Bądź twarda!

Lider od kuchni

Bądź twarda! Silna! Nie daj się! Walcz o swoje. Czasami po trupach. To nie ma znaczenia co powiedzą ludzie. Ważne jest to, abyś osiągnęła cel! Znaj swoją wartość.

Całe życie to słyszałam.

Zostałam wychowana w sprzecznościach. Z jednej strony ojciec mówił, że powinnam być silna, odważna. Znać swoją wartość. Zdobywać szczyty. Z drugiej strony – wiem, że był ze mnie dumny, ale zawsze skrycie. Bardzo rzadko wypowiadał pochlebne słowa do mnie, ale za to chwalił się mną na zewnątrz, do obcych. Małgosia skończyła szkołę z wyróżnieniem. Małgosia mówi biegle po angielsku. Małgosia przejmie kiedyś firmę, bo jest taka zdolna i rozgarnięta. I ta sama Małgosia walczyła zaciekle o każde jego docenienie każdego dnia. 

Ktoś ostatnio zostawił komentarz

pod moim wpisem na bloga. Pan Ryszard stwierdził, że historia mojej rodziny nie napawa dumą. Że musiałam wykonać ogrom pracy, by dziś być takim liderem. Pierwsza moja myśl: Co Ty człowieku wiesz o dumie?! Druga – jak silną musiałam być dorastając, aby jednak być dumną z rodziny, skoro ta historia w ocenie innych taka nie była?

To skłoniło mnie do analizy tego jakim liderem jestem.

Dumnym.

To na pewno. Z wielu powodów. Jestem dumna z tego, że przechodząc swoją historię, doszłam do momentu, w którym nie jestem tyranem tylko liderem. To był ogrom pracy i wysiłku, by móc dzisiaj otwarcie powiedzieć, że człowiek jest największą wartością mojej firmy, nie musząc chować głowy w piasek, to powód do dumy. Dumna też jestem z tego, z jakiej rodziny pochodzę. Dlatego właśnie zostawiłam swoje panieńskie nazwisko, gdy wychodziłam za mąż. Na przekór światu i domniemaniom, zostawiłam Bieniaszewska, aby z podniesioną głową je nosić. Odciąć się od przeszłości byłoby łatwiej, ale pytanie po co? Nie widziałam takiej potrzeby ani wtedy ani dziś.

O stałych i niezmiennych wartościach.

Jestem dumna z tego, że w obliczu wielu wyzwań i trudności, nie zmieniam swoich wartości. Dzisiaj pandemia ujawniła wielu liderów, którzy rzucali puste słowa na wiatr. Mówili jak cenią swój zespół, a przy pierwszej nadarzającej się okazji zwolnili ludzi, szukając ich kosztem oszczędności. Firma zapewne przetrwa, pytanie brzmi: czy ludzie będą chcieli wrócić do lidera, który zapomniał o swoich deklaracjach w pierwszym momencie kryzysu? Moje wartości dojrzewały razem ze mną. Dziś najważniejsze to empatia, reputacja, szacunek. Gdy jesteś właścicielem firmy rodzinnej, to inne doświadczenie. To zobowiązanie do szacunku do drugiego człowieka, do empatii i zauważania jego potrzeb. Ale też do zachowania reputacji, gdyż raz zepsuta ciągnie się za tobą jak smród. Na początku mojej kariery biznesowej było inaczej. Wartości wiązały się z moim dobrem bezpośrednio. Od kilku lat zrozumiałam co ma znaczenie przy prowadzeniu firmy, jeśli chcesz mieć swój zespół za sobą.

Autentycznym.

