na spokojnie, że musimy się rozstać. Tłumaczyłam, ze dalej nie ma to już sensu, bo on wykończy się nerwowo, a ja wpadnę w paranoję w oczekiwaniu na jego poprawę. Było to bardzo przykre doświadczenie. Prywatnie wbiło mnie w ziemię i załamało. Zawodowo byłam profesjonalistką. Prywatnie chlipałam w kącie w poczuciu winy, że zabrałam pracę człowiekowi, który tak bardzo się starał ją utrzymać.

Konsultuj zanim zdecydujesz.

Nie bez kozery poszłam na studia psychologiczne. Wybrałam psychologię kliniczną. Uznałam, że pomoże mi to w zarządzaniu zasobami ludzkimi. Nie pomyliłam się. Faktycznie studia pomogły mi w zrozumieniu siebie, ale też różnic indywidualnych, psychologii społecznej i wielu innych aspektów. Natomiast nie nauczono mnie nie czuć. Ludziom się wydaje, że szef nie czuje. „Bezduszna istota o wielu twarzach, która wydaje polecenia nie przyjmując odmowy.” I tu nastąpi Wasze ogromne rozczarowanie. CZUJĘ, CIERPIĘ, PRZEŻYWAM DYLEMATY jak każdy człowiek. Mam lepsze i gorsze dni. Natomiast nauczyłam się przez ostatnie lata jednego: konsultować swoje decyzje z zaufanymi osobami, z których zdaniem się liczę. To nie jest stała ekipa klakierów, którzy na hasło: Poradź mi! Kiwają głową i milczą. To osoby, które zawsze mają własne zdanie, ale słuchają też co ja mam do powiedzenia zanim je wypowiedzą.

Wspieraj.

Nie ma tego w oficjalnym zakresie obowiązków szefa. Ale czy to oznacza, że szef nie ma być człowiekiem? Czy wspieram? Tak, wielokrotnie! Czy mówię o tym głośno chwaląc się ile sił? Nie. Po co? Na swoim koncie pomocowym mam wiele życiowych i trudnych akcji. Zatrudniam ludzi. To normalne. To co mnie cieszy najbardziej w tych historiach, to to, że mój pracownik wybrał właśnie mnie. Zaufał mi i powiedział co go boli, jakie ma obawy, z czym nie umie sobie poradzić prywatnie. Czasami są to ludzkie dramaty oparte o przemoc, wychowanie dzieci, rozwody i mrożące krew w żyłach opowieści. Są też poważne problemy zdrowotne i walka o życie. Każda ta historia to człowiek i jego dramat. Czasami chodzi o to, żeby wysłuchać i poświęcić swój czas. Innym razem o poradę. Kolejnym razem o polecenie dobrego adwokata, przed którym można się zwierzyć i liczyć na jego pomoc w wygraniu sprawy. Zdarzają się też takie sytuacje, że trzeba walczyć o pracownika i jego normalny byt, bo uwikła się w historie, z których sam już wyjść nie potrafi. Wtedy wspólnymi siłami wraz z nim walczymy o lepsze jutro. To jest lekcja pokory, którą odbywam każdego dnia, gdy okazuje się, że ktoś już nie ma nadziei i trzeba mu ją zbudować. Ważnym wtedy jest, żeby szef był człowiekiem. Mimo tego jak bardzo przerażające te historie są, stoję wtedy twardo na nogach i wspieram ile sił. „Razem” to słowo klucz. „Wsparcie”-to drugie.

Czy powyższe działania powodują bycie dobrym szefem? W moim przekonaniu tak. Czy przynoszą zyski firmie? Bezpośrednio nie, ale pośrednio a i owszem. Człowiek zaczyna czuć, ze firma to miejsce, w którym chce się być. Ostatnio usłyszałam: „Ale ja nie mam rodziny. Jestem sam jak palec i nie mam na kogo liczyć.” Odpowiedź drugiego rozmówcy brzmiała: „Masz. Jesteśmy tu my. MB family.” Łza zakręciła się w oku. Tak, szef to zawód. Najtrudniejszy z możliwych, ale jeśli potrafisz być człowiekiem, to zawód ten przynosi wiele satysfakcji.

