Wróć do artykułów

„Pozwól Pracownikom na Bunt” a jeśli sami nie chcą, to ich do tego sprowokuj!

Bez kategorii

Przeczytałam ostatnio w Harvard Business Review artykuł Franceski Gino. I przyszedł mi do głowy przykład z życia firmowego wzięty. Pokazuje on jak ważnym jest zauważanie indywidualnych talentów ludzi. Sama obserwacja tu jednak nie wystarczy. Niezbędna jest dobra komunikacja. Wszyscy mówimy o tym do znudzenia, ale tylko nieliczni przechodzą do fazy realizacji.

No to jak to jest z tym odkrywaniem talentów w naszej firmie?

Siedzę ostatnio na kolejnym nudnym spotkaniu menedżerów. Sama ich zaprosiłam, więc trudno ich teraz wyprosić. Patrzę po sali i bez większego zdziwienia obserwuję ziewający tłum. Tylko jeden jakiś taki podekscytowany siedzi. Myślę sobie: wariat albo się wyspał! Temat omawiany przecież interesujący, ale większość uczestników się powtarza. Każdy z umysłem lekko przytępionym wlepia wzrok w swój notes, a w nim najczęściej jedno zdanie. Jeśli nawet nie jest ono oficjalnie zapisane, to wybrzmiewa w umysłach: TYLE DO ROBOTY, A TEJ SIĘ ZMIAN ZACHCIAŁO!

Nie pozostaje mi nic innego jak zakończyć te spotkanie zanim wszyscy hurtowo pośniemy. Dziękuję grzecznie za uwagę. Proszę asystentkę o zrobienie notatek ze spotkania i rozesłanie do uczestników. Wyznaczam termin kolejnego zebrania i już na samą myśl dostaję drgawek. Cholera jasna co zrobić, aby ich obudzić do działania? Przecież zmiany w firmie są potrzebne, a szczególnie w obszarze zarządzania! Załamana i z poczuciem porażki sunę do swojego biura nie zauważając nikogo wokół. Siadam i… doznaję nagłego olśnienia! Przecież pominęłam tego gościa co to taki podekscytowany siedział! Muszę z nim porozmawiać choćby już, zaraz, natychmiast!

Zasiadając przy stole w moim biurze, pytam Zenka co jest powodem jego podniecenia? Ten oznajmia mi, że właśnie podjął decyzję, że idzie na podyplomówkę z zarządzania projektami. Myślę sobie: no popatrz, a niby taki wycofany. Zaczynamy rozmawiać. Zadaję pytania natury technicznej: Kiedy? Jak długo? Dlaczego ten kierunek? A później już bardziej dogłębne. Skąd taki pomysł? Czego oczekuje po ukończeniu? Jak chce wykorzystać tę zdobytą wiedzę? Jak wyobraża sobie swoją wymarzoną pracę? Co lubi robić najbardziej a czego nie lubi? Co go demotywuje w obecnie wykonywanych obowiązkach? Spędzamy na tej żywej rozmowie z dobre 2-3 godziny i nawet nie wiem, kiedy one mijają. Okazuje się, że Zenek marzy o byciu project managerem. Cóż, brzmi anglojęzycznie, ale musiałam się dowiedzieć o co mu tak naprawdę chodzi? Z czym kojarzy mu się ta praca? Chce zarządzać ludźmi, wdrażać nowe projekty do firmy… Mówi do mnie:

„Wiesz, jak na przykład ta firma ze Świebodzina. Projektują jeden piec dla jednego klienta, a później przez wiele miesięcy go budują, testują i wdrażają. Mógłbym być szefem tego projektu. Dajesz mi oczekiwania klienta, dokumentację, a ja robię wszystko. Oczywiście mając zasoby ludzkie, bo sam tego nie widzę. Tutaj tego nie osiągnę, bo przecież u nas to produkcja masowa, a nie pojedyncze projekty”.