Jedni mówią, że to plus. Inni, że minus lidera. Cóż, faktycznie jest tak, że autentyczność czasami boli nadawcę jak i odbiorcę. Łatwiej jest w sytuacji zwalniania człowieka sprzedać mu historię o ograniczeniu kosztów i zmuszeniu do tego działania przez siły zewnętrzne. Trudniej otwarcie porozmawiać o tym co jest prawdziwym powodem rozstania. Jednak uważam, że na tym polega bycie liderem, aby nie chować głowy w piasek tylko za każdym razem być sobą. Ja jestem emocjonalna. Czasami za bardzo. Wścieknę się i muszę biec na dwór, aby współtowarzysze nie dostali rykoszetem. Ale też empatyczna i czasami to bardzo przeszkadza przy podejmowaniu decyzji. Gdy jest ona kontrowersyjna i stoisz przed wyborem, musisz podjąć decyzję i wtedy zastanawiasz się czy masz być szefem firmy czy człowiekiem? Brzmi fatalnie, ale taka jest prawda, że czasami te funkcje wydają się być rozłączne. Wtedy myślę, że mam być autentyczna. Mówię co myślę choć czasami jest to bezpośrednie. Robię co czuję, bo inaczej byłoby to nie moje. Konsekwencje tego są niejednokrotnie bolesne, ale przynajmniej mogę spojrzeć w lustro bez wstydu.

Odpowiedzialnym.

Tego nauczyło mnie życie. Od jedenastego roku życia byłam odpowiedzialna za swoją siostrę. Ciążyła mi wielokrotnie, ale cóż, taka była rola starszej siostry. W wieku dwudziestu jeden lat stałam się odpowiedzialna za utrzymanie rodziny. Wtedy tata poważnie zachorował, a ja przejęłam jego firmę. To dopiero była odpowiedzialność! Młoda dziewczynka wśród dojrzałych i doświadczonych inżynierów Zasada: gdy wygrana to moja, gdy przegrana to wasza, dobremu liderowi nie przystoi. Odpowiedzialny szef, to skarb, bo daje wolność do kreatywności swoim ludziom równocześnie ich zapewniając, że błędy, które popełnią są akceptowalne. To też ważna lekcja dla lidera, gdyż nie każdy potrafi tak postępować. Tu też miałam problem na początku drogi zawodowej. Wolałam zrobić sama niż oddelegować innym, aby nie popełniali błędów. Efekt był mizerny, ale czas zaoszczędzony. Później robiłam jeszcze inaczej. Delegowałam zadania, ale tak zaciekle monitorowałam, że nikt nie był w stanie tego napięcia wytrzymać. Ludzie nie mieli odwagi popełniać błędów, ale tym samym zablokowali swoją kreatywność w obawie przed konsekwencjami.

Spójnym.

Oj jak to czasami boli… Człowiek chciałby strzelić focha, obrazić się i wyjść w połowie z trudnej rozmowy, gdy czuje, że już nie ma siły na dalsze dyskusje. A mimo to stoi i cierpliwie wysłuchuje, bo powiedział, że dla niego ludzie są największą wartością firmy. Później słyszysz, że gdy kogoś zwolniłeś, to nie jesteś spójny. Kurczę, ale jest różnica w tym, że zwalniasz kogoś, bo masz taki kaprys, a zwalniasz dlatego, że ta współpraca, mimo wielu podjętych prób, nie idzie. Zdarza się. Wtedy istotne jest to jak zakończysz. Czy z klasą czy bez? Z szacunkiem? Otwartym umysłem? Empatią? Bo trzeba pamiętać, że bardzo szybko Twoje postępowanie zostanie zweryfikowane. Jeśli rzucasz słowa na wiatr, to pamiętaj, że zostaniesz z tego rozliczony i zarzucą ci niespójność.

Odważnym.

