Prowadził ślepy kulawego czyli o nowej jakości w naszej firmie

Bez kategorii

Ile już wywodów na temat kontrolowania czy, ładniej nazywając, nadzorowania pracy pracowników przeczytałam, to zliczyć się nie da. Teorie na temat tego: jak nadzorować, kogo, jak często, czy wymagać raportów czy nie, czy każdego tak samo, itp. przerosły moje najśmielsze oczekiwania. Kiedyś już pisałam o tym jak Ken Blanchard jest mi bliski z jego podejściem, iż nadzorować należy podle doświadczenia posiadanego i samodzielności wykazywanej przez danego współpracownika. A jednak w praktyce okazało się to znacznie bardziej skomplikowane niż w książkach i artykułach przeze mnie przeczytanych. Opowiem Wam dzisiaj kilka historii mrożących krew w żyłach, a z drugiej strony bawiących mnie do łez po czasie, gdzie wszystko działa jak powinno.

Był u nas audyt prowadzony przez naszego ważnego klienta. Przyjechała audytor i „nękał” nas przez trzy dni. Do tej pory przygotowania do tak ważnego wydarzenia odbywały się w ferworze walki oszalałej tydzień przed wyznaczonym terminem. Głównie, jak dowiedziałam się całkiem niedawno, skupiały się na tym jak zrobić, żeby audytor nie odkrył naszych słabości. Niby to nic złego, bo czyż nie o to chodzi, aby zrobić tak, żeby się nie narobić? Każda firma tak przecież robi-powiedziałby ten, który będzie się bronił. Tylko powstał jeden problem dość istotny. Po roku takiej działalności, ale też powiedzmy sobie szczerze, że po latach wcześniejszych, gdzie nasz Casanova z działu jakości również szczycił się takim podejściem, więc wielkiej różnicy nie było, narosło nam problemów na pozór nierozwiązywalnych. Dokumenty się piętrzyły, a problemy zamiatane pod dywan spowodowały, że się nasz wyimaginowany dywan wybrzuszył pod ich naporem. I znowu nic by nie było jeszcze długo tylko powstało pytanie: Jak zrobić, żeby się nie narobić i jeszcze, żeby się szefowa nie dowiedziała? Tu zapewne, Szanowny Czytelniku, nasuwa Ci się pytanie: To gdzie żeś babo była w tym czasie z tą Twoją kontrolą zwaną, za sprawą politycznej poprawności, nadzorem?!
Ależ po co ta niecierpliwość? -ja się grzecznie pytam. 

 Byłam tam, gdzie wszyscy inni oddani codzienności się podziali. W amoku dnia powszedniego! Wierzyłam bezgranicznie w swej naiwności, że jak ktoś jest dobrze opłacany, to znaczy, że dobrze wywiązuje się ze swych obowiązków.
Po pierwsze, nie wysługuje się innymi swoimi współpracownikami. Tu muszę Wam powiedzieć, że jeden mój były pracownik, to doszedł do takiej perfekcji w nic nie robieniu, że włosy na głowie same stają! A że chłopina leniwy był strasznie, to złożył Szanowny swój podpis raz, następnie kazał go zeskanować, obrobić w Paint’ie i wstawiać do maila. Mało tego! Maili też sam nie pisał. Zbyt męczące to zajęcie było widocznie. Łatwiej było wysługiwać się kolegą. A, że ten nad wyraz był wyrozumiały, to pisał za niego nie mówiąc nic nikomu. Później po Szanownego odejściu okazało się dość szybko, że najlepiej w jego skrzynce orientuje się jego współpracownik.
Po drugie, ma pomysł na siebie i swój dział. Niby to takie oczywiste, ale jak się okazuje, nie do końca. Jeden był taki inteligentny, że wmawiał mi, że pomysł ma, a im bliżej terminu audytu tym bardziej pupsko mu się paliło, aż zwiał zanim by się pogrążył w katastroficznym efekcie końcowym. Później zaś po cichu wydzwaniał do swych kolegów upewnić się czy czasami jego nieróbstwo nie wyszło na jaw przy audycie.
Ludzie to mają pomysły. A mnie się wydawało, że wyobraźni mi nie brakuje. A jednak!

