Wróć do artykułów

Praca w trybie home office.

Bez kategorii

Koszmar dnia wczorajszego! Jak mi jeszcze ktoś powie, że praca z domu jest łatwa, miła i przyjemna, to oficjalnie oświadczam, że ZAPRZECZĘ! Przebywam w domu od tego tygodnia. Jestem chora. I doświadczam tego, co przechodziłam na początku pandemii.

Poustawiałam sobie spotkania online

i praktycznie, bez żadnej przerwy, od rana do nocy. Do tego stopnia, z nie byłam w stanie wyjść z pokoju mojej córki, gdzie zorganizowałam sobie biuro na czas jej pobytu w szkole, aby zrobić sobie herbatę. Tak bardzo zaangażowałam się w pracę, że wszystko inne przestało istnieć.

Do czasu…

O 13 przypomniałam sobie, że miałam wziąć leki o 9. Ale jak wyrwać się ze spotkania, gdy włączone kamery? Aż żałowałam, że nie zapoznałam się dotychczasowo z tymi apkami, które dają usprawiedliwienie nagłemu przerwaniu rozmowy. Włączasz apkę, wybierasz odpowiedni efekt dźwiękowy, a następnie informujesz rozmówców, że niestety ze względu na remont u sąsiada, płaczące dziecko, szczekającego psa (tu wpisz swoją opcję rozpraszacza), jesteś zmuszona przerwać rozmowę. Nie mam apki, a jeszcze bardziej, nie mam chęci oszukiwania rozmówcy, wiec grzecznie poczekała do końca spotkania. Po czym spóźniłam się na kolejne, bo gdzieś te trzy minuty na połknięcie tabletki musiałam wcisnąć. O 15, zaraz po skończonym spotkaniu z pracownikami, skonstatowałam, że rodzina wraca za pół godziny do domu, a obiadu brak. Dobrze, ze w zamrażarce zawsze jest coś na tzw. czarną godzinę, a spaghetti bolognese robi się w 20 min max. Akurat zdążyłam dokładnie w punkt. Upocona i zmęczona jak po maratonie. Jednak choroba daje się we znaki.

Później były maile,

oferty, kolejne rozmowy, że kompletnie zapomniałam o napisaniu bloga. Jak usiadłam o 20, to zabrakło sił na cokolwiek. A wymówek nie było, wiec jeszcze dokończyłam pisanie rozdziału książki. O 22 znowu odkryłam, że trzeba wziąć leki. No przecież nie na czczo! Kolacja w nocy raczej mi nie służy, ale tym razem zaryzykowałam. Jeszcze gorsze przewinienie było takie, że zamiast skupić się na jedzeniu, uzupełniałam kalendarz o kolejne zadania na dziś. Nie pamiętam, kiedy zjadłam tak byłam zaangażowana.

Gdy o 23.30 przeczołgałam się przez łazienkę

i dopełzłam do łóżka, to przegląd prasy w telefonie zajął mi… No właśnie nie wiem ile, bo zasnęłam, a o 3 obudziłam się w ciężkim szoku, że śpię przy zaświeconej lampce nocnej. Cóż, życie w trybie home office stanowczo nie jest dla mnie! Jestem pełna podziwu dla osób, które potrafią się zorganizować do pracy, życia rodzinnego, obowiązków domowych, a nawet czasu na odpoczynek. Ja, po wczorajszym dniu, czuję się kompletnie wykończona. Oczywiście, że choroba wzmaga ten stan, ale jeszcze nigdy nie poszło mi tak źle rozplanowanie dnia!

Dzisiaj kalendarz wygląda całkiem inaczej.

Jest przerwa na śniadanie, czas na zrobienie obiadu, a nawet chwila na odpoczynek. Jakby nie było, jestem przecież chora i dlatego zostałam w domu.

Jednak, na koniec, muszę wyrazić pełen szacunek dla osób, które potrafią być efektywne w takim trybie pracy.

Małgorzata Bieniaszewska

Zobacz więcej

Wróc do artykułów