Czy dzisiaj można zwalniać pracowników

HR oczyma zarządu

– Dlaczego zatrudniasz, a po okresie próbnym zwalniasz? Przecież nawet nie dałaś możliwości nauczenia się tego, co mam robić.

– Skąd wiem, że nic z tej współpracy nie będzie? Nie chodzi o kompetencje stricte techniczne, a o kompetencje miękkie, których oczekujemy, a których nie pokazałeś/nie rozwinąłeś.

            To rozmowa z jednym z pracowników, któremu podziękowałam za pracę. Dziś temat zwalniania pracowników jest wysoko niestosowny. Trudno go poruszyć w kontekście obecnej sytuacji gospodarczej. To znaczy – pracowników albo zwalnia się w związku z restrukturyzacją i wtedy pracodawca jest zły, bo wykorzystał sytuację, albo gdy widać gołym okiem, że firma ledwo żyje i zwolnienia były faktycznie przymusem sytuacji. Jeśli natomiast mówimy o zwolnieniu pracownika dlatego, że się nie sprawdził, to temat robi się drażliwy. Dlaczego go zwolniliście? Nie rozumiesz, że jest COVID i trudno o pracę? Właśnie pozbawiliście człowieka możliwości utrzymania się. Spróbujmy więc przeanalizować sytuację. Czy pracodawca ma prawo zwolnić pracownika?

Zacznijmy od tego,

po co prowadzi się działalność gospodarczą. Jeden to zysk. Nie ulega wątpliwości, że ten musi występować, jeśli chcemy, aby firma się rozwijała. Drugi to reputacja i kontynuacja prowadzenia firmy rodzinnej. Nazwisko zobowiązuje. Jestem z niego dumna i chcę, aby 36-letnia historia działalności mojej rodziny była szanowana. Zatem, jeśli to są główne powody prowadzenia firmy, dlaczego nie wolno mi zwolnić człowieka, który nie przynosi swoją pracą korzyści? Dlaczego mam utrzymywać etat osoby, która mimo szkoleń, uwag, coachingu i mentoringu nie rozwija się w oczekiwanym kierunku? Z czysto finansowej perspektywy – jeśli ktoś nie przynosi wartości dodanej generuje po prostu koszty.

Oczywiście, prowadzenie firmy jest o wiele bardziej złożone. Trzeba wziąć jeszcze kilka kwestii pod uwagę zanim podejmiemy decyzję o zakończeniu współpracy. Ale mówcie co chcecie – pracodawca nie ma łatwo, gdy musi być liderem a zarazem człowiekiem.

Wielokrotnie zdarzało mi się,

że lubiłam pracownika, którego chcieliśmy zwolnić. Rzecz ludzka. Wtedy decyzja jest trudniejsza, bo relacje są bardziej zażyłe. Dobre relacje nie powinny jednak wiązać się z uczciwą oceną nie tylko danego pracownika, ale też zespołu, którego jest on częścią i wpływu, jaki wywiera na niego.

Moje doświadczenie najczęściej pomaga podejmować dobre decyzje.. Jednak za każdym razem, przed podjęciem decyzji o zakończeniu współpracy, radzę się jeszcze co najmniej dwóch osób: przełożonego kandydata do zwolnienia i menedżera HR. Zależy mi na ich opiniach. Równocześnie analizuję rolę pracownika w zespole. Jak go odbiera zespół, który z nim współpracuje? Czy jest ważnym ogniwem? Czy jego wkład pracy ma istotne znaczenie? A może jest on ważny dla funkcjonowania zespołu? Nie chodzi o to, ile kompetencji ma pracownik w moim przekonaniu, ale ile wnosi do zespołu swoją wiedzą i umiejętnościami w przekonaniu innych członków. Czy rozstanie z nim będzie stratą dla firmy? W tym przypadku chodzi też o rozważenie cech osobowościowych i tego jak postrzegany jest przez zespół. Bo niezależnie od tego, ile ma kompetencji, to czasami zintegrowanie się z zespołem jest niemożliwe.

Kiedyś zatrudniliśmy bardzo dobrego inżyniera

do zespołu R&D. Wiedza duża, doświadczenie ogromne. Byliśmy zachwyceni, że go pozyskaliśmy. Niestety rzeczywistość okazała się inna. Pan kompetencje miał ogromne, ale niestety w interakcji personalnej był nie do zniesienia przez członków zespołu. Podważał wszystko co koledzy mówili. Robił to z założenia, na przekór młodszym kolegom. Nie zgadzał się z nimi, mówił wprost, że nic nie wiedzą. Obrażał, podważał kompetencje, odnosił się opryskliwie, a wszystko dlatego, że nie tolerował faktu, że podlega młodszemu od siebie przełożonemu. Rozmowy na ten temat kończyły się na niczym. Za każdym razem mówił, że „żaden gówniarz nie będzie mu mówił co ma myśleć.” Choć był bardzo dobrym specjalistą, podjęliśmy decyzję o zakończeniu współpracy. Ryzyko było zbyt duże, gdyż ludzie byli coraz bardziej zniechęceni jego postawą, a zespół zaczynał się rozpadać.

Kolejna ważna kwestia, której pilnujemy w naszej firmie, to „daj szansę”. To bardzo ważne. Zawsze przed podjęciem ostatecznej decyzji informujemy pracownika, że nie jesteśmy z niego zadowoleni i dlaczego. Mówimy jakie konsekwencje ma to dla zespołu, jakiej poprawy oczekujemy i do kiedy. Standard rozmowy FUKO. W rozmowie takiej pilnujemy, aby nie mówić ogólnikami i w nadmiarze. Pracownik musi wyjść z przekonaniem, że dostał możliwość poprawy i wie co musi zrobić, aby ona nastąpiła. Przed taką rozmową jest natomiast prowadzony przez przełożonego indywidualnie. Chodzi o to, aby pracownik i menedżer mieli pewność, że wykorzystano wszystkie możliwe szanse, by pracownik nabrał kompetencji oczekiwanych. Problem zaczyna się jednak wtedy, kiedy mimo wielu prób, rozmów, szkoleń, wsparcia i tłumaczenia, pracownik nadal popełnia te same proste błędy.