Po trzecie, wie co czyni i za co odpowiada. A tu mogłabym już opowiadać historii bez liku. Jedna za to nasuwa mi się na myśl od razu. Był raz kierownik całkiem doświadczony, a przynajmniej tak nam się wydawało patrząc na jego CV. Zatrudniliśmy. Odpowiadał za cały wielki dział. Co szłam na zebranie codziennie rano, to prowadził osobiście te spotkania. Dużo mi czasu nie zabrało, aby się zorientować, że mimo doświadczenia zawodowego, on sam nie wie nic co się dzieje u nas. Pomyślałam, że skoro nowy to należy dać mu czas. Niech się wdroży. Miesiące mijały, czasu przybywało tylko stan wiedzy Pana Kierownika niekoniecznie się polepszał. Co spotkanie poranne, to jego wzrok przy każdym pytaniu błagalnie i w popłochu wędrował do kolegi z działu. Przybierał minę zadumaną, później lekko osowiałą, a na końcu mówił: „Iksiński, to może Ty odpowiedz.” Domyślałam się co jest grane, więc dostał samodzielne zadanie. Konkretne i określone w terminie. Napisał piękne wypracowanie i nawet bym już to kupiła, gdyby się nie okazało, że praca była nie jego, a znowu Iksińskiego.
Po tych kilku zdarzeniach, nie dziwcie się mi, że czasami czuję się jak Sherlock Holmes odkrywający arkana niezliczonych zagadek. Wychodzi na to, że szef to niezdara, którą można oszukiwać ile i jak się chce przez lata. Ale wiecie co? Wszystko sprowadza się do jednego. Oprócz tych krętaczy, którzy przewinęli się u mnie w firmie i myślę, że nie tylko u mnie tak bywa, mam jeszcze ekipę takich wirtuozów, że niejeden mi pozazdrości! No to jak jest z tym kontrolowaniem? -zapytacie. Ano jest tak, że jeśli skupisz się na ciągłej kontroli samodzielnie przeczesując szuwary firmowe, to dość szybko się okaże, że nie masz czasu na codzienną pracę, a wszyscy Twoi współpracownicy staną się podejrzanymi. Wpadniesz w obsesję stulecia.
Przekonałam się na własnej skórze, że mimo tego jak wielu obijało się w pracy, jest znaczna większość dojrzałych i odpowiedzialnych współpracowników. To właśnie dzięki nim się rozwijamy. I to też oni poddają selekcji naturalnej kolejnych, którym się wydaje, że w życiu można oszukać każdego. Dotarło też do mnie, że w nadzorze nie chodzi o to, aby latać w opętaniu i wszystkich podejrzewać. A o to, żeby wyznaczać cele i skrupulatnie egzekwować ich realizację. A jeszcze bardziej chodzi o to, żeby zmobilizować ludzi do wyznaczania sobie celów bez moich nacisków i oczekiwań. Takie wyzwania są znacznie bardziej doceniane i konsekwentnie przez nich samych realizowane. Z takim oto właśnie celem mierzy się mój dział jakości od kilku miesięcy. Okazało się mianowicie, że nie trzeba szaleć przed audytem przyjeżdżając ze śpiworem do pracy, w razie gdyby trzeba było siedzieć tak długo, że nie warto już wracać do domu. Audyt przeszliśmy wyśmienicie uzyskując najwyższą ocenę. Ale to co jest dla mnie najważniejsze to fakt, że po raz pierwszy niczego nie zakopywano, nie zamiatano pod dywan chowając przed audytorem czy przede mną. Ciężko pracowała cała firma według planu, który nowy szef wprowadził. Jest pomysł i jest wykonanie. Raz lepsze raz gorsze, ale prawdziwe, bez tzw. ściemy. To mnie cieszy, bardziej niż sam wynik audytu. Okazało się, że można. Wystarczy mieć tylko pomysł, plan i wykonanie. Tylko bądź aż jak kto woli.

I tym oto optymistycznym akcentem kończę te pełne humorystycznych historyjek wynurzenia. Jak to mówią grunt to nie zwariować! Życzę Wam miłego tygodnia.

