Wzruszenie odebrało mi mowę!

Lider od kuchni

Pozory mylą, bardzo mylą

Kończą się wakacje, czas wracać do bloga. Długo mnie nie było. Niektórzy z Was zapewne uznali, że przestałam pisać. Nie. Po prostu zrobiłam sobie urlop od niektórych obowiązków.

Co słychać u mnie?

Cóż, nazbierałam kolejnych doświadczeń, przekonałam się co oznacza ciężka praca, rozczarowanie, silny stres, ale też poznałam smak zwycięstwa. Jedna z historii tego lata zapadła mi głęboko w pamięci. Wyryła ślad, którego już nie da się zamazać.

Przyjechałam do domu. Było po szesnastej. Usiadłam wygodnie na sofie. Wzięłam telefon do ręki i uzależnienie dało o sobie znać. Odebrałam maile. Jeden z nich mocno mnie dotknął. Pracownik napisał, kulturalnie co prawda, ale dosadnie, jak niezadowolony jest z faktu, że poniósł opłatę za czynność, którą firma wykonała dla tej osoby. Tu muszę pisać bardzo enigmatycznie, bo dyskrecja w tym przypadku i zachowanie anonimowości są dla mnie bardzo ważne.

Kwota nieduża, ale tej osobie chodziło o zasadę. Miała żal, że za każdym razem kiedy daje coś od siebie to jest to brane bez zastanowienia. Ale gdy ma dostać coś od firmy, to rzadko to następuje bezinteresownie.

Było mi przykro.

Cholernie przykro. Czułam jak wzbiera we mnie żal, że ktoś podejrzewa mnie o chęć zaoszczędzenia kilku złotych. Ale jeszcze bardziej miałam żal o to, że osoba ta podejrzewała mnie o działanie celowe. Mnie rozumianą jako firmę ale też jako osobę. Napisałam odpowiedź mailową, w której kulturalnie wyjaśniłam, że działanie nie było zamierzone. Wyraziłam swoje ubolewanie i przeprosiłam. W głębi serca, jak okazało się następnego dnia, było mi przykro. Mail nie ukoił żalu o to, że jestem podejrzewana o niecne oszczędności na pracownikach. Że prawdopodobnie ten ktoś uważa mnie za cwaniaka, który jak ta żmija prześlizguje się przez życie oszukując kiedy tylko się da. Moje rozgoryczenie sięgnęło zenitu następnego dnia. Poprosiłam o rozmowę nadawcę tej wiadomości, choć nie musiałam.

Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, gdy spokojnie powiedziałam, że jestem zła, że czuję się dotknięta tą opinią. Że jest mi po prostu bardzo przykro. Odniosłam wrażenie, że mój rozmówca patrzy na mnie, zły, zaskoczony a może zdziwiony. Próbowaliśmy sobie wyjaśnić, że ani ja, ani ta osoba nikogo nie chcieliśmy zranić ani oszukać. Miałam poczucie, że każde z nas wali głową w mur. Że mimo tego, jak bardzo próbujemy się zrozumieć, to mijamy się, a słowa gubią znaczenie. Na koniec powiedzieliśmy sobie przepraszam. Każde trochę czując, a trochę może ze względu na sytuację.

Już mieliśmy kończyć tę rozmowę nawet z lekką ulgą, gdy nagle ta osoba zaczęła mówić tak otwarcie, jak nigdy dotąd. O swoich doświadczeniach z dzieciństwa. Gdy każdy grosz był na wagę złota. O marzeniach, które nie mogły być spełnione, bo zabrakło pieniędzy. Byli za to rodzice, bardzo kochający. O tym, że już nigdy mój rozmówca nie chce wracać myślami ani też nie chce się czuć jak za tamtych czasów. I że sytuacja, w której firma próbuje, w tej osoby mniemaniu, przyoszczędzić kilka złotych właśnie na niej, jest poniżająca, uwłaczająca godności i jest odbierana jako niskiej jakości negocjacje.

Płakałam.

Rzadko mi się to zdarza, bo pracodawca ma być silny, stanowczy, zdecydowany, charyzmatyczny, ale do jasnej anielki – przecież nie ckliwy i ryczący!! Łzy jakoś tak same ciekły po policzkach. Dotarło do mnie, że nasze wcześniejsze życiowe doświadczenia, bagaż, który niesiemy, spowodowały tak odmienny odbiór sytuacji.

Ja przez długi czas byłam pomawiana o to, że nie poradzę sobie w męskim świecie. Próbowano mi wmówić, że firmę prowadzę rozpędem po ojcu. Że zapewne mu ją wręcz ukradłam. Te stwierdzenia padały z ust ludzi, którzy wiedzieli. Wiedzieli wszystko zawsze i wszędzie. Skąd? Bo wiedzieli tak po prostu. Czy mnie znali osobiście? Nie. Chcieli poznać, aby wyrobić sobie opinie? Nie. Łatwiej było wygłaszać krzywdzące sądy pod moim adresem niż weryfikować je z rzeczywistością. W ich oczach byłam oszustką, złodziejem koncepcji i pomysłów mojego taty. Nie wzięli pod uwagę tego, że przekazanie firmy było jego decyzją. A dlaczego o tym tu piszę?

Bo nagle zdałam sobie sprawę, że nasze rozumienie rzeczywistości i ocena sytuacji to dwa przeciwne końce tego samego kontinuum. Że ja złodziej a rozmówca żebrak. Dotarło do mnie, że nadeszła moja kolej na opowieści o tym, co niosę na plecach przez wiele lat. Wiedziałam, że jeśli to nie nastąpi to nigdy się nie zrozumiemy. Mówiłam, a łzy dalej leciały po policzkach.

Zakończyłam jednym zdaniem:

Dziękuję, że mogliśmy porozmawiać w taki sposób. To nie była praca, ani nie był pracownik. To był człowiek patrzący w oczy drugiemu człowiekowi. To były doświadczenia. Ale też różnica osobowości i temperamentów. Po tej wymianie zdań przypomniałam sobie, że jesteśmy uwarunkowani naszymi doświadczeniami. Że nieświadomie je przywołujemy, przeżywamy i odnosimy zdarzenia obecne do przeszłości. Walczymy z demonami każdego dnia i warto spojrzeć ponad role w firmie.

To zdarzenie nauczyło mnie, że jesteśmy różni. Wiem, banał. Ale dla mnie ma ogromne znaczenie, bo wiąże się z historią człowieka, który chciał się otworzyć. Nie rozmawiał jak z szefem tylko jak z człowiekiem. Miał chęć i odwagę podzielić się swoimi doświadczeniami. Osoba ta przypomniała mi, że naszą wartością są również nasze życiowe doświadczenia. Że możemy z nimi walczyć, dzielić się albo z nich w ciszy swego umysłu korzystać. Jeśli zauważymy człowieka w jego całej rozciągłości, to okaże się, że ludzie nie stają się tacy z rozkoszy życia. Szanując siebie szanujmy też innych.

Ja chciałam Tobie bardzo podziękować za to, że mój umysł został obudzony. Za to, że miałam zaszczyt być częścią tej historii. Za to, że Szanowna Osobo chciałaś się otworzyć w tak trudnej dla nas obojga sytuacji. Dziękuję za to przebudzenie, za zrozumienie.

Małgorzata Bieniaszewska