Kiedyś pracowaliśmy z człowiekiem bardzo sympatycznym,

choć mocno niezorganizowanym. Próby tłumaczenia, że pracę można zorganizować, próby  tworzenia notatek nie przyniosły oczekiwanego efektu. Tworzyliśmy wspólnie notatki w kalendarzu, organizowaliśmy szkolenia z wielu metod planowania pracy, szkolenia online. Pracownik i tak w większości nie wiedział co powinien zrobić i co zostało zrobione dzień wcześniej. Wciąż deklarował, że już wkrótce nabędzie odpowiednie kompetencje. Po miesiącu się poddaliśmy. Coraz większy bałagan w jego pracy wpływał negatywnie na efekty całego zespołu. To była gra, w której obie strony przegrywały. Podjęliśmy decyzję o zakończeniu współpracy.

Przed zwolnieniem zastanawiamy się jeszcze,

czy to nie my popełniliśmy błąd jako rekruterzy, nie sprawdzając wymaganych kompetencji na tyle dokładnie, by uniknąć nieprzyjemnych konsekwencji kilka miesięcy później. Kiedyś assessment center był standardem. Dzisiaj coraz częściej słychać głosy przeciwników mówiących, że takie testowanie pracownika przed zatrudnieniem nie ma sensu, bo nie jest on osadzony w standardowych realiach pracy przez czas, w którym jest poddawany różnym testom. Równocześnie podnoszone jest, że tak intensywne napięcie, stres a nawet lęk, które kandydat odczuwa w trakcie testów, nie pozwala na realne odniesienie wyników do standardowej sytuacji pracy i zachowania. My podjęliśmy decyzję, że rozmowa kwalifikacyjna powinna być przyjemną formą rozmowy partnerskiej, a nie testem jednej strony. Chcemy, aby kandydaci czuli się w miarę swobodnie. Aby zadawali pytania i czuli, że ta decyzja należy do obu stron. Dlatego nie testujemy wprost wielu kompetencji, a raczej staramy się rozpoznać je w rozmowie, na ile jest to możliwe. Wiem, taka forma ma swoje duże ułomności, ale dla nas ważna jest bardzo atmosfera. Jak wiemy employer branding zaczyna się już długo przed rekrutacją. To ciągły proces, który jest budowany przez lata zarówno świadomie jak i nieświadomie. Jeśli mówimy, że atmosfera jest u nas rodzinna, to musimy być spójni.

Każdy popełnia błędy

i ma do nich prawo. Ważne jest, by starać się ich unikać i zapobiegać. Wielokrotnie zastanawiałam się co możemy zrobić lepiej, aby uniknąć sytuacji zwalniania. Z drugiej strony uważam, że zarówno zatrudnianie jak i zwalnianie to standardowe procesy w każdej firmie. Oczywiście przy założeniu, że są one prowadzone we właściwy sposób. Pracownik nie jest nam dany na wieki, nie jest naszym niewolnikiem. Ma prawo odejść w każdym momencie, czy pracodawcy się to podoba, czy nie. I dokładnie tak samo działa to w drugą stronę. Zatrudniając członka zespołu, sprawdzamy na ile jesteśmy w stanie wykorzystać jego kompetencje. Następnie czerpiemy z jego zasobów tak długo, jak wnoszą wartość do firmy. Jeśli nasze drogi w pewnym momencie się rozchodzą, rozstajemy się. To powinno przebiegać z klasą.

Małgorzata Bieniaszewska

Jak motywować lidera?

Lider od kuchni

Nie, nie pomyliłam się w tytule. Wiem, zawsze mówimy o motywowaniu pracowników. Uważam jednak, że należy też motywować lidera, a o tym się w ogóle nie mówi! Jakby temat nie istniał. Istnieje, bo lider też człowiek, tak jak każdy inny członek zespołu.

Lider oczekuje informacji zwrotnej

nie tylko od przełożonych (jeśli nie jest właścicielem firmy, tak jak ja), ale także od swoich współpracowników. Relacje w zespole to nie tylko rozmowy o zadaniach i praca. To także miłe i proste słowa, „co u Ciebie”, „jak się czujesz”, „dobra robota”. I żarty. My bardzo często żartujemy między sobą, przekomarzając się, kto jest pracownikiem miesiąca. „Ja!”. „Nie, ja!”

Pamiętam, jak przy rekrutacji pracownika na stanowisko menedżerskie odbyliśmy otwartą rozmowę, w której określiliśmy czego od siebie oczekujemy we współpracy. Mówiliśmy też o docenianiu. Oczywistym było, że także o docenianiu konkretnego działania w wykonaniu menedżera. Ale już mniej oczywistym, że ja również chcę być doceniona. Pracownicy nie biorą tego pod uwagę. Dla nich jest naturalnym, że skoro dobrze pracuję, to przecież dla siebie, więc dlaczego ktoś ma to docenić bądź zauważyć? Nagrodą są przecież wyniki firmy.

W zdecydowanej większości przypadków one wystarczą. Ale, gdy odbieram nagrody, które mają znaczenie ogólnopolskie bądź międzynarodowe, to lżej mi na duszy, gdy pomyślę, że to praca całego mojego zespołu, ale również moja, osobista. Moja cegiełka dołożona do tego osiągnięcia. Nie chodzi o narcyzm, egocentryzm. Chodzi o poczucie zespołowości i przynależności.

Nie chowam się w wieży z kości słoniowej.

Jestem członkiem naszego zespołu. Chcę wiedzieć, że wartościowym. Nie dlatego, że mogę mieć ostatnie zdanie, podjąć decyzję, wymusić zgodę. Dlatego, że ktoś liczy się z moim zdaniem, bo mam coś sensownego do przekazania. Chcę wiedzieć, że jeśli nie jestem inżynierem, to moje poczucie rzeczywistości biznesowej ma znaczenie i jest wartością dodaną w świecie specjalistów skupionych na technice. Mogę wnieść wartościowe dane, przemyślenia, spostrzeżenia, które ktoś zauważy i doceni. Tak – pracownikom często się wydaje, że lider wie, że jego zdanie jest dla nich wartościowe. A zastanawialiście się jak często ktoś z zespołu mu o tym mówi? Najczęściej jest to stwierdzenie w domyśle, które do mnie oczywiście dociera, które wyławiam między wierszami. Jednak miło byłoby usłyszeć, że moje zdanie wniosło cokolwiek sensownego w rozwiązanie danego problemu. Każdy z nas ma potrzebę bycia cennym ogniwem łańcucha. Lider też.