Małgorzata Bieniaszewska

Pracownik doskonały

Bez kategorii

Pracownik doskonały czyli jaki? Długo mogłabym pisać o tym jaki powinien być, aby spełniać moje oczekiwania, ale mam na tę okoliczność pewną historię. Przydarzyła się całkiem niedawno. Zatrudniliśmy kobietę do działu montażu. Kolejną z resztą, bo albo rotacja albo zwiększenie produkcji powodują, że co chwilę kogoś dotrudniamy.  No cóż, nie każdy się nadaje do tak ciężkiej pracy. Mężczyźni, co ciekawe, się nam nie sprawdzają. No cóż panowie dużo tu mówić. Nie macie zdolności manualnych. Nie potraficie być tak szczegółowi, skrupulatni i dokładni. To jest jak w życiu. Nie wszystkie kobiety walczą o równouprawnienie, ale też nie wszystkie marzą o tym, aby realizować się w rolach domowych. Paradoks tej sytuacji jest taki, że praca na montażu jest trudna i wymagająca, a mimo tego najlepiej sprawdzają się w tym kobiety. Siłaczki należałoby powiedzieć.

A wracając do historii dotrudnienia kolejnej kobiety na montażu. Przyszła taka normalna, uśmiechnięta. Niczym szczególnym się nie wyróżniała z zachowania. Poszła na montaż i tam grzecznie pracowała. Co pewien czas przychodziłam do działu tak po prostu przywitać się, zajrzeć, zapytać co słychać. Czasami pożartować, czasami zwrócić uwagę. Za każdym razem, gdy była obecna, reagowała na moje wypowiedzi z ironią, cynizmem czy dowcipem. Potrafiła mnie tymi komentarzami doprowadzić do łez. Większość kobiet na mój widok cichła. A ta dokładnie na odwrót! Zawsze miała coś do powiedzenia. Jedni mówili: bezczelna. Inni: odważna. Co ta kobieta myślała? Nie wiem. Wiem natomiast, że bardzo Ją polubiłam. Za to, że nie była przeciętna. Że miała odwagę. Że nie czuła się skrępowana moją obecnością. Nie czapkowała mi dlatego, że byłam. Sprawiała wrażenie jakby się kompletnie mną nie stresowała. Oooo panie jak mnie to cieszyło! Na reszcie jedna, która nie dostawała zawału na mój widok z założenia.

Któregoś razu w ubiegłym roku nastał bardzo trudny tydzień. Mieliśmy ogrom zamówień i goniące nas terminy. Nie dało się ich przestawić, a w sumie to nawet nie chcieliśmy. Chodziło o rekord sprzedaży, którego jeszcze w tej firmie nigdy nie było. Zebrała się ekipa ludzi z biur, którzy po godzinach pomagali na montażu. Duża grupa ochotników, którzy chcieli montować choć w większości nie wiedzieli jak. A do tego jeszcze montażystki, które zostawały po godzinach. Ktoś nami musiał zarządzać.

Na montażu jedna kobieta-brygadzistka. „Baba” z jajami. Ktoś kto od początku zatrudnienia nie bał się mi powiedzieć co myśli. Zapytana, zawsze odpowiadała uczciwie jak jest. Wpakowaliśmy się na dział montażu całą kilkuosobową ekipą biurową i zaczęła się orka. Jedni montowali z wielkim zaangażowaniem. Inni również choć motywacja była inna. Ja osobiście prowadziłam zaciętą rywalizację z szanownym kierownikiem, co to mu się wydawało, że jak góral, to mi, kobiecie z nizin, da radę w ilości zamontowanych tulejek zacinających w złączu (jeśli czytelnik tu nie zrozumiał, to przekładam „na nasze”: montowaliśmy złącza na czas.) Jeszcze kolejni wydziwiali jak to by zrobić, aby się nie narobić. Dodatkowo na montażu były dziewczyny z produkcji. Montażystki, które starały się wyrobić swoje normy ilościowe. I my-banda szaleńców, którą ktoś musiał ogarnąć, bo w innym przypadku byłby szał i rozpacz zarazem. Zastanawiacie się kto miał tyle siły i charyzmy? Tylko jedna ona była. Brygadzistka.