Małgorzata Bieniaszewska

Ludzie przychodzą do firmy odchodzą od szefa- lider

Bez kategorii

Jakie są oczekiwania pracownika gdy się zatrudnia? Przychodzi z nadziejami i pełen energii. Wierzy w to, że tym razem to jego dobry wybór. Że wniesie swoje zaangażowanie i będzie ono zauważalne w rozwoju firmy. Rolą menedżerów jest podtrzymać to nastawienie. Pytanie tylko jak? Bądź liderem!

Bądź liderem.

Ile razy słyszałam te brednie o tym, że „liderem trzeba się urodzić? Lider musi być charyzmatyczny i pełen energii. „ Farmazony wygłaszane przez HR-ówki, którym po przeczytaniu kilku poradników  wydaje się, że WIEDZĄ. A tu badania naukowe już dawno pokazały, że jedyne co odróżnia dobrego menedżera od złego jest fakt, że ten pierwszy  podejmuje decyzje i bierze za nie odpowiedzialność. Tyle i tak niewiele chciałoby się rzec. To w tym kryje się ta charyzma. I to właśnie te dwie charakterystyki obalają brednie niewyuczonych o tym, że liderem trzeba się urodzić. Kochani z tym się nie rodzi! Takiego działania się uczy i zdobywa odwagę do podejmowania ryzyka. Pomijam już oczywisty fakt psychologiczny, że osobowość jest możliwa do zmiany w przeciwieństwie do temperamentu, więc rodzić się z charyzmą, cokolwiek to oznacza, jest zaprzeczeniem podstawowej wiedzy psychologicznej.

Zatem, jeśli pracownik przychodzi do pracy oczekuje, że jego szef będzie podejmował decyzje i nie wykręcał się od konsekwencji z nimi związanymi. A jeśli nie będzie ich podejmował, to bardzo szybko traci w oczach pracownika i przestaje być wiarygodny.

Bądź autorytetem.

Niedawno odbyliśmy spotkanie jednej z brygad na produkcji. Zarzut do brygadzisty ze strony jego pracowników był taki, że jeśli ma nimi zarządzać, to musi znać każdy szczegół ich pracy jak również potrafić wykonać zadania, które oni wykonują. Ponadto, musi delegować zadania, ale w ten sposób, że oni nie robią i nie widzą jeśli on im nie powie. W ich przekonaniu: „To szef ma powiedzieć, że trzeba się ruszyć do maszyny. No przecież, chyba, widzi, że ona nie pracuje. To na co czeka?” O cholercia, ale zagwozdka!-pomyślałam. Jak w takim razie udaje mi się zarządzać firmą pełną inżynierów gdy ja nim nie jestem? Produkującą złącza na maszynach, których nie potrafię obsługiwać? Jak mogę oczekiwać od działu HR poprawnie wyliczonych wynagrodzeń skoro sama nie umiem tego zrobić? I w końcu jakim cudem zarządzam finansami tak dużej spółki (jakby nie było 90 osób!) skoro sama nie potrafię zaksięgować choćby jednej faktury? Blady strach mnie ogarnął. Wyobraziłam sobie, co z resztą osobiście na spotkaniu zademonstrowałam zebranym, jak biegam po biurach firmy, wpadam do każdego i drę się w niebogłosy waląc w dłonie co sił: „Roooobimy!!!!! Panowie i Panie rooooobimy!!!! Nie siedzimy!!! Liczymy!!!! Myślimy!!! Roooobimyyyy!!!!” Święty Boże! Toż to istny dom wariatów!!!