Niech mówią co chcą, ale stawić czoła temu wyzwaniu prawie dwadzieścia lat temu i niezmiennie w tym trwać, to jest odwaga! Bałam się jak diabli, ale uznałam, ze podejmę wyzwanie. Musiałam pomóc rodzinie. A z drugiej strony, śmieję się, ze nie miałam pojęcia co mnie czeka. Cóż nauczył mnie tego ojciec, aby nie bać się wyrażać własnego zdania, iść pod prąd i łamać schematy. I tak właśnie robię większość swojego życia zawodowego. Gdy się nie zgadzam, to o tym mówię. Gdy mnie coś nęka, to wyznaczam własną drogę. Nie lubię utartych schematów, jeśli nie mam do nich przekonania. Naraża mnie to niejednokrotnie na konsekwencje, niekoniecznie pozytywne, ale inaczej straciłabym szacunek do siebie. Tak mnie nauczył tata i tak już zostanie. Chcę patrzeć w lustro każdego dnia z dumą i szacunkiem do siebie.

Takim jestem liderem.

Zmienionym na przestrzeni lat. To na pewno. Dorosłam, dojrzałam, zyskałam większy wgląd w siebie. Zauważyłam, ze nie jestem pępkiem świata. Że ludzie są bardzo ważną częścią funkcjonowania mojej firmy, że bez nich nie osiągnęłabym wiele. Ale też jestem liderem bardzo dumnym z własnych osiągnięć, z rodziny z której się wywodzę. To ona mnie ukształtowała i dała podwaliny do tego gdzie teraz jestem. Nauczyła mnie bycia ambitną, oddaną i pełną pasji. Pokazała mi jak się nie poddawać, jak być wytrwałą. To dzięki niej zrozumiałam co jest ważne w życiu. Możesz walczyć o wiele, ale gdy masz przy sobie bliskich przetrwasz wszystko.

Małgorzata Bieniaszewska

Jak nauczyłam się być tyranem?

Lider od kuchni

Władza szefa

No napisz coś. Napisz coś takiego prawdziwego, na miarę lidera. Napisz o władzy i o tym czego nie musisz – powiedziała do mnie wbijając swój zdecydowany wzrok.

O władzy? O jakiej władzy? – zapytałam, ale odpowiedź wydawała się zbędna. Dokładnie wiedziałam co ma na myśli. Chore wyobrażenie lidera!

Lider to ten,

który może wszystko. Który ma władzę do zatrudniania, ale i zwalniania, kiedy ma kaprys. Lider to również ten, który nic nie musi. Siedzi w swoim biurze i …planuje kolejne wakacje z rodziną. Jeśli w ogóle ją posiada! Bo to również człowiek niezależny, z zasobnym portfelem, którego stać na wszystko. Lider się nie męczy, nie stresuje. On napawa się pięknem codziennego dnia.  A w tym czasie jego ludzie zasuwają bez chwili wytchnienia!  A gdy pojawi się w biurach, to tyran! Wstrętny, niewyrozumiały potwór, który czyha na pracownika, aby złapać go na nikczemnym czynie. O to, to. To lider na miarę ludzkiego wyobrażenia.

I wiesz co? Byłam tam. Byłam w tej historii obiema nogami, całą sobą i swoim umysłem. Czułam każdego dnia jaką mam władzę i moc działania. Jak napędzam swoich podwładnych do pracy. Jak mówię, krzyczę, wrzeszczę …nie do nich. Na nich. A oni stoją w osłupieniu i w milczeniu wykonują kolejne polecenia. A w mojej głowie dzwoni jedna myśl: „Ja płacę. Ja żądam. Jak się nie podoba, to won!” I podejmuję kolejne kroki, wyznaczam zadania, aż do utraty tchu. Nie mojego. Ich.