Uwijała się jak w ukropie. Latała między nami. Tłumaczyła, pokazywała, wyjaśniała, podawała detale, poprawiała po nas. Aż dziw bierze jakim cudem tego dokonała! Niemożliwe stało się możliwym! Wszyscy grzecznie jej słuchaliśmy. Tylko jedna „montażystka” była wyjątkowo krnąbrna. Ja. No cóż zrobić. Nakładanie gumowych kapturków na gwinty złącza stanowczo mnie przerosło. Toż to trzeba mieć siłę konia i słonia zarazem! Bolało jak diabli, więc odmawiałam niepokornie. A ta nie odpuszczała. Nawet przez chwilę nie dała mi odpocząć tylko jeszcze dopingowała nas wszystkich. „No chyba nie chcecie mi powiedzieć, ze wy z biur nie potraficie tego robić?!” „No Małgorzata bierz się do roboty, bo normy nie będzie.” „Przykład idzie z góry, a tu du…. nie urywa Małgorzata.” No bawiła mnie do łez z tymi jej komentarzami. I choć człowiek był zmęczony okrutnie i ledwie na oczy patrzył, to następnego dnia szłam z ochotą wiedząc, że ona tam będzie. A zawieźć jej nie mogłam! Jak wszyscy to wszyscy! Dział montażu wtedy wyglądał jak pobojowisko. Wszyscy uwijali się jak w ukropie, ale była jedna przodowniczka pracy, która latała jak poparzona. Ona.

Miesiąc zakończył się sukcesem. Sprzedaż wyszła taka o jaką walczyliśmy. Wynik osiągnięty. Wszyscy szczęśliwi. Tylko jedna taka niezadowolona. Pomyślałam sobie: No co znowu?! Odpowiedź mnie rozbroiła totalnie. Tej przeszkadzało i się denerwowała, że po tym jak tabuny ludzi przeszły przez jej dział, to został taki bałagan, w którym ona nie potrafi pracować. Zamiast marudzić o zmęczeniu i marzyć o odpoczynku, tę nosiło do sprzątania. A, że czasu było mało, bo produkcja szła rytmicznie i trzeba było na bieżąco montować, to się wkurzała, że nie może wysprzątać swego działu tak jak by chciała. „No święty Józefie miej mnie w opiece i strzeż przed robieniem głupot, bo zwariuję i będę żałować!” – pomyślałam. Trzeba było zobaczyć jak się uwijała ze swoją brygadą. A jak przychodziłam to mówiła: „Dzisiaj jeszcze nie sprawdzaj czy jest kurz na regałach, bo jeszcze muszę później ze ścierą polatać.” Taka ona. Specyficzna, oddana, niestrudzona i wiecznie uśmiechnięta. Zbudowała zespół jak nikt dotąd. Zarządza dziewczynami i potrafi motywować. Rozumie, że w zespole siła, więc gdy się jej zespół rozjeżdża i zapomina, to wtedy od nowa go buduje i pobudza do pracy. Jest wymagająca, ale zawsze wie o co walczymy. Rozumie, że w zespole siła. Jak już mam dość, to idę do niej i mówię jak bardzo się nie da. A ta mnie opierniczy, spojrzy tymi swoimi wielkimi oczyma i powie: „Nie marudzimy tylko zapierniczamy do roboty Małgorzata!” To jest pracownik, który nie tylko pracuje dobrze, ale jeszcze podnosi na duchu szefa w chwilach słabości. No cóż więcej chcieć od pracownika? Dzięki Pani Brygadzistko. Fajnie, że jesteś. O takich ludzi właśnie nam chodzi! Tych, którzy żyją firmą, biorą za nią odpowiedzialność, wykonują swoją pracę z pełnym zaangażowaniem i oddaniem a jeszcze dają mi poczucie w chwilach zwątpienia, że damy radę choćby nie wiem co.

Małgorzata Bieniaszewska

16 lat minęło!

Bez kategorii

W tym roku wiele już się wydarzyło a ledwie się zaczął. Diamenty Forbesa, Gazele Biznesu, ogłoszenie przetargu na budowę, ale też najważniejsze: 16 lat prowadzenia działalności minęło 8 lutego.  MB Pneumatyka firma należąca do mnie od 2002 r. Pamiętam jak dziś, gdy mój tata uznał, że to już czas na to, aby firma, której działalność rozpoczął w 1984 roku, została przekazana mi. Niby nic wielkiego, ale wyzwanie polegało na tym, że miałam 23 lata, studiowałam filologię angielską i chciałam być nauczycielem a później tłumaczem przysięgłym. Losy moje potoczyły się inaczej za sprawą choroby taty i faktu, że była na tyle poważna, że nie wiedzieliśmy co będzie dalej. Gdy staliśmy razem w szczerym polu zadał mi jedno pytanie: Czy będziesz kontynuować tę działalność? W moim przekonaniu wyjścia innego nie było. Trzeba było dorosnąć w dość szybkim tempie. Kontynuować studia i równocześnie uczyć się prowadzenia firmy.