            Pamiętajmy też o tym, że mój osobisty przypadek, gdzie jestem również pracodawcą, to tylko część tej historii. Odnoszę się do sytuacji, w której lider nie jest pracodawcą, a po prostu przywódcą danego zespołu. Ile razy słyszałam zdziwienie mojego rozmówcy, gdy pytałam czy docenił go jego zespół? Uważam, że bardzo ważną częścią współpracy jest świadomość wartości, jaką wnoszą wszyscy członkowie zespołu.

Dla mnie lider to ten, który jest mentorem,

coachem, osobą motywującą do działania, poszukiwania rozwiązań. Zespół to ludzie, z których każdy z osobna wnosi coś wartościowego do wspólnego rozwiązania. To ludzie, którzy potrafią zebrać się w całość i doprowadzić wspólne działanie do końca. Pod koniec zadania i  przedsięwzięcia jest podsumowanie. Każdy dobry lider podziękuję swojemu zespołowi za osiągnięcie sukcesu. Ilu pracowników to robi? Ilu docenia jego pracę/wkład?

Bardzo dobrze czuję się w roli lidera. Lubię mierzyć się z problemami i trudnymi sytuacjami. Potrzebuję też partnera, z którym mogę omówić wątpliwości, rozwiązania, wyzwania. Gdy wiem, że jest ktoś, kto chce mnie wysłuchać, doradzić, wesprzeć, czuję, że mogę więcej. Że nie jestem w tym sama, że razem możemy wszystko. Mnie jako lidera, doceniają bliscy współpracownicy. Czasami nawet za bardzo nietypowe działanie. To mnie nakręca.

Ostatnio otrzymałam podziękowanie

za: „najbardziej pozytywnie przekazany negatywny feedback.” Tak – brzmi to paradoksalnie, ale poczułam się doceniona. Sytuacja była trudna i bardzo poważna, z dużymi konsekwencjami dla całego zespołu, gdyby nie została naprawiona. Jednak osiągnęłam sukces. Nie pozwoliłam kontrolować emocjom mojego zachowania. Opłacało się, bo zostałam doceniona! Byłam z siebie dumna i dało mi to ogromnego kopa do dalszego działania w podobny sposób. Czy straciłam cokolwiek udzielając feedbacku w taki sposób? Okazuje się, że zyskałam. Mój rozmówca czuł, że nie wykonał zadania należycie, ale równocześnie wiedział, że ma szansę je poprawić.

Dużą motywacją jest poczucie, że mój zespół chce ze mną współpracować. Nie na siłę. Gdy trzeba wykonać ważne zadanie wiem, że mogę liczyć na ludzi, a oni na mnie. Wielokrotnie doświadczaliśmy sytuacji, gdy awaria groziła opóźnieniem wysyłki. Zbieraliśmy wtedy siły i walczyliśmy na montażu wspólnie. Miło było słuchać żartów, że dobrze mi idzie, choć moja praca w porównaniu z normami pracowników tego działu była dużo mniej wydajna. Gdy na koniec mogliśmy przybić piątkę, podziękować sobie za współpracę i usłyszeć, że dobrze wykonałam swoją część zadania, czułam satysfakcję. Czułam się częścią zespołu i ważnym jego ogniwem. Największą przyjemność sprawiły mi słowa brygadzistki: „Naprawdę dobrze ci poszło, Małgorzata”. Niby proste słowa, a miłe.

W życiu chodzi o to, aby osiągać cele

i realizować marzenia. Ale też o to, aby doceniać innych i być docenianym. To podkreśla prawdziwość relacji lider -zespół. Może nie jest ona symetryczna, bo i być nie może w każdej sytuacji, ale na pewno budująca. Dlatego mocno rekomenduję każdemu zespołowi, aby doceniał też swojego lidera, kiedy ma ku temu powody. To poprawi morale całego zespołu, także lidera. Lider będzie widział więcej, jeśli sam zostanie zauważony.

Małgorzata Bieniaszewska

Czego nie wolno liderowi?

Lider od kuchni

Całe życie mówiono mi, że lider musi być opanowany, wyważony, stonowany. Pomijam, że najlepiej, aby nie był kobietą, bo to od razu kojarzy się z histerią. My kobiety jesteśmy z założenia histeryczne, emocjonalne i wątłe. Ponadto wrażliwe i delikatne. Jak to słyszałam, to zawsze czułam, że nie pasuję do tego opisu, że jest coś ze mną nie tak. A może ja po prostu nie jestem liderem takim jak wszyscy? Albo może większość nie jest taka jak z żurnala?

Jako lider, nie jestem zawsze stonowana.

Czasami, mam wrażenie, że zachowuję się inaczej niż większość. Na spotkaniu z Prezydentem RP potrafiłam zażartować, choć było to ryzykowne. W końcu to głowa państwa! Ale dla rozładowania napięcia, głównie mojego, po prostu rzuciłam żartem o tym, że następnym razem mógłby się nie spóźnić. Wariactwo powiecie, ale też z wyczuciem, gdyż oceniłam po jego zachowaniu, że to człowiek z dystansem do siebie i poczuciem humoru. A skoro tak, to buch, palnęłam dowcip i… wszyscy się śmiali, z nim na czele.

Uwielbiam żartować i to rubasznie.

Ulżyło mi, ale też rozluźniło to atmosferę i dało ciche przyzwolenie do podejścia z większym dystansem. Śmieję się tak, że kiedyś jeden z moich współpracowników nazwał to kulturalnie perlistym śmiechem. Chciał być uprzejmy i nie obrazić mnie mówiąc, że rżę jak koń na całą firmę. Raz, gdy byłam na kabarecie Dańca, to tak się śmiałam, że aż on przerwał występ i nie wytrzymał. Parsknął śmiechem z tego jak ja się śmiałam. A to przecież nie wypada właścicielowi firmy, szefowej, liderowi poważnego przedsiębiorstwa! Chciałam tylko zauważyć, że już sam fakt bycia kobietą nie-inżynierem nie wypada! Jakie jest odwieczne zdziwienie, gdy mówię, że nie jestem inżynierem i nie zamierzam nim być. Stałe pytanie jakie pada wtedy to: Jak pani zarządza firmą w branży automotive jeśli nie jest pani inżynierem?  Odpowiedź moja jest zawsze ta sama: A dlaczego ludzie oczekują, że należy być inżynierem aby dobrze zarządzać zespołem? Przecież to nie ma sensu.