No i druga część oczekiwań brygady: szef potrafi osobiście wykonać każde zadanie, które zleca swoim współpracownikom. I tu Was rozczaruję. Wierutna bzdura! Nawet nie mam takich ambicji, aby nauczyć się księgować, liczyć wynagrodzenia, obsługiwać maszyny CNC itp. To po cóż zatrudniać ludzi skoro wszystko mam robić sama? W moim przekonaniu dobry menedżer to ten, który potrafi zarządzać ludźmi. Deleguje zadania, monitoruje i motywuje. Pokazuje cele. Nakreśla strategie wspólnie z nimi, ale nie wykonuje samodzielnie wszystkiego. Uwierzcie mi, zadań menedżera i bez tego jest od liku, więc ciężko byłoby robić wszystko na raz.

Bądź mentorem i coachem.

Nie mam czasu. Permanentnie go nie mam. Czy to źle? Osobiście uważam, że mogłoby być lepiej. Ale pytanie brzmi dlaczego go nie mam? Kiedyś większość mojej pracy skupiała się na tym, aby osobiście wykonać wiele podstawowych zadań, bo przecież jak sama nie zadzwonię, nie napiszę, nie wykonam, to świat się zawali. Robię to najlepiej z wszystkich. Dzisiaj, natomiast, moim głównym zadaniem jest rozmowa. Tak, tak. Nie pomyliłam się. Rozmowa z moimi menedżerami. Każdy z nich boryka się z kwestią organizacyjną. Jest w innym miejscu swojej ścieżki zawodowej. Jedni dorastają i „przepoczwarzają się” powoli w dobrych menedżerów. Inni uczą się planować poprawnie swój dzień pracy. Jeszcze inni zauważyli właśnie, że nie muszą robić wszystkiego za swoich ludzi. Wystarczy, że poproszą ich o raportowanie i konsekwentnie będą tego wymagać. Kolejni natomiast odkryli matrycę Eisenhauera i uczą się z niej korzystać. Ostatnio tych nowości jest wiele. Wyjazdów do firm, na konferencje i targi praktycznie co tydzień. Kolejny dział bądź działy wyjeżdżają w delegacje, aby zobaczyć jak inne firmy radzą sobie z problemami. Moją rolą jest wspierać, podpowiadać, pokazywać inny punkt widzenia i też się nie zgadzać. To ostatnie pobudza do myślenia. Ważnym też jest, aby umieć odpuścić i pamiętać, że menedżer działu podejmuje decyzje sam. Jeśli ma rozliczyć swoich ludzi czy udzielić im reprymendy, to nie dlatego, że ja chcę. Tylko dlatego, że on tak uważa. Czasami mamy inne zdanie i również pogląd na gradację informacji zwrotnej. Ale wtedy moją rolą, jako dobrego coacha, jest zmotywować do działania i przemyśleń, ale nie stawiać na swoim. Nawet jeśli menedżer popełni błąd, to będzie to dobry przykład do wyciągnięcia lekcji dla niego. Wtedy znowu siadamy i wymieniamy poglądy. Dlatego właśnie nie mam czasu. Wciąż rozmawiam z moimi menedżerami.

Czy od takiego menedżera ludzie odejdą? Nie ma gwarancji. Z resztą nie takie oczekiwania stawiane są przed ludźmi, którzy się zatrudniają. Nie oczekujemy podpisania cyrografu na służbę dożywotnią w szeregach naszej firmy. Chcemy, aby ludzie się tu dobrze czuli. Nie byli przeciążeni pracą jak było kiedyś. Potrafili planować swój własny dzień pracy, tak, aby się wyrobić. Aby też realizowali swoje cele. Trzeba pamiętać, że ich realizacja wymaga najpierw nakreślenia wspólnego czek=go od siebie i firmy oczekujemy. Ale to już temat na kolejny wpis.

Małgorzata Bieniaszewska

Utrata motywacji.

Bez kategorii

Dzisiaj pogoda nie nastraja pozytywnie. Pada za oknem tak, że aż trudno było mi wstać z łóżka. Najchętniej przespałabym cały dzień. Cóż takie chwile też się zdarzają i mnie. A skoro takie nastawienie to i temat trudny: utrata motywacji. Dotyka każdego z nas, uwierzcie mi, każdego.

Utrata motywacji-czy każdego dotyczy ten problem?