Uczyłam się od niego przez większość mojego życia. W końcu byłam wychowywana w rodzinie, gdzie rano, przy obiedzie, wieczorami rozmawiało się o firmie. Żyliśmy tym wszyscy. Źródło naszego utrzymania. Czy w związku z tym byłam specjalistką? A gdzież tam! Miałam natomiast jedną przewagę i wsparcie zarazem. Ekipę ludzi, którzy tworzyli tę firmę razem z moim tatą długo przed tym zanim nadszedł rok 2002. I dziś to ich sylwetki chciałabym Wam przybliżyć. Tych, którzy są razem ze mną od wielu lat. Standardowo piszę o ludziach anonimowo, ale dziś pozwólcie, że przedstawię Wam tych ludzi, na których wsparcie mogłam liczyć od wielu lat. Którzy tworzyli tę firmę i ją rozwijali razem ze mną. Od których wiele się nauczyłam i wciąż wiele się uczę. Myślę po prostu, że zasługują na to, aby nie być anonimowymi.

Główny technolog Piotr Seligowski. Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych, ale w moim przekonaniu to ktoś, dzięki komu nigdy nie bylibyśmy w obecnym miejscu. Został wysłany przez mojego tatę na szkolenie z obsługi maszyn CNC razem z drugim pracownikiem, o którym chciałabym napisać kilka słów za chwilę. Wdrożył pierwsze maszyny, przeszkolił ludzi. Przez lata wyspecjalizował się tak, że dzisiaj jest guru produkcyjnym. W między czasie zarządzał całą produkcją. Choć zawsze mówił, że bardzo nie lubił tego robić. Sam twierdził, że się do zarządzania nie nadaje, ale jakimś magicznym zbiegiem okoliczności potrafił zaplanować i realizować produkcję mojej firmy wtedy kiedy sprzedawaliśmy za set tysięcy złotych. Niezmiernie oddany i zaangażowany. Toczyliśmy wojny nie raz, aby raczył iść na urlop. Potrafił dzwonić w trakcie miliony razy, aby się dowiedzieć czy w firmie wszystko dobrze. A jak trzeba było, to rezygnował z urlopu na rzecz firmy. Ktoś komu nigdy nie muszę mówić co trzeba robić. Specjalista inżynier, który znajdzie rozwiązanie nawet wtedy kiedy inni go nie widzą. Ktoś na kim mogę polegać w każdym momencie działalności firmy. Nie lubi konfliktów, ma cięty i cyniczny żart i jest człowiekiem, który swą pozytywną energią zaraża wiele osób. Dla Piotra nie ma rzeczy niemożliwych. Są tylko te trudne do zrobienia od ręki.

Drugi, który przeszedł podobny początek drogi, to Kazimierz Urbański. Razem z pojechali na szkolenie. Uczyli się obsługi maszyn  po raz pierwszy. Dziś mentor i szkoleniowiec większości operatorów CNC. Człowiek, u którego na podwórku w Trzebiechowie mieścił się oddział produkcyjny  taty firmy. Wtedy pracował na maszynach konwencjonalnych produkując pierwsze wyroby. Razem je produkowali. Człowiek, który potrafi obsłużyć wszystkie maszyny, naprawić je i ustawić na nich każdy detal. To dzięki niemu najbardziej skomplikowane detale jesteśmy w stanie wyprodukować.

Wojciech Babirecki. Konstruktor, który współtworzył wiele wyrobów razem z moim tatą. Wspominał historię o tym, gdy tato wchodził do biura konstruktorów, siadał na krześle i razem z nimi omawiał pomysły i dochodzili do konsensusu. Dzisiaj główny konstruktor mojej firmy. Uparty, niezależny, wielokrotnie nieterminowy jak na inżyniera-artystę przystało. Toczy ze mną wojny jak nie werbalne to ciche i myślę sobie, że tak się do tego przyzwyczaiłam, że jakby ucichł w swym marudzeniu, to mogłabym się zgubić w życiu.  Mimo tego jakimi przeciwieństwami jesteśmy, przyznaję, że to człowiek, który wiele wniósł w rozwój mojej firmy.