Pamiętam,

gdy byłam kilkunastoletnią dziewczynką, mój ojciec, właściciel dużej firmy produkcyjnej, zabrał mnie ze sobą do pracy. Mieszkaliśmy niedaleko, więc wyprawa nie była długa. On poszedł do biur, a ja na produkcję. Lubiłam patrzeć na te małe części, które produkowaliśmy. Na ludzi, którzy pracowali. Ale jeszcze bardziej lubiłam łapać ich jak hycel. Gdy skradałam się po cichu przez hale produkcyjne i wyłapywałam ludzi, którzy się obijali, to satysfakcję miałam przeogromną. Złapałam nieroba! Jednego, drugiego, trzeciego. I byli tacy, a jak! Takiego markowania pracy nauczył ich wcześniejszy system. Jednak również mnie, dziewczynkę, która nie wychowała się w komunizmie, nauczył poczucia wyższości. To w końcu mój tata ich zatrudniał. On im płacił. To na jego utrzymaniu byli. Z przejęciem biegłam do ojca w pamięci powtarzając nazwiska osób, które przyłapałam na nic nierobieniu. Dopadałam ojca, zdawałam relację. On ze spokojem słuchał, a następnie wymierzał karę: upomnienia, nagany. Raz nawet zwolnił człowieka, który pił w pracy. Temu się akurat należało. Przyłapałam go, gdy leżał pijany między regałami magazynowymi. Innym pewnie też się należało, bo nie dawali z siebie wiele, ale ja pamiętam satysfakcję jaką czułam. Złapałam nieroba!

Bliski przyjaciel mojego ojca mawiał,

że pracownik nawet kiedy umrzesz, w grobie będzie podgryzał twoje korzonki z zazdrości, nienawiści. Dlatego dorastając obserwowałam pracowników jak ludzi drugiej kategorii. Szef-mój pan. I pracownik-sługa. I nie chodzi o to, że mój ojciec tak traktował ludzi. Tak było traktowanych wielu. Taki był system. Takie nastawienie. Taka kultura organizacyjna. Ja jako młoda dziewczynka nasiąkłam bardzo szybko złymi przykładami. Uwierzyłam, że u źródeł motywacji leży przymus, obawa przed utratą pracy, krzyk i posiadanie władzy. Mój ojciec nie był przykładem charyzmatycznego lidera. Pochodził z rodziny robotniczej, więc szybko zachłysnął się władzą i skupił na konsumowaniu. Był bardzo dobrym inżynierem, ale słabo zarządzał ludźmi. Nie dotrzymywał słowa, bo po prostu zapominał co obiecał. Później skupił się głównie na sobie. Jakby zapomniał, że odpowiada za zespół. Jego potrzeby, jego zachcianki, jego realizacje, jego pomysły. Jego, jego, jego, jego – to słowo, które dudniło każdego dnia w ścianach zakładu. To nie był team player, niestety. I taka właśnie wyrosłam. Na bazie takich doświadczeń zostałam ukształtowana.

Wiedziałam, że najważniejsze jest realizowanie własnych marzeń. A do tego potrzebowałam posłusznych i oddanych ludzi. Byli tacy. Bali się o utratę pracy, więc wykonywali polecenia, akceptowali trudne warunki. Niestety utraciłam wielu w ferworze walki. Za późno się obudziłam z letargu. Za późno zauważyłam, że tak nie da się rozwijać firmy! Koncentracja na emocjach, brak wglądu w siebie, nieumiejętność zarządzania zespołem, brak szacunku do ludzi, współpraca nieoparta na partnerstwie tylko na kiju i marchewce. To działało. Uwierzcie mi, że działało przez wiele lat. Do tego, na nieszczęście, miałam doradców równie zapatrzonych w siebie. Zbierałam się kilka lat do rozstania z nimi. Dokonałam tego i wtedy wszystko się zaczęło zmieniać.

Dorosłam. Dojrzałam. Przebudziłam się.