Mówią, że w naszej firmie klimat jest specyficzny. Osobiście nie toleruję tego przymiotnika. W dzisiejszych czasach wszystko jest albo innowacyjne, albo specyficzne. A my po prostu jesteśmy sobą. Ironiczni, rubaszni, sarkastyczni. I świetnie się z tym czujemy! Faktem jest, że trudno będzie temu, kto bierze wszystko do siebie. Dlatego tym bez dystansu trudno wpasować się w nasz klimat. Bywa, że mija sporo czasu, zanim zorientują się w specyfice organizacji.

Jestem emocjonalna.

Staram się opanować jak tylko się da, ale czasami nie wytrzymuję. Nie wrzeszczę, ale puls przyspiesza, poliki nabierają koloru, a mózg paruje. Najtrudniejszy test na kontrolę emocji przechodzę obsługując klientów. Czasami mam ochotę krzyczeć, gdy mnie ktoś porządnie sfrustruje. Nie pozwalam sobie na to. Choć raz mi się zdarzyło kilka lat temu, że nie utrzymałam emocji pod kontrolą. Gdy klient wrzeszczał na mnie, że zatrudniam debili! Nie wytrzymałam i uniosłam się nazywając go bezmózgowym kretynem. Cóż, nie jest to powód do dumy, to prawda. Fakt, nie dałam rady opanować emocji. Mieszanka krzyku i frustracji klienta, plus jego bezczelność i obrażanie mojego zespołu, zrobiły swoje. Skapitulowałam. Najpierw, zgodnie z regułami emocjonalności, byłam tak wściekła i dumna z tego jak się nie dałam. Później, gdy emocje opadły, żałowałam. Nawet nie tego, że dałam się sprowokować. Żałowałam, że moja reakcja była aż tak emocjonalna. Zamiast postawić granice, zaatakowałam.

Przeklinam.

Z tego akurat nie jestem dumna. Nawet mi wstyd. Co ciekawe, przeklinam, gdy jestem zła, ale też gdy chcę podkreślić wagę wypowiedzi. Efekt jest mizerny, muszę przyznać. Nawet nie dlatego, że nie przystoi kobiecie i liderowi. Głównie dlatego, że bez problemu to kontroluję, gdy chcę. A wygląda na to, że nie chcę, skoro tak często nadużywam. A z drugiej strony, myślę, że wiele kobiet przeklina i się do tego nie przyznaje. Wiele znanych liderów przeklina tak często i trafnie zarazem, że, mówiąc uczciwie, bawi mnie to bardzo. Przykładowo Jakub B. Bączek.

Znany mówca motywacyjny, trener mentalny, w trakcie każdego swojego wystąpienia przeklina z dużym natężeniem, oceniając obiektywnie. A ja wciąż uważam, że jest genialny. Moje zdanie podziela tysiące jego odbiorców. Czy warto zatem gorszyć się na samą myśl o tym, że lider przeklina? A czy to czasami nie jest ludzkie? Tak długo jak nie robisz w towarzystwie osobistości. Tak długo, jak przekleństwa pozostają osadzone w kontekście. Wiem, wielu z Was powie, że to prostactwo. Cóż, muszę nauczyć się z tym żyć i bardziej kontrolować.

Jestem prostolinijna i bezpośrednia.

Z tego słynę. Mówią, że osobiście, jestem baaaardzo trudną klientką. Mówię co myślę. Oczekuję realizacji natychmiastowej niemożliwych zadań. Nie boję się rozmawiać z ludźmi o wszystkim. Nawet wtedy, gdy temat wydaje się być przerażający. Gdy rok temu zachorowała moja pracownica i walczyła o życie, wszyscy w pracy udawali, że nic nie wiedzą. Nie wiedzieli jak zareagować. Efekt? W większości nikt nawet nie zapytał co czuje, jak żyje. Ja od razu poszłam do niej i bezpośrednio zapytałam jak mogę jej pomóc w obliczu walki o zdrowie? Tak zaczęła się nasza prywatno-służbowa relacja, która trwa do dziś. Rozmawiałyśmy o bardzo trudnych sprawach związanych z chorobą. Dzisiaj, gdy ma nawrót choroby, znowu rozmawiamy otwarcie na trudne tematy. Bardzo to sobie cenię. Kiedyś mi powiedziała, że jestem jedną z nielicznych, które nie boją się z nią rozmawiać otwarcie o chorobie. A ja byłam zdziwiona. Dlaczego miałabym się bać? Z kim najlepiej się rozmawia o bólu, jak nie z osobą z bezpośredniego otoczenia?!

Nazywam rzeczy po imieniu.

Nie podoba się to większości. Czasami jest bolesne dla odbiorcy. Można powiedzieć, że nie mam wyczucia w tej otwartości. Bądź docenić w komunikacji fakt, że rozmawiając ze mną nie musisz się domyślać co mam na myśli. Nie owijam w bawełnę. Nie oczekuję, że rozmówca się domyśli. Po  prostu walę między oczy czasami z dużym impetem. Co ciekawe, zauważyłam, że ta autentyczność fascynuje ludzi. Gdy na jednym z moich pierwszych wystąpień, powiedziałam ile błędów jako lider popełniłam, wszyscy gratulowali mi odwagi. Gdy mówiłam, że to były bardzo trudne przeżycia i ile mnie kosztowały, gratulowali otwartości. Byłam zdziwiona. To co powiedziałam było szczere i bezpośrednie. Nie widziałam powodu, dla którego powinnam to ukrywać. A wielu ludzi biznesu było zszokowanych, że mam odwagę! Zostałam bezpośrednią dziewczyną z prowincji.

Problem rozwiązał się wtedy, gdy kilka miesięcy później coraz bardziej ujawniały się prawdziwe potrzeby odbiorców. Świat oczekuje bezpośredniości. Charyzmatycznych liderów, którzy mają wady i nie boją się o nich mówić. Pokazują swoje błędy, dzielą się doświadczeniami.