Łukasz Karpiej, specjalista do spraw zaopatrzenia. Człowiek, który potrafi zaopatrywać moją firmę we wszystko co jest potrzebne do produkcji. Był sam w dziale, gdy kupowaliśmy niewielkie ilości prętów mosiężnych i nadal jest sam i dobrze sobie radzi kupując materiały za setki tysięcy. Jak to robi nie mam pojęcia. Wiem natomiast, że posiadać męża od 15 lat w tym dziale, to bezpieczeństwo, o którym marzy niejedna kobieta prowadząca własną firmę. Można ufać, ze nikt go nie przekupi.  Pytana czy trudno współpracuje się z mężem, uspokajam. Nasze biura mieszczą się daleko od siebie, na dwóch końcach firmy, więc prawie nie widzimy się w pracy. W domu też mało rozmawiamy o firmie, aby się nie zamęczać. To zdrowa sytuacja. To człowiek, któremu osobiście zawdzięczam swój spokój.

To są osoby, z którymi pracuję od początku istnienia mojej firmy. To oni tworzyli MB Pneumatykę i oni tworzą ją wspólnie ze mną nadal. Cieszę się, że mogłam ich poznać, bo dzięki nim dziś mamy firmę na skalę światową. Ci ludzie przeszli ze mną wiele. To na nich mogłam polegać mimo różnicy zdań, poglądów, przekonań czy też podejścia do wielu problemów. Ale mamy jeden wspólny cel i o tym jestem przekonana: Dobro MB Pneumatyki. Dziękuję Wam za te lata współpracy i za to, że dzięki Wam wciąż mogę się uczyć jak być dobrym liderem.

Małgorzata Bieniaszewska

W firmie podziały muszą być!

Bez kategorii

Pracowników dzielimy na tych, którzy zaangażowani działają w imię dobra firmy (cokolwiek to oznacza). I na tych, którzy przychodzą odbębnić swoje 8 godzin nigdy nie zapominając o przerwie im przysługującej.

Kolejny podział, to pracownicy biurowi i produkcyjni. W ślad za tym idzie generalizacja: czyli ci wykształceni z biur i mniej wykształceni (czytaj głupsi) z działu produkcji.

I następny podział, który przychodzi mi do głowy to ci, którzy są lizusami szefowej i mówią otwarcie kiedy mierzą się z problemami i ci, którzy mają ją w tyłku zamiatając pod dywan zaobserwowane niezgodności. Którzy narzekają z założenia, gdyż to ich natura i inaczej nie potrafią choćbyś nie wiem co robił. I drudzy, którzy również zmagają się z wieloma wyzwaniami w życiu, ale szklankę widzą do połowy pełną a nie pustą jak ich przeciwnicy.  I tak mogłabym dzielić i dzielić bez końca. W naszej firmie, jak w każdej innej, też są takie podziały. Jestem o tym przekonana. Dlatego chciałabym Wam powiedzieć co o tym myślę tak naprawdę i bez ogródek.

Pamiętam, gdy poszłam kilka lat temu bez zapowiedzi na dział produkcji sprawdzić czy pracownicy się nie obijają na nocnych zmianach. Cel był jeden: złapać tych, którzy nic nie robią. Złapałam dwie osoby. Nic nie robiły. Osobiście zwolniłam. Poszłam później kolejny raz. Złapałam kolejną. Groza i strach dopadły pozostałych, więc uwijali się jak w ukropie. Nie wiedzieli kiedy zrobię nalot, więc nocne zmiany nie były już leniwe i spokojne. Po jakimś czasie, gdy uznałam, że do wszystkich dotarło, zaprzestałam nocnych kontroli. Czy robiłam tak w biurach między 7 a 15? Nie. Dlaczego? Bo ufałam.  Czy słusznie zakładałam, że wszyscy w biurach pracują należycie? Jak się później okazało, to podejście było błędne. Zawsze znajdzie się ktoś, niezależnie od działu, w którym pracuje, kto nie poczuwa się w obowiązku oddania uczciwie ośmiu godzin. Dlatego ten podział na produkcyjni i biurowi w tym przypadku nie ma żadnego sensu. Kto nie chce, to nieważne z którego działu, pracował nie będzie.

Jaki z tego wniosek?

Jak chcesz żyć spokojnie, to nie idź na dział produkcji nocą i nie monitoruj pracy swoich ludzi w biurach w myśl zasady: Czego oczy nie widzą tego sercu nie żal. 

Życie poukładało się tak, że poszłam na studia psychologiczne. Zawsze o tym marzyłam, więc nadszedł czas. Plan był prosty. Nauczyć się zarządzać ludźmi tak, aby słuchali i bezwiednie podążali za moimi poleceniami.