Zaczęłam zauważać ludzi. To nie było łatwe przebudzenie. Trwało kilka lat. Byłam niecierpliwa. Chciałam od ręki! Już! Natychmiast! Skoro się zmieniłam, to ludzie powinni docenić! Dlaczego nie doceniali? Bali się. Nie ufali zmianie. Jak przyczajony zwierz czekali na kolejny wybuch, który udowodni, że moja przemiana, to była jedna wielka ściema. A ja upadałam i podnosiłam się. Znowu upadałam, aż doszłam do wniosku, że może zostanę w tej pozycji horyzontalnej, bo nie mam siły się podnosić. Każdy dzień był ogromnym wyzwaniem. Wściekłość mieszała się z rozpaczą, żalem, płaczem. Najtrudniejszy okres przemiany i dojrzewania. Musiałam być bardzo wytrwała w swoich działaniach, a wielokrotnie nie byłam. Frustrowałam się, gdy organizowałam kolejne akcje dla pracowników, a nikt nie chciał brać w nich udziału. Poczucie żalu i pretensji zżerało mnie od środka. Mieszało się z niechęcią do podejmowania kolejnych wyzwań. Prowadziło do rozpaczy wypłakiwanej mężowi wieczorami. Nie rozumiałam. Wciąż nie rozumiałam. Dopiero ukończone studia psychologiczne, indywidualne spotkania z bardzo dobrym coach’em i przepracowanie swojego stylu zarządzania, pomogły odkryć mi siebie. Przyniosły oczekiwane zrozumienie, rezultaty przy współpracy z grupą zatrudnionych. To pozwoliło mi na poukładanie siebie, swoich emocji, uczuć. Pomogło zbudować zespół. Minęły lata. Niektórzy odeszli z grupy. Nie wytrzymali takiego przywództwa. Poddali się, choć próbowali.

Pamiętam, gdy pracując z głównym technologiem, którego zatrudniał jeszcze mój ojciec ponad dwadzieścia lat temu, rozmawialiśmy o tym jak było. Kiedyś złożył wypowiedzenie. Powiedział, że już dłużej nie może. Nie wytrzyma nacisku oczekiwań, terminów na wczoraj, porzucania kolejnych pomysłów w połowie ich realizacji, bo właśnie pojawił się nowy priorytet. Wtedy mnie otrzeźwiło. Strach przed utratą dobrego pracownika był większy niż potrzeba realizacji swoich marzeń i stylu przywództwa. Musiałam ściągnąć wymyśloną koronę z głowy i zaniechać swojego sposobu współpracy. Dzisiaj pracujemy z nim już ponad dwadzieścia lat. Nie jestem idealna. Mam wzloty i upadki jak każdy. Ale mam ogromną wolę przemiany, bycia liderem charyzmatycznym, wizjonerem, za którym idzie zespół. I tak od lat.  Nie urodziłam się liderem. Stałam się nim dzięki moim ludziom.

Małgorzata Bieniaszewska

„Zaczynaj z wizją końca” powiedział Stephen Covey. To zaczynam.

Lider od kuchni

[et_pb_section fb_built=”1″ _builder_version=”4.4.5″ custom_padding=”3px|||||”][et_pb_row _builder_version=”4.4.5″][et_pb_column _builder_version=”4.4.5″ type=”4_4″][et_pb_text _builder_version=”4.4.5″ text_font=”Muli||||||||” hover_enabled=”0″]