Nie udaję kogoś kim nie jestem.

W Polsce przyjęło się, że należy być skromnym. A na dodatek skromność, gdy jest fałszywa, nie przeszkadza. Nie wolno mówić o swoich sukcesach, bo to nie przystoi. Chwalić się osiągnięciami? A gdzież  tam! Lepiej stać grzecznie w kącie i czekać aż ktoś cię zauważy. W tym przypadku znowu się nie wpasowałam w standardowe kanony. Mówię otwarcie ile osiągnęłam, zarówno odnosząc się do swojej przemiany jak i rozwoju przywództwa. Jak również do osiągnięć mojego zespołu.

Przecież to jest prawie dwadzieścia lat pracy wielu setek ludzi! Dlaczego miałabym tego nie doceniać i się tym nie chwalić? Nie być z tego dumną? Z firmy garażowej staliśmy się organizacją, która sprzedaje na wszystkie kontynenty. Trzech konstruktorów stworzyło produkt w niewielkim mieście, który jeździ na całym świecie. Z dziewczynki bez wykształcenia przejmującej firmę, stałam się kobietą, przedsiębiorczynią. Choć nadal nie-inżynierem, ale z ukończonymi kilkoma kierunkami studiów. Mam swój bagaż życiowych doświadczeń, którymi się dzielę ku pokrzepieniu serc, aby zmotywować liderów do działania. Aby pokazać, że mogą przejść długą drogę, aby stać się kim tylko chcą. Jeśli będą uparci i wytrwali w działaniu, dojdą tam gdzie chcą.

Czy w związku z powyższym nie mogę nazwać się liderem?

Dlatego, że nie pasuję do utartych definicji. Bo jestem sobą. Nie łamię się pod naporem pieniądza, nie daję się również wtedy, gdy go nie ma. Doceniam życie rodzinne. Opieram swoje działanie na relacjach międzyludzkich. Oceniam ludzi, gdy z nimi rozmawiam. Szukam części wspólnych, bądź odmiennych, które mogą nas przybliżyć do celu. Pytam otwarcie, gdy nie wiem co dalej. Mówię, że nie wiem i oczekuję podpowiedzi. Przez ostatnie dwadzieścia lat tak robię i doszłam tu gdzie jestem. Do bycia właścicielem prężnie działającej firmy, której produkty jeżdżą na całym świecie. Firmy, która znajduje się w małej miejscowości Sulechów w województwie lubuskim. Jestem przekonana, że nasi klienci z Australii, Brazylii, Islandii, Bośni, Malty i wielu innych ciekawych miejsc świata, nie wiedzą gdzie jest to miasteczko, w którym wszystko się zaczęło i gdzie trwa do dziś. Jestem liderem i jestem z tego dumna.

Małgorzata Bieniaszewska

My liderzy rozstajemy się z klasą

Lider od kuchni

Lider rozstaje się z klasą

Jak lider się rozstaje to kulturalnie i z klasą. Pamiętaj, nie daj się ponieść emocjom.

– Mów do mnie jeszcze, a ja za chwilę rozszarpię cię na kawałki! – pomyślałam, a w oczach pojawiła się wściekłość. Dlaczego? Bo jak tu rozstać się z klasą, gdy wiesz, że chwilę po zakończeniu rozmowy ten ktoś wyjdzie, zamknie drzwi i zacznie pluć w twoją stronę?

            Tak długo jak masz przewagę będąc pracodawcą, szefem, liderem, możesz jeszcze zrobić ruch, który pozwoli na uczciwą „zapłatę” już-prawie-zwolnionemu pracownikowi. No to korzystaj do jasnej cholery! Wal po oczach! Mów jakim kretynem jest! Ile to się namęczyłaś w tej współpracy! Ile Ciebie to kosztowało! Że były to pieniądze wyrzucone w błoto! A jego wynagrodzenie po stokroć za wysokie! A na koniec pożegnaj czule wystawiając wypowiedzenie i z dziką satysfakcją wręczając rozmówcy.

Nie zapomnij złożyć też życzeń powodzenia w szukaniu nowej pracy. A gdy kolejni potencjalni pracodawcy będą dzwonić do Ciebie z pytaniem o opinię na temat byłego pracownika, Ty wylejesz jad, podkreślając jak szczęśliwy jesteś, że się kretyna pozbyłeś. Po co sobie żałować?! W końcu raz się żyje, a ten to wyjątkowo napsuł Ci życia, pracując w tej samej firmie!

Oburzające, niemoralne, przerażające, dojmujące, głupie, nieodpowiednie, bezczelne, a nawet chamskie…

to tylko niektóre określenia przemądrzałych HRówek, które przeczytały powyższy przykład. Jasne, przecież tak żaden lider by się nie zachował. A gdzieżby tam!

My liderzy jesteśmy przecież zawsze opanowani i wychowani.

Zachowujemy się stosownie do sytuacji. Kiedy rozstajemy się z pracownikiem, to informujemy go na kilka miesięcy przed o tym, że zamierzamy go zwolnić. Mówimy o tym, żeby zaczął szukać pracy i dał znać, kiedy będzie gotowy na odejście. Równocześnie prosimy o to, aby dał nam czas na znalezienie kogoś na jego miejsce. Nie szukamy za pośrednictwem ukrytych rekrutacji, head hunterów itp. Dajemy ogłoszenie otwarcie definiując wszelkie dane i ze spokojem czekamy na kandydatów. W tym czasie planowany do zwolnienia pracownik wykonuje należycie swoją pracę, dziękując nam za to, że daliśmy mu czas na przygotowanie się do odejścia. Nie bierze L4, nie obija się w pracy, nie wykonuje obowiązków na pół gwizdka. Po prostu jest wydajny i dyspozycyjny w pełnym zakresie. Ładnie brzmi? Marzenie ściętej głowy.

My liderzy nie odczuwamy stresu przy zwalnianiu.