Czy mnie nauczono tego przez 5 lat studiów?

Nie.

A czy mnie czegokolwiek nauczono w tym zakresie?

Tak.

Po pierwsze, szanować ludzi. Podział na produkcję i administrację nie może mieć miejsca. Wykształcenie nie ma tu nic do rzeczy. Jak się później okazało, ja dobrze wykształcona, okazałam się totalnym gamoniem ze swoimi poglądami sprzed lat. Nie dorastałam do pięt moim pracownikom produkcyjnym.

Po drugie, słuchać ich. Wyobraźcie sobie, że nie ma większych specjalistów w dziale produkcji niż osoby tam pracujące. Co? Banał powiadacie? Hmm no ja tego nie zauważałam póki nie zmieniłam nastawienia. Kiedyś już o tym pisałam, że wychowałam się w czasach, w których zasada ja płacę, ja żądam miała podstawowe znaczenie motywacyjne. Wydawało mi się w związku z tym, że ludzi na produkcji trzeba pouczać, nakazywać i nie pytać o zdanie. Ooo Szanowni, jak ja się myliłam!!! Jak zaczęłam pytać co sądzi moja brygadzistka na montażu czy operator maszyn CNC, to okazało się, że mogę się od nich uczyć jeszcze wiele lat a i tak nie posiądę ich wiedzy specjalistycznej. Oni po prostu wiedzą, bo robią to na co dzień.

Po trzecie, nauczono mnie wyrażać otwarcie swoje niezadowolenie, ale w sposób, który nie jest atakiem czy obrazą człowieka. Kiedyś jak się wkurzyłam, to pióra leciały. Dzisiaj emocje pozostają niezmienne. Temperamentu w końcu nie zmienisz, ale ich wyrażanie uległo modyfikacji. Czy to oznacza, że zawsze jestem w wersji „do rany przyłóż”? A w życiu! A Wy jesteście zawsze? Jeśli faktycznie, to szacunek dla Was. Ja czasami zbaczam z drogi, ale nigdy tak jak kiedyś.

Po czwarte, jeśli zrozumiesz, że wartością Twojej firmy są ludzie, a nie dobra materialne, to osiągnąłeś sukces, o którym tyle tu już pisałam. Że nie jest ważne co posiadasz tylko kto chce walczyć z Tobą o lepsze jutro. Że jeśli zaczniesz szanować ludzi, to oni odpłacą ci tym samym w większości przypadków. Że nie zmusisz ludzi do pracy ciągle ich demotywując uszczypliwymi uwagami, upominaniem i wytykaniem błędów. Że świat wbrew pozorom jest dość prosto skonstruowany: wet za wet, szacunek za szacunek, zrozumienie za zrozumienie i mogłabym tak mnożyć.

Powyższe to efekt transformacji mojej firmy i mojej osoby. Dziś rozumiem, że nie ma żadnych podziałów i być ich nie może! Rozumiem i wciąż powtarzam: Co wam bez szefa? Ale co szefowi bez Was? To jest ta zależność, która dobrze rozumiana przynosi bardzo dobre rezultaty.

W ty miejscu muszę podziękować człowiekowi, który kiedyś zawstydził mnie tak, że do dzisiaj pamiętam. Obnażył moje negatywne podejście do działu montażu wiele lat temu. Na forum kierowników wyraził swoje niezadowolenie z mojego rozumienia podziału pracowników w firmie. Był oburzony moją wypowiedzią, a na koniec ze wściekłością powiedział, że bliska osoba z jego rodziny też pracuje fizycznie i sobie nie życzy. Dalej pracujemy ze sobą. Jest jednym z moich najlepszych ludzi. Pamiętam do dziś chłopaku jak kretyńsko się czułam kiedy dostałam w twarz swoją własną głupotą. Pamiętam jak zabrakło mi słów na obronę siebie. To było wiele lat temu a ja wciąż pamiętam. Właśnie dzięki Tobie. Ta konfrontacja dała mi wiele do myślenie tyle lat temu. I za nią właśnie dzisiaj chcę Ci podziękować. Dostałam lekcję życia. I przypomniałam sobie, że mój tata też kiedyś ciężko pracował fizycznie i dzięki temu utrzymywał naszą rodzinę. Również właśnie dzięki temu stał się wysokiej klasy specjalistą później inżynierem, który stworzył moją firmę. Szkoła na całe życie. Dziękuję!

Małgorzata Bieniaszewska