Tak, mi to też się przytrafia. Rzadko, bo rzadko, ale jednak. Czasami mam szczerze dość tego co się dzieje. Tego, że człowiek chciałby dalej bez żadnych problemów po drodze a po prostu się nie da. Jak zdobywamy klienta, to równocześnie walczymy o pozostanie innych, bo okazuje się, że zawirowania na rynku wymuszają na nas takie działania. W tym roku rozpoczęło się wieloma wyzwaniami, którym stawiamy czoła, ale co niektórym w zespole spadła motywacja. Przyzwyczajeni do splendoru roku poprzedniego, gdzie wręcz trudno było nadążyć za rozwojem, dzisiaj lekko w otępieniu i amoku patrzą na sytuację się dziejącą. Co ciekawe, nic złego się nie wydarza. Jest tak jak było rok temu tylko zmieniła się struktura rynku. Wymaga to więcej zaangażowania i pracy z klientami, ale efekt jest taki sam: zdobywamy kolejnych i utrzymujemy obecnych.

Chaos w działaniu.

Mimo tego zauważam u niektórych chaos w działaniu. Próbują poukładać sobie w głowach rzeczy, które się wydarzają. Nadążyć za planem dnia, a wcześniej przynajmniej połowicznie go dobrze rozplanować. A ponieważ nie jest to takie łatwe, a rezultaty nie przychodzą z hukiem i od ręki, to stoją w lekkim zadziwieniu bądź osłupieniu. Próbują zacząć pracować według planu. Ale sam plan jest już niepoukładany, więc jak tu mówić o jego pozytywnych efektach?! I zaczyna się gonitwa myśli. Jedna po drugiej przemierza przez świadomość aż pozostawia rysę, którą już trudno zamazać.

Jak pomóc tym, którzy utracili motywację?

Dociskać kolanem i wymagać więcej? Pozostawić samym sobie aż się poukładają? Czyli czekać w nieskończoność? Tylko czy my mamy na to czas? Te pytania zadaję sobie wielokrotnie. Wiem jak wygląda to u mnie. Potrzebuję dnia na ułożenie myśli a później na rozplanowanie działań na kolejne dni, abym wiedziała jakie mam cele krótkoterminowe. Wtedy wracam na poprawne tory i znowu walczę zmotywowana do działania. A jak pomagam pracownikom w takich sytuacjach?

Konkretne działania naprawcze.

Pracownikowi, który się zgubił poświęciłam czas. Najpierw porozmawiałam i dowiedziałam się co jest przyczyną jego chaotycznego działania. Później zdefiniowaliśmy problem. Ponieważ nie wiedział jak to poukładać, razem z kierownikiem zaproponowaliśmy narzędzie do planowania-matrycę Eisenhauera. Dzięki temu codziennie dział handlowy wie co ma do wykonania. Wprowadziliśmy też wizualizację realizowanych celów krótkoterminowych. Zwiększyliśmy częstotliwość monitorowanie celów. Codziennie o konkretnej godzinie jest odprawa poranna. Trwa 10 minut i stanowi podstawę wymiany informacji. To pozwala na omówienie wszelkich wyzwań, na które normalnie nie mamy czasu w codziennym biegu. Częściej też ze sobą rozmawiamy.

Wsparcie i wyrozumiałość.

Takie działania z jednej strony są pomocne, bo widać już efekty. Z drugiej strony powodują, że czasami pracownik zaczyna się czuć osaczony. „Do tej pory pracowałem i było ok, a teraz się na mnie uwzięła i łazi, rozlicza, kontroluje.” Wszystko to kwestia nastawienia. Jeśli zrobimy to z głową i spokojem, to połowa sukcesu. Ja mam zawsze jeden problem-brak cierpliwości. Wydaje mi się wszystko oczywiste, więc biegnę na oślep gubiąc po drodze swoich ludzi, którzy czasami nie nadążają. Dlatego moim wyzwaniem jest być blisko nich. Trzymać te samo tempo „podróżowania” w meandrach codzienności, sprawdzać i wspierać.