Jest piękny słoneczny dzień. Promienie muskają ciemne włosy, które wiatr delikatnie przesuwa na Twoich ramionach. Masz uśmiech na twarzy. Nie, nie taki szeroki. Lekki, subtelny i pokazujący spokój Twojego umysłu. Ubrana w business casual siedzisz razem ze mną na ławeczkach obok biurowca firmowego. Jest przerwa śniadaniowa, więc pijemy koktajl warzywno-owocowy. Przyniosłam, bo wiedziałam, że lubisz. Poświęcę się. W końcu co się nie robi dla rekonwalescentów. Szczególnie tych, na których bardzo mi zależy. Opowiadam Ci co się wydarzyło w ostatnim czasie. To nie jest zwykłe referowanie zdarzeń. Wiesz, że mi Ciebie brakowało? Mówię Ci co czułam, gdy Ciebie nie było. Że myślałam codziennie. Że trudno było się skupić na czymkolwiek. Że pytałam jej co u Ciebie, gdy nie chciałam Ci przeszkadzać. Mówię Ci, że dzień, w którym się dowiedziałam, że znowu musimy walczyć był najtrudniejszy. Że to dziwne, bo jesteś obca, więc nie powinnam się przejmować. Ale jest jakaś nić, może nawet niewidzialny włos, który nas połączył w tym wszystkim. Ja czuję, że chcę, a Ty czujesz, że musisz. I wiesz co? Wygrywamy! Tak jak wtedy. Wygrywamy, bo jesteś silna, choć wydawało Ci się, że nie. Choć mówiłaś, że tego za dużo na jednego człowieka. Jesteś wzorem, utożsamieniem walki o wygraną. Pamiętasz? Przechodziłyśmy razem choć osobno. Patrzyłyśmy jak każdy dzień przecieka nam przez palce. Próbowałyśmy odnaleźć się w nowych sytuacjach. Czasami milczałyśmy, bo żadna z nas nie wiedziała co powiedzieć. Ale wiedziałyśmy, że możemy na siebie liczyć. Ja i Ty. Obce i spokrewnione emocjonalnie. Więc siedzimy na tych ławeczkach i wspominamy kolejne bitwy, ale to już ostatni raz, gdy to robimy. Wiesz dlaczego? Bo to już koniec! Rozumiesz? Koniec! Więcej nie będzie! Zapytasz dlaczego zaklinam rzeczywistość? Skąd wiem? Powiem Ci. Bo już wyczerpałaś limit. Limit na cierpienie, na ból, na strach, na lęk. DOSYĆ!!!! Tak po prostu dosyć!!!! Wiesz dlaczego jeszcze? Bo już ja mogę tego nie dźwignąć i wyjdzie ze mnie człowiek. A pamiętaj. Lider nie jest emocjonalny. Nie płacze. Lider nie pokazuje przecież uczuć. Jest twardy. I jestem. Kończymy śniadanie. Wracamy do pracy. Ja i Ty po prostu wiemy, że już więcej nie będzie.

To jest moja wizja końca, wiesz? Pozwól, że powiem Ci jak jest teraz.

Stoję na posterunku. Rozumiesz? Stoję i nigdzie się nie ruszę choćbyś miała wrzeszczeć, że mam iść. Nie wystraszysz mnie. Ani krzykiem, ani ciszą. Sorry, byłam już tu i wiem jak jest. Nie chcesz mówić? Ok, rozumiem. Tłumaczyłaś mi, że czasami w ten sposób chronisz bliskich. Wtedy popłynęły mi łzy po policzkach ze wzruszenia. Znalazłam się w gronie tych, których chciałaś chronić.

Chcę pomóc i czekam na polecenie jak to zrobić. Wiem jak bardzo nie lubisz kiedy przychodzą i mówią, że będzie dobrze. No bo po co mają mówić skoro obie to wiemy? Ja nie będę mówić, ale nie myśl, że Ci odpuszczę. Zamiast zapewniać, będę pytać jak pomóc. Ty udajesz czasami siłaczkę, ja też. Taka nasza zmowa milczenia. Ale chcę pomóc nawet wtedy, gdy powiesz, że nie potrzebujesz i dasz radę. Powiem Ci więcej! Nie tylko ja chcę pomóc. Nas jest więcej tylko oni boją się podejść i powiedzieć. Mówią mi, bo wiedzą, że ja przyjdę i powiem Tobie nawet jeśli się wściekniesz. Mam to gdzieś! Znam Cię. Pozłościsz się i Ci przejdzie. Dlatego bądź tak uprzejma i mów co potrzebujesz. Jeśli nie powiesz, to zacznę zgadywać, a po co?