Z chwili na chwilę rodzi mi się pomysł jak można wykorzystać motywację chłopaka. Przecież go nie puszczę gdzie indziej, skoro jestem z niego tak zadowolona! Analizuję każde jego dotychczasowe działanie. Definiuję go jako osobę, która nie toleruje stagnacji i nie spoczywa na laurach. Potrafi zaprzeczyć status quo. Nonkonformizm to jego drugie imię. Może jeszcze nie do końca wykształcone do przedstawienia na forum, ale przekazywane mi w zaciszu messengera co drugi dzień wieczorami bądź nocną porą. Pamiętam słynny i kontrowersyjny eksperyment więzienny z 1971 roku na Uniwersytecie w Stanford, z którego Philip Zimbardo wyciągnął wniosek, że jednostka będąca pod wpływem ogółu dostosowuje się do pozostałych, a wpływ otoczenia na jednostkę jest na tyle silny, że tylko nieliczni potrafią się mu przeciwstawić. Dlatego tak cenię te nasze indywidualne rozmowy i to, że Zenek ma odwagę iść pod prąd. Lubię go motywować i nakłaniać do podjęcia kolejnego wyzwania. To taki bardzo wdzięczny „materiał do pracy”. Nie boi się wyzwań, a jak się boi to otwarcie o tym powie bądź dopyta. Nie trzeba się zastanawiać co autor ma na myśli, bo mówi sam. Jest ufny, ale zapewne dlatego, że go nie zawiodłam do tej pory. Dlatego przez kolejną godzinę przedstawiam swój pomysł. Polega on na tym, że Zenek dostanie samodzielność. Jego projekt to całkowita reorganizacja firmy tak, aby wdrożyć jakość w procesy. Nie chcemy już działu jakości oderwanego od produkcji. Chcemy dział jakości w każdym etapie procesu produkcyjnego i nie tylko. Jak tego dokonać nie wie nikt, bo właśnie odszedł od nas pełnomocnik ds. jakości, a jego pracownik spanikował przed ogromem odpowiedzialności i dla świętego spokoju również się zwolnił. Cóż, zdarza się…. Z niewolnika nie ma pracownika, więc cieszę się tym, że przez ponad dwa lata robił dobrą robotę i szukam rozwiązania na przyszłość, a jemu życzę wszystkiego dobrego w nowej pracy.

I tak z niczego powstaje projekt życiowy. Jeden z moich młodszych pracowników staje przed wyzwaniem wdrożenia lean do naszej organizacji. Stopniowo i powoli, a zarazem dynamicznie i z werwą. Tak, bo tempo zależy od niego. Pierwszą godzinę stoi w otępieniu i patrzy na mnie nie rozumiejąc o czym mówię.

Trochę później twierdził, że nie rozumiał moich intencji. Musiałam wszystko doprecyzować messengerem. A na koniec zadałam pytanie: Dasz radę? I ta standardowa odpowiedź: „Dam”.

Od tego czasu zmieniło się wszystko. W przeciągu tygodnia przyniósł mi masę szkoleń, w których chce uczestniczyć. Spotkał się z kilkoma firmami od regałów i systemów logistycznych. Przeorganizował naszą strukturę dogłębnie, znajdując też odpowiednią nazwę dla swojego działu i stanowiska. Opracował zakresy obowiązków. Spotkał się z działem produkcji i porozmawiał o nadchodzących zmianach. Poprosił o przygotowanie przez nich odpowiedzi na pytanie jak widzą swoje nowe miejsce w organizacji. Awansował też kilka osób, w których widział potencjał od dawna. A na koniec pierwszego dnia takich zmian napisał mi: „To był najcudowniejszy dzień odkąd pracuję w tej firmie!” Cóż chcieć więcej od własnego pracownika…

Zapytacie cóż takiego się wydarzyło co spowodowało taki rozwój sytuacji? No to podsumuję:

  1. Chłopak miał wewnętrzną potrzebę rozwoju. Był przekonany, że chce zarządzać projektami i, że mimo tego, że lubił to co robił, to było zbyt mało wymagające i twórcze. Miał też przekonanie, że u nas takiego zakresu obowiązków nie dostanie.
  2. Po dłuższej rozmowie odkryłam jego posiadane talenty (kompetencje) i motywację.
  3. Otrzymał swój projekt życia: reorganizacja firmy.

Zastanawiacie się zapewne czy to dobry pomysł, aby oddać młodemu mężczyźnie tak poważne działanie w firmie? A ja się pytam: To jak go nauczyć samodzielności obserwując jego ogromny potencjał? Poczekacie aż skończy studia i zdobędzie oczekiwaną wiedzę, a później doświadczenie? W ten sposób stracicie pracownika, który każdego dnia potwierdza, że jest niesamowicie ambitnym gościem. Facetem, który stawia mnie przed takimi dylematami, że czasami uśmiecham się sama do siebie, że tego nie wymyśliłam wcześniej. A jednocześnie pyta, kiedy nie wie i prosi o akceptację, kiedy jest to bardzo ważna kwestia. Jedna rozmowa, a tyle możliwości i wartości dodanej dla firmy i dla Zenka. Mogłam to przespać albo wykorzystać. Wybrałam drugie rozwiązanie, a dzisiaj mam bardzo dobrego pracownika, który walczy o nową organizację każdego dnia z takim zapałem i entuzjazmem, że czasami zawstydza nawet mnie – szefa. Być jego coachem i mentorem to czysta przyjemność.

Małgorzata Bieniaszewska

Zobacz więcej

Wróc do artykułów