W tamtym tygodniu zainicjowaliśmy te działania, a w tym widzimy już powoli efekty. Przynajmniej zaczynam czuć, że wychodzimy na prostą i motywacja wraca. Nie ma marudzenia i narzekania. Jest systematyczne działanie i spokojnie posuwamy się do przodu.

Ważnym jest, aby w takich dniach jak dzisiaj nie zatracić siebie i nie pozwolić sobie na dłuższy płacz i zgrzytanie zębami. Wtedy wpadniemy w pierwszy etap wypalenia zawodowego. Wiem coś o tym, bo moja praca magisterska byłą właśnie o tym. Dlatego, mimo dzisiejszej pogody i zagrożenia utraty motywacji,  kończę optymistycznym akcentem kolegi z działu: Do pracy rodacy!   Życzę Wam miłego dnia i pozytywnego nastawienia. Aby nam się chciało, to jak się nam nie chce!

Małgorzata Bieniaszewska

Komunikacja z pracownikami

Bez kategorii

Byłam w ten weekend na studiach. Miałam okazję rozmawiać z wieloma menedżerami o tym, jak przekazywać pracownikom informacje/zadania/cele, aby zrozumieli o co nam chodzi i co chcemy osiągnąć.

Dobrym przykładem tego, jak można zgubić rozumienie współpracowników, jesteśmy my sami z okresu ostatnich dwóch tygodni.
Wprowadzając zmiany zależało nam na tym, aby uczciwie traktować pracowników działu montażu. Chcieliśmy, aby pracowali oni według realnych norm, tak, aby nie musieli się spieszyć, a przez to popełniać błędów, które rzutowałyby na jakość naszych wyrobów. Aby żaden z pracowników nie musiał szaleńczo pracować ponad siły chcąc wykonać plan przygotowany przez szefa produkcji i jego planistkę. Celem naszym było też zakończenie wzajemnych pretensji pracowników, którzy uważali, że robią więcej od drugich.

Jednym z rozwiązań było, według nas, urealnienie czasów montażowych. Dane w systemie komputerowym nie do końca były zgodne z rzeczywistością. Przyjęte założenia były błędne, bo raz czas podany był za krótki, a raz za długi. To powodowało, że poprawne rozliczanie pracowników z pracy było bardzo trudne, a co gorsza, rzutowało to na poprawne jej zaplanowanie. Planiści pracowali „na czuja” bazując na zdobytym wcześniej doświadczeniu, a nie realnych danych. Dlatego zdarzały się sytuacje, że byliśmy zaskakiwani szaleństwem niestabilnej wysyłki. Pracownicy działu montażu mieli problem, bo dostawali normy albo niemożliwe do wykonania, albo takie, które nie odzwierciedlały ich realnej pracy. To znowu denerwowało pracowników, którzy pracowali co sił w rękach przez równe osiem godzin, a otrzymywali takie samo wynagrodzenie, jak ich współpracownicy, którzy nie przykładali się do pracy. Dodatkowym punktem zapalnym było to, że osoby, które przychodziły systematycznie do pracy ponosiły konsekwencje w postaci pracy w nadgodzinach za tych, którzy szli na symulowane zwolnienia bądź nieplanowane urlopy . Ktoś pracę musiał wykonać, a skoro nie było pełnej obsady, to ciężko się było wyrobić. Takie działania narażały firmę nie tylko na niesnaski pomiędzy pracownikami, ale na dodatkowe koszty w postaci konieczności wypłaty nadgodzin. Ponadto powodowało, że pracownicy mieli mniej czasu na odpoczynek, co prowadziło do ich niezadowolenia, później zmęczenia, a na końcu mniejszej wydajności kolejnego dnia, bo byli po prostu zmęczeni. Wydawało się, że nie ma możliwości wyjścia z tej sytuacji. A jednak!

Wprowadziliśmy normy opierając się na doświadczeniu. Planistką u nas jest kobieta, która pracowała w dziale montażu przez kilka lat i wie dokładnie, jaka jest to praca. Razem z technologami otrzymała zadanie, aby na bieżąco urealniać czasy i codziennie sprawdzać czy są one możliwe do osiągnięcia lub czy nie jest tak, że są zbyt długie. Ten drugi rodzaj błędu powodował niesprawiedliwe podejście do tych pracowników, którzy tego dnia wykonywali zadania prawidłowo opomiarowane.