Nic a nic nas to nie kosztuje. Człowiek przygotowuje się do rozmowy pożegnalnej w ciszy i skupieniu. A w sumie to się nawet nie przygotowuje, bo nie ma potrzeby. W końcu to codzienność, do której przyzwyczaił się każdy z nas. Zaczynasz od:

Pani Zdzisiu/Haniu/Zosiu, chciałem powiedzieć, że to koniec naszej współpracy, wspólnej męczarni, gdyż Pani praca była do niczego. Nie nadaje się Pani na to stanowisko. Przecież Pani o tym wie. Mam definiować Pani wady? Czy sama się Pani domyśla? No, zero zaangażowania, nierealizowanie poleceń służbowych. Jak choćby ostatnie, gdzie prosiłem o zrobienie tabelki w trybie pilnym , a Pani się guzdrała przez dobre pół godziny. Nie będę oszukiwał, jest Pani zbędnym ogniwem tej organizacji. Radziłbym wziąć po prostu wypowiedzenie, jeśli Pani nie chce, abym zwolnił dyscyplinarnie. Pani wie, że jak chcę to powód znajdę, prawda?

Po zakończonej rozmowie lider wstaje i zdecydowanym ruchem ręki wskazując w kierunku drzwi, żegna pracownicę czule. Pilnuje uśmiechu na twarzy, aby był stonowany i lekki bez zbędnych emocji. Niech wie cholera, że to rozstanie było łatwe!

My liderzy podejmujemy decyzje o rozstaniu w oparciu o fakty, a nie emocje.

Pamiętam jedno pożegnanie, gdy podjęłam decyzję o zwolnieniu pracownika. No nie nadawał się, choć był to bardzo miły chłopak. Najgorsze było to, że na sam mój widok się stresował. Co rozmowa, to efekt był piorunujący. Mówił takie głupoty, że nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać. Nie osiągał celów. Nie brał odpowiedzialności. Nie miał inicjatywy. Wszystko na nie. Podjęłam decyzję o zwolnieniu. Dalsza współpraca naprawdę nie miała sensu.

Przyszedł do mnie do biura, a ja zaczęłam od tego, że rozmowa będzie trudna. Później przedstawiłam cel spotkania, argumenty i fakty przemawiające za podjętą decyzją, a następnie wręczyłam wypowiedzenie. Nie czułam się komfortowo, bo to dobry człowiek, ale niestety nieodpowiedni na to stanowisko. Po zakończonej rozmowie, gdy wyszedł z mojego biura, siedziałam w osłupieniu i przygnębieniu. Miałam wyrzuty sumienia, bo w ostatnich zdaniach powiedział, że nie wie jak sobie teraz

poradzi. Wziął kredyt na dom, podjął decyzję o weselu. Planował założyć rodzinę.Praca dawała mu możliwość spełnienia tych postanowień. Tracąc ją jego życie mocno się komplikowało.

            Jako lider, który wie, że życie zawodowe to nie emocje tylko fakty, następnego dnia poszłam do niego i cofnęłam wypowiedzenie. Powiedziałam, że daję mu kolejną szansę. Proszę o poprawę. Spodziewam się efektów. I już. Człowiek był szczęśliwy, a ja razem z nim. Po trzech miesiącach spotkaliśmy się w identycznej sytuacji, bogatsi o kolejne doświadczenia i niespełnione obietnice. Tym razem wręczenie wypowiedzenia było trudniejsze. Czułam rozczarowanie i złość. Dostał szansę i z niej nie skorzystał! On również nie był zadowolony. Starał się przez ostatni okres, a ja nie doceniłam.

Tak zakończyła się moja historia o decyzjach podejmowanych bez emocji. Lekcja na przyszłość, którą wyniosłam, to:

Zastanów się, przemyśl dokładnie swoje decyzje, aby być pewnym.

 My liderzy zawsze mamy na uwadze dobro pracownika.

Dlatego też poczucie odpowiedzialności rozrywa nam serce, gdy przychodzi do zwolnienia. Nie, żebyśmy rozważali co zrobi, gdy go zwolnimy. My się obawiamy czego nie zrobi!

Jedna z rozmów exit interview była co najmniej kuriozalna.

– Co możemy zrobić lepiej zatrudniając kolejnego pracownika?

– Proszę go poinformować, że tu się k%$# ^! wyzyskuje ludzi!

– Co Pan ma na myśli?

– Myślałem, że przychodzę do normalnej firmy, gdzie jest szacunek do człowieka. A efekt jest taki, że zwalniacie mnie za to, że raz w pracy wypiłem! I gdzie szacunek do cholery???!!!

            Jak zapytano mnie dlaczego nie dałam drugiej szansy, odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że nie mam sumienia patrzeć, gdy kolejnym razem tenże pracownik ulega wypadkowi w mojej firmie. Ale też jestem przekonana, że każdy ponosi konsekwencje własnych czynów. Przykrość polegała na tym, że to był naprawdę dobry fachowiec.

My liderzy nie żywimy urazy, gdy ktoś miesza nas z błotem chwilę po zwolnieniu.

Zwykle oczekujemy, że każdy pracownik, jeśli się z nim kulturalnie rozstaniesz, jest wdzięczny i zachowuje klasę.

– Gosia, ja sobie poradzę. To bardzo dobra decyzja. Ja również uważam, że już czas się rozstać. Z klasą… Ale wiesz, nikt nigdy wcześniej mnie tak nie potraktował…

I otwiera się puszka Pandory. Chwilę później, tego samego dnia wieczorem, dochodzą już informacje, że szanownemu pracownikowi się ulewa. Że z klasy zostało nic. Wszyscy wokół winni tylko nie on. Niesprawiedliwie potraktowany, mimo tego, że sam też chciał odejść i kilka godzin wcześniej dziękował za podjętą decyzję zgadzając się z nią w 100%. A żeby było ciekawiej, to pracę miał nagraną już znacznie wcześniej, a decyzję podjętą od kilku miesięcy.

     To nic! Jak żegnają, to warto zaznaczyć wszystkim współpracownikom, że to nie on był zwolniony tylko sam odszedł z tego domu wariatów! Gdzie wyzysk ludzi, oddane serce, pozostawieni zaufani współpracownicy, którym chwilę wcześniej obrabiał cztery litery, wyrwane płuca, a wszystko dla dobra firmy.