Widzę. Może wyglądam jak przytępiona, ale widzę, uwierz mi. Wyzwanie polega na tym, że mówię co widzę. Wiem, że czasami wolałabyś, abym nie widziała. Tylko zapominasz o najważniejszym. Postawa Zosi Samosi u mnie nie przechodzi. Nie kupuję tego. Nie po to jestem liderem, żebym miała udawać, że nie widzę problemów moich ludzi! Wybacz. Taka ja. Widzę czasami więcej niż przeciętny człowiek. Jestem dobrym obserwatorem.

Chcę słuchać i milczeć. Byłam szkolona do tego. Całe pięć lat na studiach. Choć jestem gadatliwa, to słucham. Czasami tak wnikliwie, że mózg mi się gotuje. Ale obie wiemy, że obcym lepiej się wygadać. Dlatego pamiętaj, że jestem o każdej porze dnia i nocy, aby słuchać. Nie tylko wtedy kiedy jest pięknie. Ale właśnie wtedy, gdy najbardziej tego potrzebujesz.

Opierniczam. Z miłości, z obawy, ze strachu. Lepiej grać czasami złośnicę. Wrzucać przytyki pod Twoim adresem, bo wiem, że wtedy obie się podnosimy. To te, w których mówię, że mnie wkurzasz, bo nie raczyłaś zrobić czegoś dla siebie. I faktycznie mnie irytujesz. Te Twoje cholerne teksty o tym, że sobie sama poradzisz, bo tak Cię wychowano. A czy ja mówię, że sobie nie poradzisz?! Przecież nie mówię! Twierdzę tylko, że zamiast łazić wokół tematu i męczyć się samej, przyjdź i zrobimy to razem. Znacznie szybciej, prościej, a może i lepiej.

Czekam i będę czekać. I zrozum to wreszcie raz a dobrze! Rozumiesz? Będę czekać. Bo tak się umówiłyśmy. Bo liderem się stałam dorastając właśnie przy Tobie. Ucząc się zachowań odpowiednich do danego czasu i miejsca. Nauczyłam się być liderem-człowiekiem dzięki Tobie. Wcześniej skrywałam to dla bliskich. Dzisiaj nie mam obaw. Jeśli moje zachowania są zbyt emocjonalne w obliczu biznesu, mówi się trudno. Zapracowałam już na to gdzie jestem i nie muszę niczego nikomu udowadniać. To jest piękno mojej sytuacji. Dzisiaj mogę być sobą i nie muszę udawać nikogo kto byłby bardziej odpowiedni na tym miejscu w ocenie innych.

Dlatego przestań się zastanawiać jak będzie. Poczekam na Ciebie, bo to Twoje miejsce. Wtedy kiedy masz gorszy dzień jak i wtedy gdy jest lepszy. To Twoje miejsce, wtedy gdy zawaliłaś kolejną rzecz, bo nie ma to znaczenia w obliczu wyzwań, z którymi się mierzysz. Dzisiaj Ci nie wyszło, to wyjdzie kiedy indziej. Tak to już jest, że gdy się z kimś wiążesz, to na dobre i na złe. Taki banał nabiera znaczenia w naszej sytuacji. Chcę, żebyś nigdy o tym nie zapomniała. A wtedy kiedy przychodzą Ci do głowy obawy, że może jest inaczej, po prostu zadzwoń i zapytaj. Przypomnę Ci jak jest. Pracownika można zwolnić, gdy na to zasłużył. Ale nie zwalniasz go dlatego, bo ma właśnie słabszy czas. Oszalałaś?

I na koniec powiem Ci jedno: Jesteś bardzo ważnym ogniwem mojej firmy. Nie jesteś sama. Oprócz Twoich bliskich masz mnie. A nawet pokuszę się, aby powiedzieć, że jest nas więcej. Umawiamy się na taką wizję końca. Nie zapomnij! Czekam tu na Ciebie i popijam ohydny koktajl warzywno-owocowy… boszzz jak ja Cię muszę lubić.

[/et_pb_text][/et_pb_column][/et_pb_row][/et_pb_section]

Małgorzata Bieniaszewska