Po około miesiącu wypracowane zostały normy, które są osiągalne, przy założeniu, że praca jest wykonywana rzetelnie. Planowane zadania zaczęły być wykonywane przez większość pracowników w stu procentach. Do tej pory nie było to takie oczywiste. Od tego czasu zamówienia zaczęły wychodzić w terminach każdego dnia. Nie zdarzają się „akcje szału”, aby zdążyć z wysyłką. Ustabilizowała się praca pracowników, ale też zaczęli być doceniani Ci, którzy pracują ponad normę (100%).

Wreszcie według nas zaczęło wszystko działać, tak jak powinno. Okazało się jednak, że nie zostało to zrozumiane przez wszystkich pracowników. Niektórzy uznali, że nie jest sprawiedliwym, abyśmy rozliczali Ich według prawdziwych i rzetelnych norm opartych już teraz na średniej wszystkich pracowników działu montażu. Do tej pory mogli robić mniej, ale przez fakt źle ustawionych norm (znacznie zaniżonych) otrzymywali premię.
Nie zakomunikowaliśmy wcześniej pracownikom, co daje im takie podejście. Nie wytłumaczyliśmy, że taki sposób pracy to dbanie o ich komfort pracy oraz ich zdrowie, bo zamiast szaleńczo uganiać się za wykonaniem detali, mogą pracować według norm, które dają im stabilność. Nie przekazaliśmy, że praca, gdzie człowiek od początku zmiany wie co ma do wykonania, jest znacznie lepszym rozwiązaniem, ponieważ daje poczucie, że zostało wykonane wszystko, co do niego należało i co mu zlecono. I też najważniejsze: że taka praca jest sposobem na wyselekcjonowanie jednostek, które oszukują, „kręcą” i nie traktują jej poważnie. To właśnie Ci ludzie, a dokładniej ich zachowanie powoduje później, że brygada musi nadrabiać za innych, którym się po prostu nie chciało. Zapomnieliśmy o dobrej komunikacji, która pokazałaby jakie są dla nas rzeczy ważne i po co implementujemy zmiany.

Lekcja na przyszłość? Przy chęci wprowadzenia kolejnych zmian warto zakomunikować/wytłumaczyć współpracownikom, jakie mamy intencje. Ustrzeże to nas przed niechęcią zespołu do ich wdrożenia, a ich samych przed niepotrzebnymi nerwami wynikającymi z braku zrozumienia.

Małgorzata Bieniaszewska

A jednak można?

Bez kategorii

A jednak można? Wciąż w to wierzę i obym tym razem się nie pomyliła!
Nie było mnie tu ostatnio. Przepraszam. Zabrakło czasu albo i też motywacji. Czułam się wyjątkowo zmęczona i wypalona. Dzisiaj są Święta, więc po odpoczynku zachciało mi się żyć.

Dzisiaj opiszę Wam pewne pożegnanie. Do niedawna wydawało mi się, że nasz kierownik rozstał się z klasą. Nawet pisałam o tym swego czasu. Potem okazało się, że nie dosyć, że nic nie zrobił przez rok, to jeszcze z uporem maniaka biegał wokół i sprawdzał czy aby na pewno nie zatrudnimy kogoś ze świata jakości kto byłby na tyle dobry, aby odkryć jego nieróbstwo. Śmieszne to było, bo facet latał jak opętany, a do mnie docierały informacje jak bardzo zdesperowany jest. Równocześnie sam nic nie robił, bo jak stwierdził ciężka praca nie jest dla niego.