A Ty siedzisz liderze w osłupieniu i zastanawiasz się czyś Ty zwariował? Czy z tym drugim jest coś nie w porządku? Wzbiera w Tobie złość, chęć zemsty. A na koniec, masz przy sobie dobrych doradców którzy mówią: zostaw. Nie jest tego wart.

 Tak wygląda codzienność lidera przy rozstaniu.

Jesteśmy opanowani, otwarci na krytykę, chętni do wymiany zdań. Cenimy sobie spokój i opanowanie. Opieramy się na faktach, nie podejmujemy decyzji pochopnie. Nie stresuje nas rozmowa, bo mamy ich tysiące za sobą. Nie żałujemy podjętych decyzji, bo nie jesteśmy emocjonalnymi ludźmi. Doceniamy klasę zarówno swoją jak i rozmówcy, gdy kolejne wymiociny lądują na naszych obrzyganych plecach.

My liderzy jesteśmy tylko robotami, ale zawsze szanującymi naszych pracowników!

Dziwne to relacje, ale jakże pouczające. Po latach wiem, że nie warto walczyć, udowadniać, zmagać się i spierać. Warto żyć, bez patrzenia w przeszłość i rozpamiętywania. Traktować kolejne doświadczenia jako lekcje, Wynosić to co najistotniejsze i zabierać ze sobą na kolejne wyzwania. Umieć spojrzeć krytycznie na siebie i pilnować tego, aby nie zwariować w świecie obłudy i zakłamania. A co najważniejsze, pamiętać, aby każdego wieczoru móc spojrzeć w lustro.

Małgorzata Bieniaszewska

Chcesz być liderem? Załóż zbroję odporności.

Lider od kuchni

Chcesz być liderem, prowadzić własną firmę, być szefem? Załóż zbroję odporności na zawiść. Tak, w Polsce nie mówimy o tym, że przedsiębiorca ma gorzej, bo jest wiecznie narażony na ludzką nienawiść, brak zrozumienia i wyzwania, z którymi pracownik na etacie nie mierzy się w takiej skali.

W 2018 roku zostaliśmy nominowani do Nagrody Gospodarczej Prezydenta RP.

Nie wiedzieliśmy o tym. Zostaliśmy zgłoszeni przez organizację pracodawców z lubuskiego. Dowiedzieliśmy się, gdy przyszedł list z Kancelarii Prezydenta, że jesteśmy nominowani i zaproszeni na uroczystą galę w Rzeszowie, gdzie zostanie wyłoniony laureat. Oprócz nas, w kategorii „firma rodzinna” nominowana była też duża spółka giełdowa. Znana i bardzo ceniona na całym świecie. Jakież było moje zaskoczenie, gdy otrzymałam wiadomość o nominacji. Byłam dumna. Bardzo dumna. Z kilkuset zgłoszeń MB Pneumatyka została wybrana jako wzór firmy rodzinnej na skalę Polski. Jednym z kryteriów był poziom średnich wynagrodzeń w firmie. Czyli w porównaniu z innymi firmami płaciliśmy więcej naszym pracownikom. Dane niepodważalne, a jednak już wzbudziły kontrowersje wśród nam nieprzychylnych. Niektórzy zarabiali najniższą krajową, a oni zostali wyróżnieni za wynagrodzenia powyżej średniej?! Jakiś żart! Nagroda wyróżniała też firmy rodzinne, które postępują etycznie, mają tradycję i 100% kapitału polskiego. Były jeszcze inne kryteria, ale do dziś, powiem szczerze, ich nie sprawdziłam. Przewodniczącym Komisji Konkursowej był obecny Rektor Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, Pan Profesor Piotr Wachowiak. Niesamowity człowiek, którego miałam przyjemność poznać bardziej będąc zaproszoną do Rady ds. Przedsiębiorczości przy Prezydencie RP.

            Na galę nagrody Gospodarczej pojechałam ja, ówczesna Wiceprezes, Agnieszka i nasz doradca ds. PR, Cezary. Nie jestem w stanie opisać jakim przeżyciem było całe wydarzenie. Przed galą był obiad z Panem Prezydentem. Później koncert orkiestry i gala. Pamiętam jak przez mgłę, gdy siedzieliśmy w drugim bądź trzecim rzędzie w oczekiwaniu na wyłonienie zwycięzców. Wydawało mi się, że jestem spokojna, opanowana oraz profesjonalna. Siedziałam w jednej sali z tak znamienitymi gośćmi jak prezesi, właściciele największych firm polskich, co już było nie lada przeżyciem. Ogłoszenia zwycięzców i przekazania statuetki laureata przez Pana Prezydenta nie zapomnę nigdy! Uścisk dłoni, flesze reporterów, wywiady z najważniejszymi mediami w Polsce.  Dzień tak ogromnego napięcia i wielu przeżyć, że nie pamiętam do końca jego kolejności, następujących zdarzeń. W między czasie brałam udział w debacie dotyczącej dofinansowania z Unii Europejskiej. Gdyby nie to, że była nagrana, to nie pamiętałabym nawet jednej osoby, z którą uczestniczyłam w tej rozmowie. Wszystko działo się tak szybko i w takim napięciu, że kolejne minuty i godziny zlewały się w jedno. Gratulacje od współuczestników, jury, dziennikarzy. Popłakałam się ze wzruszenia, gdy zadzwoniłam do mamy powiedzieć, że wygraliśmy w kategorii „Firma Rodzinna”. Mama też płakała. Spełniło się jej marzenie. Córka odebrała nagrodę od głowy państwa. Odkąd skończyłam 25 lat (czyli 16 lat temu) mówiła, że chciałaby doczekać się momentu, w którym odbiorę nagrodę z rąk Prezydenta RP.

Nie pamiętam o której przyjechałam czy też o której wyjechałyśmy z Agą. Na pewno była noc, gdy jechałyśmy z Rzeszowa. Większość drogi powrotnej przespałam. Rozłożyła mnie gorączka. Myślałam, że to ze zmęczenia i z emocji. Dzięki Bogu ona prowadziła samochód. Jak się później okazało kolejnego dnia miałam zapalenie oskrzeli, które położyło mnie na dwa miesiące w łóżku. Odebrało mi głos, przeszło na tchawicę, później krtań, gardło i tak jakoś się potoczyło. Nie wychodziłam z domu i może to dobrze, bo to co się działo na zewnątrz  w świecie zaskakiwało mnie coraz bardziej.

Ludzka zawiść,

niezrozumienie sytuacji, obrażanie mnie i wyzywanie od PISowskich….. (tu dopisz epitet jaki chcesz, każdy będzie trafiony). Przyglądałam się tej fali nienawiści w sieci i nie wierzyłam własnym oczom. Głównie lokalni mieszkańcy wypluwali z siebie obelgi i pretensje, że nie powinnam odbierać nagrody od takiej partii, takiego prezydenta, w takim okresie, w takiej kategorii. I tak mogłabym wymieniać. Na początku było mi przykro. Tak cholernie przykro, bo dla mnie było to najwyższe wyróżnienie jakie otrzymałam w historii własnej działalności. Potwierdzenie, że nadaję się do tego biznesu. Że mimo tego, iż przypadkowo trafiłam do tej firmy, dziś działalność nie jest już żadnym przypadkiem. Że zasłużyłam na tę sukcesję po ojcu. Z biegiem czasu docierało do mnie, że gdy jesteś na szczycie, to zawiść ludzka będzie jedną z głównych emocji towarzyszących tym, którzy ciebie obserwują. Co ciekawe, głównie opluwali mnie ci, z którymi nigdy się nie poznałam, nie wymieniłam ani jednego słowa. Ci, którzy uważali, że skoro prowadzę własną firmę, to powinnam rozdać wszystko biednym, najlepiej im. Złorzeczyli też ci, którzy uznali, że nagrodę zapewne kupiłam, dając komuś łapówki. Nie jest przecież możliwym, aby firma z jakiegoś tam Sulechowa, została doceniona na skalę Polski! Cóż, było i się stało. A ja wraz z otrzymaniem tej nagrody wkroczyłam w inny świat. Mediów, dziennikarzy, programów telewizyjnych, audycji radiowych. Zauważono mnie i osiągnięcia mojej firmy.

Na początku chciałam się bronić.

Wchodziłam w dyskusje z hejterami próbując im wytłumaczyć, że ja nie maczałam w tym palców, niczego nie kupiłam, nie wiedziałam nawet o nominacji. Tłumaczyłam też, że nagroda ma 20-letnią historię i była wręczana przez kolejnych prezydentów. Mówiłam, że nie chodzi o poglądy polityczne, ale o całokształt pracy. Nie tylko mojej, ale wielu ludzi, którzy współtworzyli tę firmę wraz ze mną przez lata. Im więcej się tłumaczyłam, tym większy łomot zgarniałam. Aż przestałam. Któregoś dnia, mój małżonek powiedział do mnie:

Odpuść. Przecież oni zawsze będą cię nienawidzić. Za to, że coś osiągnęłaś w życiu, że jesteśmy w tym miejscu. Że się nam powodzi. Oni widzą tylko to, co chcą widzieć swoimi zawistnymi oczyma. Nie mają pojęcia ile cię to kosztuje każdego dnia. Nie wiedzą jak to jest odpowiadać za tyle rodzin pracowników. Nie rozumieją, bo nigdy nie dźwigali tej odpowiedzialności. Odpuść i doceniaj tych, którzy szczerze gratulują, bo w całym tym zamieszaniu i tarzaniu w błocie, pominiesz tych, którzy są warci twojego zainteresowania. Szkoda nerwów Gosia.

Zrozumiałam te słowa po jakimś czasie.

Irytowały mnie z początku. Byłam przekonana, że mój mąż nie rozumie jak bardzo bolało. Po czasie dotarło do mnie, że właśnie on zrozumiał to, czego ja nie chciałam, obrażając się na nienawiść ludzką. Dotarło do mnie, że jeśli chcesz być na szczycie, to musisz być przyodziana w zbroję odporności na nienawiść. Musisz nauczyć się milczeć, gdy nie ma sensu się wypowiadać. Nie dlatego, że się boisz skutków. O nie! Dlatego, że rolą lidera jest walczyć wtedy, gdy ma to sens. Kiedy nie ma, to mądry lider odpuszcza, nawet przegrywa bitwę, by zwyciężyć wojnę.

Wiem, że może to zabrzmi górnolotnie. Jakbym uciemiężona walczyła o ludzkość i wypruwała flaki dla dobra ojczyzny. Nie. Nie o to mi chodzi. Chcę przekazać swoje doświadczenie kolejnym liderom, aby wyzbyli się naiwności, że wszyscy będą cieszyć się z ich sukcesów. Nie będą. Zapewniam. Musicie znaleźć wokół siebie wartościowych ludzi. A jest takich wielu w biznesie, na świecie, w Waszym środowisku, których zdania i opinie mają znaczenie. Takich, którzy będą cieszyć się Waszymi osiągnięciami. Tak po prostu. Bez zawiści i zazdrości. Są tacy. Uwierzcie mi. Tylko trzeba szukać z szeroko otwartymi oczyma. To też ci, którzy nie tylko chwalą, ale i ganią, gdy uważają, że są przyczyny. Moi przyjaciele mówią mi, gdy robię głupie rzeczy. Karcą mnie, gdy popełniam głupie błędy. Chronią przed światem, gdy mnie atakuje. I za to jestem im wdzięczna, bo gdy zapomnę, że miałam być obojętna i wpakuję się w kolejną bezsensowną dyskusję na temat wyższości głupoty nad rozumem, to sprowadzają mnie na ziemię i przypominają jak wielką stratą czasu to jest.

Taka jest cena bycia na szczycie.

Jedni cię doceniają, inni opluwają i nienawidzą. To czy będziesz dumny czy przytłoczony zależy od Ciebie. Ja nie daję się tak łatwo! Nabrałam odporności przez lata. To już prawie dwadzieścia lat, gdy prowadzę firmę. Ważna jest dla mnie opinia moich bliskich i za nią serdecznie dziękuję każdego dnia. To bez nich czasami tracę rezon, ale po kilku słowach wsparcia wracam do normy. Trzymaj się przyszły liderze i pamiętaj: To jakim Cię widzą zależy od Ciebie i Twojego wyboru osób, które zapytasz. Dlatego nie pytaj tych, którzy nie mają nic konstruktywnego do powiedzenia.

Małgorzata Bieniaszewska