Przez ostatni miesiąc codziennie przekonywałam się, że jednak można być na poziomie i rozstać się tak, że czapki z głów! Kilka lat temu przyszedł do nas student, który wiedzy nie miał za grosz. Poprosił o możliwość odbycia praktyk studenckich a następnie zapytał czy mógłby pracować u nas za darmo, bo bardzo chciałby zdobyć doświadczenie. Jak na nasze doświadczone nosy przystało, nie byliśmy przekonani do tego pomysłu. Głośny był, wręcz krzykliwy. Tak niesamowicie zmotywowany, że aż przerażający. Nic nie wiedział. Dosłownie nic. Już po miesiącu niecałym został zatrudniony, bo okazało się, że nikt mu nie dorównuje w „chceniu” Przez kilka lat pracował w dziale wspomagającym produkcję. Nauczył się wszystkiego od własnego kierownika. Po latach trzeba stwierdzić uczciwie, że nauczył się bardzo wiele i też wniósł ogrom wiedzy i usprawnień do naszej organizacji.

Miesiąc temu przyszedł do mnie i powiedział, że chce iść dalej. Że ma szansę dalszego rozwoju w kierunku, który wydaje się mu interesujący, bo inny od tego co robi u nas od kilku lat. Wypowiedzenie miał trzymiesięczne. Nie było na tamten moment nikogo kto mógłby go zastąpić jeden do jednego. Jego szef nie był zadowolony, ale też nie panikował, bo w samym dziale było jeszcze trzech, a też na produkcji kilku możliwych do awansu. Umówiliśmy się, że ma trzy miesiące wypowiedzenia, ale jeśli znajdziemy kogoś szybciej, to wtedy pozwolimy mu odejść. Znaleźliśmy już po dwóch dniach bez jakichkolwiek ogłoszeń. Wszystko za sprawą poleceń pracowniczych. Kolega znalazł sobie kolegę do działu.

Przez miesiąc pracował dzień w dzień. Każdego dnia z ogromnym zaangażowaniem przekazywał obowiązki swoim kolegom z działu. A, że miał wiedzę taką, której inni nie posiadali, więc mieli co robić. Kilkukrotnie w ciągu tego miesiąca pytałam jego kierownika czy jest zadowolony z pracy swego kolegi. Za każdym razem potwierdzał, że lepiej być nie mogło. Gdzie szedł, co będzie robił i wiele innych informacji związanych z jego zawodową przyszłością nie było żadną tajemnicą. Mówił otwarcie o tym.
Ostatniego dnia swojej pracy przyniósł ciasto na pożegnanie. Byłam zajęta do 15 wciąż mając spotkania. Poczekał przed moim biurem, żeby się pożegnać osobiście. Wzruszyliśmy się oboje. Ja dziękowałam za klasę z jaką się rozstał, za pracę i to co wniósł przez lata. On za daną mu szansę zatrudniając go kiedy nic nie umiał, za swojego kierownika i kolegów z działu. Jedno zdanie utkwiło mi w pamięci: „Zawsze będę mówił dobrze o MB Pneumatyce i ją polecał każdemu.” Potem jakoś tak same łzy naszły do oczu. I mimo tego, że czasami mnie wkurzał, że był największą marudą tej firmy, to muszę przyznać, że życzę sobie, aby każdy zrobił tyle co on w mojej firmie i odchodził w taki sposób, że jestem pod ogromnym wrażeniem.

Na do widzenia mówię do niego: „Dziękuję za Twoją pracę, choć wiesz, że marudzenie wkurzało potwornie.” A on mi odpowiedział:” A ja i tak uważam, że marudzenie się przydawało nie raz, bo kiedy wszyscy byli optymistami, to moje marudzenie studziło ich zapały i pokazywało też minusy danego pomysłu.” To prawda. Mimo, że było uciążliwe dla wielu mogło być też pomocne.

Jeszcze raz serdecznie Ci dziękuję za lata pracy i za to co zrobiłeś dla mojej firmy. Masz człowieku klasę! I tak jak Ci powiedziałam na koniec powtórzę i teraz: „Dla Ciebie miejsce w firmie znajdzie się zawsze i drzwi są otwarte.” Trzymam kciuki za powodzenie nowego przedsięwzięcia i rozwój.

Małgorzata Bieniaszewska